[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zobaczyłem, że jest to krzepko wyglądający buldog. Miałem wrażenie, że jego łańcuch
zerwie się lada chwila.
Jęknąłem i zastanowiłem się, w którą stronę zmykać. Po lewej stronie miałem róg obory, po
prawej zabudowania gospodarcze. Przede mną był rozwścieczony pies i jego pan. Miałem do
dyspozycji tylko jedną drogę, którą, oczywiście, wybrała lisica. Zawróciłem o sto
osiemdziesiąt stopni i rzuciłem się w stronę otwartych pól.
Farmera całkiem zatkało ze zdziwienia, kiedy koło kurnika zobaczył psa (czyli mnie).
Usłyszałem, że schodzi z ganku. Nie musiałem się oglądać, by wiedzieć, że podnosi strzelbę
do ramienia. Odgłos wystrzału kazał mi zrewidować zdanie: to była jednak dubeltówka. Zwist
śrutu koło uszu. Farmer nie był najgorszym strzelcem. Przyspieszyłem jeszcze bardziej. Serce
tłukło mi się opętańczo jak metronom wybijający rytm łapom.
Kroki farmera ucichły. Przymierzał się pewnie do kolejnego strzału. Skuliłem się, by stać się
jak najmniejszym celem, i zygzakami pomknąłem w stronę pól. Wystraszone przeze mnie
kury poderwały się w powietrze bez wątpienia sądziły, że wróciłem po dokładkę.
Nagle poczułem, że mój ogon rozpada się na strzępy. Zaskowyczałem urywanymi
szczęknięciami, jakie wydają psy, którym stała się krzywda. Nie zatrzymywałem się jednak,
czując ulgę, że jeszcze jestem w stanie biec dalej. Szczekanie za mną stało się wręcz
furiackie. Zorientowałem się, że buldog został spuszczony z łańcucha. Szalał z chęci
zatopienia kłów w moim gardle. Zapraszające pola pomknęły mi na spotkanie. Przelazłem
pod ogrodzeniem i wypadłem na nie. Miałem wrażenie, że ogon pali mi się płomieniem.
Bierz go! , rozległ się rozkaz. Zorientowałem się, że potworny pies dogania mnie.
Rozciągające się przede mną w blasku księżyca pole zdawało się robić coraz dłsze i szersze, a
żywopłot po jego drugiej stronie malał, zamiast rosnąć. Buldog jeszcze mnie nie dogonił,
słyszałem już jednak za sobą jego ciężkie sapanie. Przestał szczekać, by zaoszczędzić tchu i
energii. Sukinsyn, rzeczywiście chciał mnie złapać.
W duchu przeklinałem się za głupotę, że odegrałem dla lisicy rolę zasłony dymnej. Byłem tak
zły, że o mało nie wyładowałem wściekłości na goniącym mnie psie. O mało..., a jednak nie
zrobiłem tego. Tak głupi mimo wszystko nie byłem.
Buldog zdawał się dyszeć prosto w moje lewe ucho. Zorientowałem się, że jest naprawdę
blisko. Obróciłem błyskawicznie łeb, by zobaczyć, jak blisko, i natychmiast tego
pożałowałem jego wyszczerzone kły niemal dosięgały mojego lewego boku.
Skręciłem, a buldog kłapnąwszy zębiskami, przewrócił się i przekoziołkował w trawę.
Natychmiast się poderwał i skoczył za mną, lecz powtórnie skręciłem, tak iż znów biegł w
niewłaściwą stronę.
Przede mną zamajaczył żywopłot. Ucieszyłem się, że przestał się bawić ze mną w
chowanego. Zanurkowałem weń, modląc się, żebym nie zaplątał się w pędach krzewów.
Buldog rzucił się za mną. Kolce poorały nam skórę, a wystraszone ptaki zaczęły hałasować z
urazą. Przelecieliśmy przez żywopłot i znalezliśmy się na sąsiednim polu. Wiedząc, że buldog
zaraz mnie dogoni, znów zacząłem biec zygzakami. Na szczęście buldog nie był zbyt
błyskotliwy i kilkakrotnie dał się nabrać na moje zwody. Było to jednak bardzo wyczerpujące,
parę razy też przejechał mi kłami po bokach, ale w końcu nawet jemu zaczęło brakować sił.
Po którymś wyjątkowo udanym manewrze odsądziłem się od niego na co najmniej pięć
metrów i przystanąłem, by złapać tchu. Buldog też się zatrzymał. Wpatrzyliśmy się w siebie,
ciężko dysząc z wysiłku.
Słuchaj wychrypiałem. Porozmawiajmy spokojnie.
Buldog jednak nie miał nastroju do pertraktacji. Zerwał się z miejsca i rzucił z warczeniem w
moją stronę. Zacząłem więc znów uciekać.
Po drodze wyczułem znajomy zapach. Lisy zazwyczaj bardzo starannie maskują swoją woń
zawracają, wspinają się na drzewa, wskakują do wody i włażą między owce kiedy
jednak dzwigają w pysku ociekającą krwią, martwą kurę, z której sypie się pierze, to zupełnie
inna historia. Lisica pozostawiła ślad tak wyrazny jak pasy na jezdni.
Buldog również zwęszył lisicę i na moment stracił zainteresowanie mną, po czym obaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]