[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To jest nie do przewidzenia, ale czy nie warto podjąć próby? Wydaje mi się, że sztorm panujący na
- 79 -
James A. Jefferson
powierzchni zamaskuje nawet podwyższone obroty śrub, więc będziemy mogli dać większą moc w razie
potrzeby by ujść przed ewentualnym zagrożeniem. Oczywiście podeszlibyśmy na tyle na ile będzie po-
trzeba, potem odpłyniemy na bezpieczną odległość.
- Nie wiem czy to taka bezpieczna propozycja. Jeśli gwałtownie zwiększymy moc stworzymy doskona-
łą okazję dla łatwiejszego namierzenia. Czy o tym też pomyślałeś, Władimirze?
- Nie zarejestrowaliśmy do tej pory żadnego z obcych okrętów, nie było żadnych kontaktów sonaro-
wych. Nikogo nie ma w promieniu stu mil, tak przynajmniej sądzimy.
Rumolew pokręcił głową w zamyśleniu. To, że sonar nie wykrył obcych jednostek nie oznaczało, że
nikogo tu nie ma. W takim zagęszczeniu ajsbergów sygnał mógłby zostać zmylony. Z jednej strony takie
warunki były doskonałym kamuflażem dla łodzi podwodnych. Patrząc jednak z drugiej strony może w
tym, co mówił Guriewicz, było trochę racji. Może to rzeczywiście mogłoby przybliżyć tajemniczy obraz
sytuacji? Co na to Kosow?
Rumolew podniósł słuchawkę interkomu.
- Sonar, tu kapitan. Czy będziecie w stanie bliżej określić obiekt jeśli trochę do niego podejdziemy?
- W tej chwili dzieli nas około sto metrów stwierdził Kosow. Chyba tak, to jeszcze zależy od wa-
runków, a jak blisko moglibyśmy podejść, towarzyszu kapitanie?
- Nie więcej niż sześćdziesiąt, pięćdziesiąt metrów. Wystarczy?
- Powinno wystarczyć.
Rumolew odwiesił słuchawkę na swoje miejsce.
- Wynurzenie do siedemdziesięciu metrów rzucił w stronę sternika sygnalisty.
- Rozkaz, wynurzenie do siedem zero powtórzył bosman.
W pomieszczeniu sonaru Kosow i Nowikowski badali przestrzeń poza kadłubem okrętu. Sygnały wysy-
łane w stronę domniemanego samolotu wracały minimalnie szybciej, niosąc ze sobą pewien zasób in-
formacji. Kosow dałby sobie uciąć głowę, że to rzeczywiście olbrzymi żelazny ptak, ale urządzenia
wciąż tego nie potwierdzały w stu procentach. Możliwe, że wraz ze zbliżeniem kilka szczegółów się
wyjaśni. To pierwszy przypadek w karierze Kosowa i chyba całej reszty załogi włącznie z kapitanem. Z
racji tego, że okręt znajdował się pod samolotem ale w ten sposób, że prostopadle pod jego częścią cen-
tralną był dziób Iwanowa , Kosow używał głównie sonaru dziobowego. Boczne systemy nasłuchu
hydroakustycznego w postaci sonarów pasywnych umieszczonych po obu burtach w tej chwili nie po-
mogłyby w niczym. Służyły one przede wszystkim do wykrywania innych obiektów i kontroli strzelania.
Mimo tego jednak pozostały włączone.
W miarę zmniejszania odległości sygnały celniej uderzały w kadłub samolotu, co sprawiało, że jedno-
cześnie dawały wyrazniejszy obraz tego co znajdowało się nad rosyjskim Tajfunem. Kosow dopiero te-
raz zauważył około piętnastostopniowy przechył, co potwierdziłoby teorię o wbiciu się dziobem w po-
wierzchnię morza. Widocznie już nie był w stanie wrócić do poziomu. Sonar wykazał, że jedno ze
skrzydeł było złamane ale z obrazu przedstawianego przez to niezbędne pod wodą urządzenie wynikało,
że kadłub był cały. Kosow starał się wychwycić choćby najmniejszy ruch obiektu lub gdzieś w jego po-
bliżu. W miarę zwiększania intensyfikacji wysyłanych sygnałów stwierdził tylko większą ilość mniej-
szych, niezauważonych do tej pory tzw. okruchów lodowych, które odłamały się od pływających gór.
Nawet nie spostrzegł w którym momencie wszedł do kabiny dowódca. Nowikowski dał mu znak, że nie
są sami i w tym momencie Kosow ściągnął słuchawki.
- Jak to teraz wygląda, Giennadiju Andriejewiczu?
- Melduję, że maszyna wciąż spoczywa na dwudziestu metrach. Sonar wykrył piętnaście stopni prze-
chyłu, ale wiemy już że kadłub nie uległ większym uszkodzenio. Wygląda na to, że jest w całości, poza
jednym ze skrzydeł. Jest złamane.
- Które to skrzydło? Rumolew zmrużył oczy zaciągając się dymem nikotynowym.
- Lewe, towarzyszu kapitanie.
- Czy słychać jakieś odgłosy z wnętrza?
Kosow zaprzeczył ruchem głowy.
- 80 -
Noc Polarna
- Jesteśmy za daleko.
Rumolew potarł brodę. Czy to możliwe? Jeśli ktokolwiek był na pokładzie to albo powinien starać się
uwolnić albo zginął przy uderzeniu. W tym pierwszym przypadku ludzie powinni być spanikowani. Tą
drugą opcję Rumolew na razie odsunął od swoich rozważań. Wielka szkoda, że rozkazy Głównodowo-
dzącego Fiedosiejewa zabraniały jakiegokolwiek ujawniania okrętu. W przeciwnym razie wysłaliby
wiązkę sonaru aktywnego dając tym samym do zrozumienia, że w pobliżu katastrofy są ludzie, którzy
ściągną pomoc. Może wtedy dobiegłyby jakieś głosy z wnętrza samolotu?
- Jak długo według was utrzyma się na tej platformie, poruczniku?
- Trudno powiedzieć. Wiele zależy od warunków ciśnieniowych i tego co dzieje się na powierzchni.
Nie małe znaczenie mają też okruchy.
Kosow spojrzał w stronę swojego dowódcy.
Jego wzrok skierowany był na połyskujące zielonkawym światłem ekrany stroboskopowe. Na jak długo
wystarczy tlenu wewnątrz kadłuba? Rumolew w ogóle nie znał się na samolotach pasażerskich. Jeszcze
nigdy w życiu nie leciał żadnych samolotem, a jedynym środkiem podniebnej lokomocji jakim od czasu
do czasu się poruszał był śmigłowiec. Jedyną analogią jaka mu się nasuwała było porównanie samolotu
do łodzi podwodnej, chociaż samolot był kilka razy mniejszy. To dawało pewien ogólny obraz. Szczegó-
ły mogły być jednak zupełnie różne.
Nagle Rumolewa zastanowiła jedna myśl. Zgasił papierosa. Dlaczego do licha nie ma działań poszuki-
wawczo - ratunkowych? Co się dzieje? Spojrzał na zegarek. Do końca patrolu pozostało dwanaście go-
dzin i trzydzieści minut. Połowę wyznaczonego terminu przebywali w tym samym miejscu, a nie zloka-
lizowali ani jednego tropiciela, którego zadaniem byłoby wykryć jego okręt. Poszczególne elementy tej
układanki nie pozwalały skomponować całości. Manewry Biały Szlak omawiane na dwadzieścia cztery
godziny przed wypłynięciem z bazy biorących w nich udział załóg sugerowały wielkie polowanie na
cztery jednostki, z których jedną był S.A. Iwanow . Tym czasem nic się nie działo. Nic za wyjątkiem
przedziwnej katastrofy dużego samolotu. Tym bardziej dziwnej, że w tej części świata takich samolotów
się nie używa.
Rumolewa gnębiło przekonanie, że nikt nie udał się w pogoń za nim, że nikt na niego nie polował. Ja-
kim celem był zatem ten rejs? Czy pozostałe jednostki otrzymały inne rozkazy? Te ćwiczenia były jed-
nymi z najszerzej zakrojonych w ostatnich czasach, dlatego też Rumolew przyjął swój rozkaz bez żad-
nego pytania i dopłynął tu, gdzie aktualnie przebywał.
Wiktor Irijewicz oparł się o ścianę działową. Kosow spojrzał na niego z pytaniem w oczach? Rumolew
jednak nie zwrócił na to uwagi. Myślał co by się stało gdyby złamał rozkaz i próbował nawiązać kontakt
z wnętrzem kadłuba zatopionego samolotu i pózniej przekazał wiadomość do Naczelnego Dowództwa.
Tak, odpowiedz była tylko jedna natychmiast zostałby zdegradowany i postawiony przed trybunał Są-
du Wojennego. Rumolew stał przed dylematem, którego nie mógł i nie potrafił rozwiązać.
S.A. Iwanow dotarł na głębokość siedemdziesięciu metrów. Teraz najciszej i najostrożniej jak to było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]