[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to był Eryk.
Stanąłem obok Gerarda i skinąłem mu głową. Patrzyłem w dół, na Eryka.
Trudno powiedzieć, co wtedy czułem. Krew płynęła z kilku ran na jego piersi;
była bardzo jasna i było jej dużo. Całkiem pokryła zwisający wciąż na łańcuchu
z jego szyi Klejnot Wszechmocy.
Nadal pulsował słabym, niesamowitym blaskiem, w rytmie uderzeń serca.
Oczy Eryka były zamknięte, głowa spoczywała na zrolowanym płaszczu. Oddy-
chał z trudem.
Ukląkłem, niezdolny oderwać oczu od jego poszarzałej twarzy. Umierał. Sta-
rałem się uciszyć moją nienawiść, by mieć szansę zrozumienia tego człowieka,
który przez kilka pozostałych mu jeszcze chwil był moim bratem.
Potrafiłem wzbudzić w sobie coś w rodzaju sympatii myśląc o wszystkim, co
tracił wraz z życiem, i zastanawiając się, czy to ja bym tu leżał, gdybym zwycię-
żył pięć lat wcześniej. Starałem się wymyślić coś, co przemawiałoby za nim, ale
jedyne, co przychodziło mi do głowy, to kilka słów brzmiących jak epitafium:
Zginął walcząc o Amber! . To już było coś. To zdanie stale brzmiało mi
w uszach.
Jego powieki zadrżały i rozchyliły się. Twarz wciąż była bez wyrazu. kiedy
popatrzył na mnie. Zastanawiałem się, czy w ogóle mnie rozpoznał. Wymówił
jednak moje imię.
Wiedziałem, że to ty przerwał i odetchnął kilka razy. Zaoszczędzili
ci kłopotu, co?
Milczałem. Sam znał odpowiedz.
145
Pewnego dnia nadejdzie twoja kolej mówił dalej. Wtedy będziemy
równi.
Zachichotał, zbyt pózno zdając sobie sprawę, że nie powinien tego robić. Przez
chwilę kasłał spazmatycznie. Potem spojrzał na mnie.
Czułem twoją klątwę powiedział. Wszędzie. Cały czas. Nic musiałeś
umierać, żeby zadziałała. Uśmiechnął się słabo, jakby czytał z moich myśli.
Nie oświadczył. Nie mam zamiaru rzucać mej śmiertelnej klątwy na
ciebie. Rezerwuję ją dla wrogów Amberu, tam wskazał ruchem oczu.
A potem wypowiedział ją szeptem, a ja zadrżałem.
Przez chwilę wpatrywał się w moją twarz. Potem pociągnął za łańcuch wiszą-
cy mu na szyi.
Klejnot. . . powiedział. Zabierz go do centrum Wzorca. Podnieś. Bar-
dzo blisko do oka. Spójrz w niego. Pomyśl, że to miejsce. Spróbuj przerzucić
się. . . do wnętrza. Nic uda ci się. Ale jest w tym. . . przeżycie. . . Potem będziesz
wiedział, jak go używać. . .
Jak. . . ? zacząłem i urwałem. Powiedział mi już, jak dostroić się do Klej-
notu. Po co ma marnować oddech na wyjaśnianie, w jaki sposób do tego doszedł?
Usłyszał jednak.
Notatki Dworkina. . . zdołał wymówić. W kominku. . . moim. . .
Chwycił go kolejny atak kaszlu i krew popłynęła z nosa i ust. Wciągnął do
płuc powietrze i usiadł z wysiłkiem, dziko tocząc wzrokiem.
Obyś spisał się tak dobrze jak ja. . . bękarcie! powiedział, po czym upadł
mi w ramiona i wydał z siebie ostatnie, krwawe tchnienie.
Trzymałem go przez chwilę, zanim położyłem z powrotem na ziemi. Oczy
miał wciąż otwarte, więc wyciągnąłem rękę i zamknąłem je. Niemal odruchowo
złożyłem mu ręce na martwym teraz krysztale. Nie potrafiłem go zabrać. Wsta-
łem, zdjąłem płaszcz i przykryłem ciało Eryka. Obejrzałem się. Wszyscy patrzyli
na mnie. Tak wiele znajomych twarzy. Kilku obcych.
Tak wielu z nich było tam owej nocy, kiedy w łańcuchach przybyłem na
ucztę. . .
Nie, to nie był odpowiedni czas na takie myśli.
Uciszyłem je. Strzelanina uciekła; Ganelon zbierał ludzi i ustawiał ich w luzny
szyk.
Ruszyłem z miejsca. Poszedłem między ludzmi Amberu. Przeszedłem mię-
dzy poległymi. Minąłem własnych żołnierzy i zbliżyłem się do skraju przepaści.
Pode mną w dolinie trwała walka. Kawaleria pędziła jak wzburzona fala, uderzała,
wirowała, cofała się; roiła się piechota.
Wyjąłem karty Benedykta i znalazłem jego Atut.
Zamigotał mi przed oczami i po chwili miałem już kontakt.
Dosiadał tego samego rudo czarnego konia, na którym mnie ścigał. Jechał
naprzód, a wokół niego wrzała bitwa.
146
Milczałem widząc, że starł się z innym jezdzcem. On wymówił tylko jedno
słowo.
Czekaj powiedział.
Dwoma szybkimi cięciami rozprawił się z przeciwnikiem, potem zawrócił ko-
nia i zaczął wycofywać się z bitwy. Zauważyłem, że cugle jego konia były prze-
dłużone i luzną pętlą obwiązane wokół tego, co pozostało z jego prawej ręki.
Minęło prawie dziesięć minut, nim znalazł stosunkowo spokojne miejsce. Wtedy
spojrzał na mnie. Widziałem, że obserwuje obraz za moimi plecami.
Tak, jestem na górze potwierdziłem. Zwyciężyliśmy. Eryk zginął
w walce.
Nadal mi się przyglądał czekając, co jeszcze powiem. Jego twarz nie zdradzała
żadnych uczuć.
Wygraliśmy, gdyż przyprowadziłem ludzi z karabinami oświadczyłem.
Znalazłem w końcu materiał wybuchowy, który może tu funkcjonować.
Jego oczy zwęziły się. Kiwnął głową. Wiedziałem, że zrozumiał od razu, co
to jest i skąd to wziąłem.
Jest wiele spraw, które chciałbym z tobą omówić ciągnąłem. Naj-
pierw jednak muszę zająć się nieprzyjacielem. Jeżeli utrzymasz kontakt, poślę ci
paruset strzelców.
Uśmiechnął się.
Spiesz się powiedział.
Krzyknąłem na Ganelona stał kilka kroków za mną. Kazałem mu uformo-
wać ludzi w pojedynczą kolumnę. Kiwnął głową i wykrzykując rozkaz wziął się
do dzieła.
Czekałem.
Benedykcie powiedziałem. Dara jest tutaj. Udało się jej podążać za
tobą przez Cień, kiedy jechałeś tu z Avalonu. Chciałbym. . .
Wyszczerzył zęby.
Kim, do diabła, jest ta Dara, o której stale wspominasz?! krzyknął.
Nie słyszałem o niej, dopóki się nie pojawiłeś. Powiedz, proszę! Naprawdę chęt-
nie się dowiem!
To na nic pokręciłem głową i uśmiechnąłem się słabo. Wiem o niej.
Ale nikomu nie powiedziałem, że masz prawnuczkę.
Mimowolnie otworzył usta i wytrzeszczył oczy.
Corwinie rzekł. Jesteś szalony albo zostałeś oszukany. Nie wiem nic
o żadnym moim potomstwie. A co do jazdy za mną przez Cień, to przybyłem tu
przez Atut Juliana.
A więc to tak! Zaabsorbowanie bitwą było jedynym usprawiedliwieniem fak-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]