[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyrazu.
- Ty nie udajesz. Naprawdę się mnie boisz?
- spytał.
Usiadła przy biurku, unikając jego spojrzenia.
- Muszę wziąć się do pracy - odparła.
172 ZBUNTOWANA KOCHANKA
Niespiesznym, płynnym ruchem oparł się o blat
biurka i pochylił się w stronę Gabby.
- Nie wpadaj w panikę - powiedział półgłosem.
- Nie zbliżę się do ciebie bardziej niż w tej chwili.
Zastygła w fotelu nieruchomo niczym posąg;
chciała zapanować nad tą odruchową reakcją, lecz
po prostu nie była w stanie.
- Nie powinienem był krzywdzić cię tak, jak cię
wtedy skrzywdziłem - odezwał się, wpatrzony
w swoje dłonie. - Przesadziłem. Kiedyś spróbuję ci
to wytłumaczyć.
- Nie będzie żadnego  kiedyś" - przypomniała
mu cierpko. - Ty będziesz włóczył się po świecie
i wysadzał różne rzeczy w powietrze, a ja będę
siedziała w biurze i pracowała na komputerze.
- Przestaniesz wreszcie? - warknął, szukając po
kieszeniach papierosa.
- Byłbyś łaskaw zaczekać, aż zabezpieczę dys
kietki? - spytała lodowatym tonem, po czym na
chyliła się nad komputerem, otworzyła obie stacje
dysków i wyjęła dyskietki. - Dym i popiół mogą je
uszkodzić.
Przyglądał się niecierpliwie, jak Gabby wkłada
dyskietki do specjalnych koszulek, a następnie za
myka w plastikowym pojemniku, po czym szybko
zapalił papierosa.
Gabby świdrowała go gniewnym spojrzeniem.
- Nie przepiszę twoich listów, jeśli nie będę
mogła spokojnie usiąść przed komputerem - oznaj
miła rzeczowo.
Diana Palmer
173
- Listy mogą poczekać - odparł. - Gabby, przy
sięgam na wszystkie świętości, że nie chciałem cię
tak przerazić. To, co wydarzyło się między nami,
wstrząsnęło mną i byłem jakby na wpół obłąkany...
- Machinalnym gestem przeganiał włosy palcami.
- Na domiar złego zapomniałem, jaka jesteś niewin
na. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że w normalnych
okolicznościach żaden mężczyzna nie potraktował
by cię tak, jak ja to zrobiłem.
- %7ładen inny mężczyzna? Być może. W to
jestem skłonna uwierzyć - odparła chłodno, cedząc
słowo po słowie.
- Gabby, przypomnij sobie, jak było rano przed
misją. Wtedy się nie bałaś.
Wypowiadając te słowa, przywołał lawinę wspo
mnień. Gabby poczuła, że robi jej się gorąco.
Dobrze pamiętała smak jego ust, błogość, jaka ją
ogarnęła, gdy przytuliła się do jego silnego ciała,
i pożądanie, jakie w niej budziły jego delikatne
pieszczoty.
- Wtedy byłeś innym człowiekiem - odparowa
ła. - Odkąd wróciliśmy na farmę, praktycznie prze
stałeś się do mnie odzywać, nawet nie chciałeś na
mnie spojrzeć. Zachowywałeś się, jak gdybyśmy
byli sobie zupełnie obcy, a na koniec najzwyczaj
niej mnie zaatakowałeś!
J.D. opuścił wzrok i zaczął z uwagą przyglądać
się papierosowi, z którego snuła się smużka dymu.
- Wiem. I ta myśl nie daje mi spać po nocach.
Pochylił się nad nieskazitelnie czystą popielnicz-
ZBUNTOWANA KOCHANKA
174
ką, która stała na biurku Gabby, i zgniótł niedopa
łek. Dopiero teraz, gdy znalazł się tak blisko niej,
zauważyła, jakie ma podkrążone oczy.
- Czy pozwoliłabyś, żebym zaprosił cię na kola
cję? - spytał cicho.
Serce zaczęło jej szybciej bić, lecz na wszelki
wypadek wolała nie wnikać, czy to z radości, czy też
ze strachu.
- Nie - odparła stanowczo, zanim zdążyłaby
zmienić zdanie.
J.D. westchnął ciężko.
- Nie - powtórzył. Jego usta ułożyły się w smut
ny uśmiech, wzrokiem błądził po jej twarzy. - Nie
wiem czemu, ale wzięcie szturmem obozu terrorys
tów zaczyna się wydawać dziecinnie proste w poró
wnaniu z próbą rozbrojenia ciebie, Gabby.
- Po co w ogóle próbować? Nie szkoda fatygi?
- spytała cicho. - Przecież za tydzień i tak stąd
odchodzę.
Ostatnia iskra nadziei zgasła, i w jego oczach
pozostał jedynie wyraz smutku. Odwrócił się i po
woli ruszył w kierunku swojego gabinetu, lecz
zanim wszedł do środka, na sekundę zatrzymał się
w progu i uniósł głowę, jak gdyby zamierzał się
odwrócić i coś powiedzieć - przynajmniej takie
wrażenie odniosła Gabby, wpatrzona w jego plecy.
Najwyrazniej jednak się pomyliła, bo chwilę póz
niej drzwi cicho się zamknęły. Gabby zawahała się,
czy nie pobiec za J.D., lecz trwało to zaledwie
moment. Potem włączyła komputer, otworzyła bru-
Diana Palmer
175
lion na pierwszej zapisanej stronie i wzięła się do
pracy.
W sobotę od rana świeciło słońce, zapowiadał się
wyjątkowo piękny dzień. Aż grzech w taki wiosen
ny dzień siedzieć w czterech ścianach. Gabby na
stawiła pranie i kręciła się po domu, rozmyślając
o tym, jak trudno jest w taką pogodę lubić miasto.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
Nie miała zielonego pojęcia, kto to może być.
Nie spodziewała się nikogo, lecz wiedziała, że
matka się o nią niepokoi, i przyszło jej do głowy, że
może to ona przyjechała z dalekiego Lytle, by się
z nią zobaczyć. Czym prędzej pobiegła otworzyć.
Przed drzwiami stał J.D.
- Spodziewałaś się mnie? - spytał wesołym,
tonem, ale uśmiechał się niewyraznie.
Gabby na chwilę oniemiała. Gorączkowo za-
stanawiała się, jak w możliwie elegancki sposób
poprosić go, by sobie poszedł, jednak zanim skoń-
czyła bić się z myślami, J.D. najspokojniej w świe-
cie wszedł do jej mieszkania i rozsiadł się na
kanapie.
- Pomyślałem, że może dasz się zaprosić na
lunch - powiedział ni z gruszki, ni z pietruszki,
zajęty podziwianiem jej figury, którą podkreślały
dopasowane spłowiałe dżinsy i obcisła bluzeczka
z dzianiny.
Gabby nagle zdała sobie sprawę z tego, iż J.D.
wygląda jakoś inaczej, i dopiero wtedy zwróciła
uwagę na jego strój. Dotąd widywała go albo
176 ZBUNTOWANA KOCHANKA
w eleganckich garniturach, albo w mundurze, teraz
zaś miał na sobie dżinsy równie znoszone i spłowia-
łe jak jej własne, do tego niebieską bawełnianą
koszulę, stylizowaną na kowbojską, oraz długie
buty. Stała i wpatrywała się w niego, po prostu nie
była w stanie się powstrzymać. Jest zabójczo przy
stojny i niesamowicie męski, pomyślała. Na sam
jego widok zmiękły jej kolana, aczkolwiek wolała
podziwiać go na odległość. W dalszym ciągu czuła
się nieco niepewnie, przebywając z nim sam na sam.
- Nie rzucę się na ciebie - powiedział, jak gdyby
czytał w jej myślach - nie zrobię nic, czego nie
będziesz chciała. Nawet cię nie dotknę, jeśli sobie
tego nie życzysz. Ale proszę, spędz ten dzień ze
mną, Gabby.
- Czemu miałabym się zgodzić? - spytała
cierpko.
Uśmiechnął się ze smutkiem.
- Ponieważ czuję się strasznie samotny.
Serce stopniało jej jak wosk. Albo też najzwy
czajniej brakuje mi piątej klepki, pomyślała, w pełni
zdając sobie sprawę, że spełnienie jego prośby
byłoby wbrew logice. Osiągnęłaby tylko tyle, że
jeszcze trudniej byłoby jej odejść, a odejść przecież
musi. Nie umiałaby dalej z nim pracować, kochając
go i dzwigając bagaż tego, co wydarzyło się w Gwa
temali. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl