[ Pobierz całość w formacie PDF ]

raz: kiedy mając siedemnaście lat, zaszła w ciążę z Bobbym Bisho-
pem. Tym razem miała lat dwadzieścia pięć, a ojcem był Gage King-
ston. Oprócz tego jej sytuacja niewiele się różniła. Nadal była samotna
i sama musiała stawić czoło konsekwencjom swojej głupoty.
-Ale tym razem - obiecała sobie, kładąc rękę na brzuchu - będę o sie-
bie dbać. I o ciebie - dodała do rozwijającego się w niej życia. - Będę
chodzić do
S
R
lekarza, odpoczywać i jeść wszystko co trzeba. I nie dam się nikomu
zawstydzić tym, co się stało. - Pogłaskała się delikatnie i kojąco po
brzuchu. - Nie pozwolę cię skrzywdzić. Urodzisz się zdrowo i szczę-
śliwie.
Podeszła do szuflady z koszulami nocnymi i wyjęła spod spodu ma-
leńki różowy sweterek. Wróciła z nim do łóżka i wsunęła się do atła-
sowej pościeli, kładąc go sobie pod policzek. Kiedy zasypiała, na jej
ustach błąkał się błogi, ciepły uśmiech.
Obudziła się w środku nocy, słysząc skrzypnięcie drzwi przyczepy.
Leżała bez ruchu, wpatrując się w ciemność, przerażona, czy to przy-
padkiem nie któryś z dziennikarzy wdarł się do niej, zmyliwszy
ochronę. Poprzedniego dnia jednego z nich przyłapano w przyczepie
Pierce'a, przeglądającego papiery na stole. Było to w pewnym sensie
zwycięstwo, ponieważ nakryty na gorącym uczynku został wydalony
siłą pod eskortą policji. A poza tym niczego nie znalazł, bo nie było
nic do znalezienia.
- Ale mogę się założyć, że już jutro wszystkie gazety w Los Angeles
będą trąbić, że rozważam teraz rolę w  Diabelskiej grze" - powiedział
Pierce, myśląc o scenariuszu otrzymanym od siostry. - Claire urwie mi
głowę, jeśli to podniesie koszty.
Słysząc ciche kroki zmierzające w kierunku jej sypialni, omal nie za-
częła głośno wrzeszczeć, ale uznała, że to tylko spłoszy włamywacza.
Znacznie lepiej będzie zobaczyć najpierw jego twarz, a dopiero potem
wzywać pomoc i kazać go aresztować za włamanie i naruszenie pry-
watności. A może nawet za spowodowanie nieodwracalnych szkód
zdrowotnych.
S
R
Była w końcu aktorką. Powinna umieć przekonać sąd, że spowodowa-
ło to u niej trwały uraz psychiczny. Przecież ogólnie wiadomo, że ak-
torzy są przewrażliwieni i niezrównoważeni. Przygotowała się już do
konfrontacji, kiedy drzwi wypełnił duży cień. Ale nie był to nikt obcy.
Wrócił Gage.
Tara zamarła bez ruchu, czekając na rozwój wydarzeń. Czy zamierza
wślizgnąć się do niej pod kołdrę, jak gdyby nigdy nic? I czy ona ma
mu na to pozwolić?
Wszedł na palcach do sypialni i przysiadł na brzegu łóżka.
Tara? - szepnął. Wyciągnął rękę, jakby chciał ją pogłaskać, ale szybko
cofnął. - Tarą, obudz się.
Nie śpię - odpowiedziała w ciemności.
Przez chwilę milczeli, nie wiedząc, co powiedzieć, a jednocześnie
zdając sobie sprawę, ile zależy od tych pierwszych słów.
Gdzie... - zaczęła
Tara, ja... - odezwał się w tym samym momencie, wpadając jej w sło-
wo. - Znów zapadł moment niezręcznej ciszy. - Kobiety mają pierw-
szeństwo - powiedział Gage w końcu.
Gdzie byłeś? - spytała, starając się, żeby nie zabrzmiało to oskarży-
cielsko.
W końcu wylądowałem w miasteczku Wolf Creek.
Znasz tam kogoś?
Nie. Ale właśnie tam się rozbiłem, kiedy wpadłem w poślizg.
Usiadła szybko i zapaliła światło przy łóżku.
S
R
Czy nic ci się nie stało? Nie jesteś ranny? O Boże! - krzyknęła z prze-
rażeniem, dotykając purpurowej szramy na jego policzku.
Nic mi nie jest - zapewnił ją. - To tylko pozostałość po uderzeniu twa-
rzą o kierownicę. Nic poważnego.
Powinieneś był zadzwonić. - Wszyscy się o ciebie martwili. Twoja
siostra kazała sprawdzić wszystkie szpitale.
Wiem. Przepraszam. Powinienem był dać wam znać. Postąpiłbym tak,
gdyby to było coś poważnego. Ale nie było.
Powiedz mi, co się stało.
Wpadłem w poślizg na lodzie i uderzyłem w płot. Musiałem holować
samochód do najbliższego warsztatu i czekać, aż go naprawią. Inaczej
wróciłbym wcześniej.
Powinieneś był zadzwonić - powtórzyła. - Ktoś by po ciebie pojechał.
Nie chciałem, żeby ktoś po mnie przyjeżdżał. Potrzebowałem trochę
czasu, żeby wszystko przemyśleć i dojść od jakichś konstruktywnych
wniosków.
No i co, doszedłeś? - spytała, bojąc się usłyszeć odpowiedz, którą już
widziała w jego oczach.
Tak.
Czekała, wiedząc, że to co powie, złamie jej serce. Jednak była goto-
wa dzielnie to znieść i nic po sobie nie pokazać.
-Nie mogę przechodzić przez to jeszcze raz - powiedział cicho, z
wzrokiem wbitym w białą atłasową kapę. - Myślałem o tym, rozpa-
trywałem z każdego punktu widzenia i wiem, że nie byłbym w stanie
S
R
tego znieść. Wywlekania na światło dzienne każdego szczegółu z mo-
jego życia prywatnego, ciągłego węszenia, lawiny plotek, insynuacji
na temat twoich romansów za każdym razem, kiedy uśmiechniesz się
do innego mężczyzny. Możesz to nazwać dumą albo męską próżno-
ścią, ale nie jestem w stanie tego znieść. Nie potrafię być jeszcze jed-
nym mężczyzną w życiu  tej trzeciej". Może to wyglądałoby inaczej,
gdybyśmy byli w sobie zakochani, ale nie jesteśmy. - Urwał wy-
czekująco, patrząc na nią badawczo.
Nie, nie jesteśmy - zgodziła się, czując, że serce jej pęka.
Gdybyśmy byli zakochani, poradzilibyśmy sobie z tą całą nagonką i
zgrają dziennikarzy. Ale nie jesteśmy.
Nie jesteśmy - zawtórowała mu, kładąc sobie nieświadomie rękę na
brzuchu.
Wziął głęboki oddech.
Wobec tego najlepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. - Spojrzał na nią
szybko spod oka, jak to przyjmuje. Wytrzymała jego wzrok spokojnie,
nawet pogodnie, z godnością prawdziwej damy. - Po przyjacielsku,
jak to proponowałaś na samym początku - uśmiechnął się smutno.
Po przyjacielsku - powtórzyła. - Tak, może masz rację.
Tara, naprawdę strasznie mi przykro. Nie żałuję i nigdy nie będę ża-
łować tego, co nas łączyło, ale przykro mi z powodu tych ostatnich
dni. Nie zasługujesz na te obrzydliwe pomówienia i insynuacje, a już
z pewnością nie zasłużyłaś, żeby tak cię zostawić samą z tym wszyst-
kim.
S
R
Nie byłam sama - powiedziała, mimo woli pragnąc go pocieszyć. -
Pierce był ze mną. -I dziecko, pomyślała. - Claire też tu przyjechała. A
poza tym za tydzień lub dwa będzie po hałasie - dodała lekko, jakby to
było jej jedyne zmartwienie. - Jakaś nowa ofiara zrobi coś spektaku-
larnego i gazety będą się rozpisywać o innym skandalu.
A więc nie masz do mnie żalu?
Oczywiście, że nie. Nie bądz śmieszny. Wiedziałam, co ryzykuję.
Czy możemy być nadal przyjaciółmi? - Wyciągnął do niej rękę przez
szerokość kapy.
Naturalnie. - Tara szybko wyjęła rękę spod kołdry i położyła na jego
dłoni.
Zcisnął delikatnie jej palce. Powinny być jakieś słowa stosowne do tej
chwili, pomyślał. Coś, co by rozładowało atmosferę. Nic mu nie przy-
chodziło na myśl. Podniósł jej dłoń i szybko pocałował w milczącym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl