[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Czekała teraz na stosowny moment, by włożyć jej prze-
wód do ust, nie wywołując odruchu wymiotnego:  Spo-
kojnie, spokojnie, otwórz buzię...  przemawiała. W koń-
cu wsunęła rurkę między wargi i umieściła obok języka.
Wzięła podany przez Mirandę koc i okryła chorą.  Mamy
sól fizjologiczną albo płyn Ringera do kroplówek?
 Mieliśmy, ale się przedawniły i lekarze zadecydo-
wali, żeby więcej nie zamawiać.
Dixie zanotowała w myśli, że koniecznie musi przedy-
skutować tę sprawę z Markiem.
 Jest diazepam?
 Powinien być w drugim gabinecie.
Dixie zastanawiała się jeszcze. Diazepam, szybko
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 85
działający środek uspokajający i rozkurczający, najlepiej
podawać w kroplówce, ale skoro to niemożliwe...
 Kiedy przyjedzie karetka?
 Za kilka minut.
Dzięki Bogu, westchnęła w duchu.
 Udało ci się złapać Marka?
 Nie. Dzwoniłam, ale komórka nie odpowiada.
 Nie nosi pagera?
 Też próbowałam. Zazwyczaj ma albo telefon, albo
pager. Prosił, żeby w nagłych przypadkach kontaktować
się z nim telefonicznie. Powiem Jane, co ma mu przekazać.
 Poproś ją, żeby odczekała jakiś czas i jeszcze raz
zadzwoniła. I przynieś diazepam.
Przez następnych kilka minut z niepokojem obser-
wowała chorą, co chwila zerkając na zegar. Gdy już
myślała, że wszyscy ją opuścili, w drzwiach pojawił się
Mark.
 Jane mówi, że mamy jakieś kłopoty.
 Opal Landers.  Dixie przedstawiła pokrótce stan
pacjentki i zakończyła:  Karetka już jedzie. Czy w Hope
jest neurochirurg?  spytała.
Mark potrząsnął głową.
 Nie. Będziemy musieli przetransportować ją samo-
lotem do innego szpitala. Jak długo już to trwa?
Dixie ponownie spojrzała na zegar.
 Kilka minut.
 Dlaczego nie dzwoniłyście?  spytał z pretensją
wgłosie, i zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał:  Gdzie
Miranda?
 W magazynie leków. Zaraz...
 Mam!  triumfalnie oznajmiła Miranda.
86 JESSICA MATTHEWS
Mark zaświecił latarką wzrenice Opal.
 Lewa zrenica rozszerzona, żadnej reakcji na świat-
ło. Na co czekacie? Podajcie diazepam!
 Właśnie miałyśmy to zrobić, ale nam przerwałeś
 oznajmiła Dixie. Zachowanie Marka działało jej na
nerwy.
Mark zignorował jej uwagę i w milczeniu wziął od
Mirandy strzykawkę.
 Przytrzymajcie jej rękę  polecił. Gdy skończył ro-
bienie zastrzyku, ponownie zażądał wyjaśnień:  Dlacze-
go nikt mnie nie zawiadomił?
 Próbowałyśmy  zaczęła Miranda  ale...
 Jakie ale?  wybuchnął.
 Zgłosiła się poczta głosowa. Potem usiłowałam
skontaktować się z tobą przez pager. Także bez skutku.
 Innym jakoś udało się do mnie dodzwonić  odparł
Mark.  Musiałaś zle wybrać numer.
 Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Wielokrotnie
próbowałam  tłumaczyła się Miranda.
Jej zaciśnięte usta dobitnie świadczyły o tym, że
miarka się przebrała. Dixie też traciła cierpliwość, ale
starała się trzymać nerwy na wodzy. Teraz najważniejsza
jest Opal, ale potem powie mu, co o tym wszystkim sądzi.
 Co z tą karetką?  spytała zniecierpliwiona i jak
gdyby na dany sygnał dwóch ratowników wkroczyło do
gabinetu. Błyskawicznie zajęli się chorą i w ciągu kilku
minut zabrali ją do szpitala.
 Dobrze znasz córkę Opal?  Dixie spytała Marka.
 Wystarczająco, aby wiedzieć, że bardzo się zmar-
twi. Chcesz, żebym to ja z nią porozmawiał?
Zdziwił ją tym pytaniem. Spodziewała się, że i w tej
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 87
sprawie natychmiast przejmie inicjatywę. Skoro jednak
tak, postanowiła być wspaniałomyślna.
 Sama to zrobię, lecz jeśli uważasz, że twoja obec-
ność doda jej otuchy, chodz ze mną.
Na ich widok Karen zerwała się z miejsca.
 Co z mamą? Po co karetka? Jak ona się czuje?
 Obawiam się, że jej stan jest poważny  zaczęła
Dixie.  Miała atak spowodowany zapewne uderzeniem
w głowę. Podejrzewam krwiak, lecz niczego nie mogę
stwierdzić, dopóki nie zrobimy tomografii komputerowej
głowy.
Karen wpatrywała się w nią zdumiona.
 Uderzyła się wgłowę? Jak? Kiedy?
 Dziś rano. O szufladę ze sztućcami.
 Dziś rano? Przecież cały czas z nią byłam. Niczego
nie słyszałam. I nic mi nie powiedziała.
 Pewnie była pani wtedy w innym pokoju.
 Jeśli badanie wykaże, że coś sobie zrobiła, to co
wtedy?
 Będzie konieczna operacja  odezwał się Mark. 
Zostanie przewieziona do szpitala, w którym jest oddział
neurologiczny.
Karen oparła się o ścianę.
 Kiedy zobaczyłam, że dziwnie się zachowuje, nie-
wyraznie mówi, jest słabsza niż zazwyczaj, pomyślałam,
że to starość daje o sobie znać. Ale to? Prawie każdy
z nas uderzył się kiedyś wgłowę.
 Bardzo chciałbym móc wytłumaczyć, dlaczego tak
się stało. Po prostu to ten jeden przypadek na ileś tam
setek tysięcy. Poza tym lek na rozrzedzenie krwi zwięk-
szył ryzyko.
88 JESSICA MATTHEWS
Karen, zdruzgotana, otarła twarz dłońmi.
 Rozumiem. Ale nie mogę pojąć, dlaczego nic mi
nie powiedziała.
Dixie serdecznie jej współczuła.
 Z początku uznała, że po prostu nabiła sobie guza.
Potem, kiedy zle się poczuła, bała się przyznać.
 Ale dlaczego?
 Sądziła, że jak się pani dowie, będzie pani nalegać,
żeby przeniosła się do domu opieki.
Karen wyglądała na przybitą.
 To wszystko moja wina.
 Nie, nie  uspokajał ją Mark.  To był wypadek.
Krwiak powstałby obojętnie, czy wiedziałaś o uderzeniu,
czy nie.
 Mogłam przywiezć ją tu wcześniej.
 To by też niewiele dało. Nie widząc objawów, ode-
słalibyśmy was do domu z zaleceniem, żeby na siebie
uważała. O nic nie możesz się obwiniać. Wierz mi.
Bardzo zmartwiona Karen zawiadomiła o wypadku
męża i umówiła się z nim w szpitalu.
Dixie spojrzała na Marka.
 Nie mówiłeś, że będę miała do czynienia z tyloma
nagłymi wypadkami.
 Gdybym wiedział, uprzedziłbym cię. Wpierw po-
ród, teraz to. Ciekawe, co będzie następne  spytał reto-
rycznie i zaczął masować sobie kark.
 Mogłoby być gorzej  odezwała się Dixie.  Rany
postrzałowe albo od ciosów nożem, zawały. Przynajmniej
nie zapominamy, czego nauczyliśmy się na zajęciach
z ratownictwa medycznego.
 Z pewnością  odparł i spojrzał na nią.  Gdzie kule?
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 89
 W ferworze gdzieś je zostawiłam. Dlaczego pytasz?
 Znajdz je i używaj  polecił kategorycznym tonem.
Dixie aż się zagotowała ze złości.
 Nie zapominaj, że też jestem lekarzem. Znam swoje
możliwości i kiedy stwierdzę, że kule są mi potrzebne,
skorzystam z nich. Ale dopiero wówczas, nie prędzej. 
Mark już otworzył usta, by coś odpowiedzieć, lecz zre-
zygnował. Widząc, że nadarza się okazja spełnić prośbę
Mirandy i zacząć szczerą rozmowę, Dixie dorzuciła: 
Zastanawiam się, co cię...
Niestety, przerwało jej pojawienie się Jane.
 Zgłosiła się jeszcze jedna pacjentka. Nie była na
dzisiaj zapisana, ale nalega, żeby ją przyjąć. Czy zgodzisz
się ją zbadać?  zwróciła się do Dixie.
 Tak, oczywiście.
 Czeka w dwójce.
 Już do niej idę.
 Tylko nie zwlekaj, bo kolejka rośnie.
 Przecież doktor Albright powiedziała, że już idzie!
 warknął Mark. Jane odeszła, a on dodał:  Co dzisiaj we
wszystkich wstąpiło?
 Pózniej ci wyjaśnię. Na spokojnie  obiecała Dixie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl