[ Pobierz całość w formacie PDF ]

górze, poza zasięgiem wody.
Tak, wody zapewne mieli już dosyć; nieszczęsne, zielone twarze, obgryzione
przez ryby, przegniłe mundury, dystynkcje zdobione algami. Co za Zmierć i co
gorsza, cóż za wędrówka pośmiertna, ramię w ramię z martwymi towarzyszami
broni, z biegiem Golfsztromu na to żałosne cmentarzysko. Oczyma wyobrazni
widziałam ciała żołnierzy, posłuszne wszystkim kaprysom nurtu, kolebiące się na
wszystkie strony w morskiej pianie, dopóki któraś z kończyn nie zahaczy o skałę,
pozbawiając morze władzy nad zwłokami. Ciała odkrywane z każdym odpływem,
napęczniałe, zmienione w słoną galaretę, wypluwane przez morze, cuchnący
pokarm dla mew.
Owładnęło mną nagle upiorne pragnienie, by znów zejść na plażę - z bagażem
tej wiedzy - i poprzewracać kilka kamieni, odsłonić kość albo dwie.
Myśl ta dopiero nabierała kształtów, a już moje ciało podjęło za mnie decyzję.
Stałam; schodziłam z "Emmanuelle".
- Dokąd idziesz? - zapytała Angela.
- Do Jonathana - wymamrotałam, stawiając stopę na plaży.
yródło smrodu przestało być tajemnicą; miałam do czynienia z odorem
umarłych. Może - tak jak zasugerował Ray - nadal chowano tu topielców,
grzebano pod zwałami kamieni? Nieuważnego żeglarza i beztroskiego pływaka -
o przegnitych twarzach. Muchy były teraz mniej ociężałe niż przedtem; zamiast
biernie czekać na śmierć, zrywały się i wypełniały powietrze brzęczeniem, znów
pełne życia.
Nigdzie nie widziałam Jonathana. Jego szorty leżały wciąż na kamieniach, tuż
nad wodą, ale on sam zniknął. Spojrzałam na morze; nic, żadnej głowy
wyłaniającej się z fal, żadnego stworzenia przewracającego się w oddali.
Zawołałam go.
Mój głos przestraszył chyba muchy, hałaśliwe roje wzbiły się w powietrze.
Jonathan nie odpowiadał.
Ruszyłam wzdłuż brzegu, czując niekiedy dotyk leniwych fal. Uświadomiłam
sobie, że nie powiedziałam Angeli i Rayowi o martwej owcy. Może miało to zostać
sekretem nas czworga: Jonathana, moim i zwierząt, którym udało się przetrwać?
I wtedy go zobaczyłam. Był kilka jardów dalej: biały tors, czysty, wolny od
najmniejszej nawet plamki krwi. "A zatem to sekret" - pomyślałam.
- Gdzie byłeś? - zawołałam.
- Musiałem to przechodzić - odkrzyknął.
- Co przechodzić?
- Nadmiar ginu - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam ten uśmiech całkiem spontanicznie. W kambuzie wyznał, że
mnie kocha, a to już było coś.
Za jego plecami zagrzechotały osypujące się kamienie! Dzieliło nas już
najwyżej dziesięć jardów: nadchodził, bezwstydnie nagi, chyba trzezwy.
99
W grzechocie kamieni pojawiła się teraz pewna regularność. Znikła gdzieś
lawina przypadkowych dzwięków, wywoływanych przez zderzające się kamyki -
słychać było wyrazny rytm, ciąg powtarzających się uderzeń, puls.
Nie przypadkowy - celowy.
Nie ślepy traf - Zwiadome działanie.
Jakaś siła kierowała ruchem kamieni, podnosiła je...
Jonathan był już blisko. Skąpana w słońcu skóra zdawała się świecić na tle
ciemności.
"Zaraz... skąd się wzięła ta ciemność?" - gorączkowo szukałam odpowiedzi.
W powietrzu, przecząc prawom grawitacji, unosił się kamień. Gładki, czarny
głaz, wyrwany z ziemi. Był wielkości dziecka, gwiżdżące dziecko, które rosnąc z
każdą chwilą, mknęło ku głowie Jonathana.
Plaża, ciskając kamienie do morza, naprężała swoje mięśnie. Przez cały czas
wzmacniała też swą wolę, by teraz dzwignąć ów bezwładny głaz i rzucić nim w
nieświadomą niczego ofiarę.
Kamień, narzędzie mordu, zwiększał się z każdą chwilą, ale nie byłam w
stanie wydusić z krtani żadnego dzwięku, odpowiadającego memu przerażeniu.
Czyżby Jonathan ogłuchł? Znów rozchylił usta w uśmiechu. Myślał pewnie, że
zgroza, malująca się na mojej twarzy, jest reakcją na jego nagość. Nie rozumiał...
Głaz zmiażdżył górną część głowy, pozostawiając szczątek nosa, nietknięte
usta, wciąż jeszcze rozdziawione, i język, oblany teraz krwią. Trysnęła szkarłatna
fontanna. Krwawe szczątki mózgu, przemieszane z odłamkami kości, poleciały
wprost na mnie. Nietknięte oczy zdawały się wpatrywać we mnie z bolesnym
zdziwieniem.
Upadłam i kamień ze świstem przeleciał nade mną, zataczając łuk w kierunku
morza. Nad wodą zabrakło mu chyba morderczej woli i zachwiał się w powietrzu,
po czym runął w fale.
Krew utworzyła bajoro, rozciągające się od ciała Jonathana leżącego z
rozłupaną czaszką aż do moich stóp.
Wciąż jeszcze nie wrzeszczałam, choć dla własnego dobra powinnam była
uwolnić dławiącą mnie grozę. "Niech mnie ktoś usłyszy, wezmie w ramiona,
zabierze stąd i wszystko wyjaśni, zanim spadające głazy ponownie odnajdą swój
rytm. Albo, co gorsza, zanim istoty skryte pod plażą, nie zaspokojone
morderstwem na dystans, odwalą kamienie nagrobne i same wstaną, by mnie
ucałować" -modliłam się w duchu.
Nadal jednak nie byłam w stanie krzyczeć.
W uszach miałam jedynie stuk kamieni osypujących się na prawo i lewo.
Tamci zamierzali zabić nas wszystkich za zbezczeszczenie ich sanktuarium.
Ukamienować jak heretyków.
I nagle ten głos:
- Na litość boską...
Głos mężczyzny, ale nie Raya.
Miałam wrażenie, że jestem świadkiem nagłej materializacji. Tuż nad wodą
stał niski, krępy człowiek. W ręku trzymał wiadro, a pod pachą miał wiązkę
siana. "Karma dla owiec - pomyślałam, szukając właściwych słów. - Karma dla
owiec".
100
Mężczyzna przyjrzał się najpierw mnie, a potem ciału Jonathana. W jego
zmęczonych oczach pojawił się popłoch.
- Co tu się stało? - zapytał. Miał szorstki, gaelicki akcent. - W imię Chrystusa,
co tu się stało?
Pokręciłam głową. Odniosłam wrażenie, że nie jest połączona z karkiem i
mogłabym ją strząsnąć. Może wskazałam na zagrodę, może nie. Tak czy inaczej,
pojął chyba, o czym myślę, i ruszył ku szczytowi wyspy, odrzucając po drodze
wiadro i wiązkę siana.
Ogłupiała, poszłam za nim, ale nie dotarłam nawet do głazów, a już wyłonił
się z ich cienia. Na jego twarzy malował się paniczny lęk.
- Kto to zrobił?
- Jonathan - odpowiedziałam. Machnęłam ręką w kierunku trupa, nie
odważywszy się na niego spojrzeć. Mężczyzna zaklął po gaelicku i wybiegł z
kamiennego kręgu.
- Coście zrobili? - krzyknął. - Chryste, coście zrobili? Zabijacie dary.
- Tylko jedną owcę - odparłam. Pamięć w kółko odtwarzała mi scenę śmierci
Jonathana.
- Potrzebują ich, rozumiesz? Inaczej powstaną...
- Kto powstanie? - zapytałam, znając odpowiedz. Widziałam ruch kamieni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl