[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całego wybrzeża półwyspu Cape Ann. Ich zdaniem nie miałaś szans na przeżycie.
- Zgadzasz się z nimi?
- Nie - odparł z przekonaniem. - Uwierzę w twoją śmierć, jeśli znajdziemy ciało.
Tess zapatrzyła się w dogasający ogień.
- Pożar - szepnęła. Zatonęła w myślach. Raptem oczy jej zabłysły. - Charlie! Boże! Chyba
sobie przypomniałam...!
* * *
Aódz dryfowała do góry dnem przez całą wieczność. Tess tkwiła w smolistych ciemnościach
kabiny, dusił ją smród paliwa zmieszany z odorem kwasu z akumulatorów i jeszcze na dodatek
okraszony wonią sosu do sałatek. Woda dostawała się do środka, ale trudno było określić w jakim
tempie. Najgorsze jednak, że  Querencia wydawała potworne dzwięki. Umierała. Tess modliła się,
by ojciec pomógł jej przejść przez tę próbę. I nie zrobiła nic więcej, ponieważ duma nie pozwalała
jej włączyć urządzeń alarmowych albo wzywać pomocy przez radio. Pomyśli o tym, jeśli znajdzie
się w podbramkowej sytuacji.
Aż w pewnej chwili stał się cud i łódz stanęła jak należy.
Dziękuję ci, tato, jesteś wielki, kochany...
Teraz obawiała się głównie tego, że wywrócona do góry dnem  Querencia mogła stracić
maszt. Przeczołgała się do włazu, odsuwając po drodze garnki, patelnie i inne kuchenne sprzęty.
Zapięła kombinezon pod szyję, naciągnęła na twarz maskę i weszła na drabinkę. Na ostatnim
stopniu odczekała chwilę, nadsłuchując uważnie. Z zewnątrz dobiegał potężniejący ryk sztormu
nabrzmiałego wściekłością. Tak czy inaczej, trzeba sprawdzić takielunek. Wstrzymała oddech
i pchnęła klapę.
Do kabiny natychmiast wdarł się wicher bryzgający słoną wodą. Tess błyskawicznie
przypięła się do linki asekuracyjnej i podciągnęła na pokład. Niebo i morze utworzyły zbitą ścianę
bieli - nie było wiadomo, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.
Skulona, chłostana gwałtownymi porywami wichru, sprawdzała uszkodzenia  Querencii .
Maszt rzeczywiście zniknął z pokładu, wyrwany jak drzewo z korzeniami. Zostały po nim tylko
pokazne drzazgi szklanego włókna. Szczątki słupa, zaplątane w fały, zwisały za burtą, waląc w nią
przy każdym podskoku na fali. Trzeba było szybko odciąć ten taran, w przeciwnym razie
przedziurawi kadłub i łódz pójdzie na dno jak kamień.
Pokład skakał pod nogami jak żywy. Z niemałym trudem dotarła do włazu kabiny
i wyszarpnęła z uchwytu cęgi. Całą wieczność trwało cięcie olinowania z nierdzewnej stali:
grotfału, brasów i dwóch szotów.
Wielka fala natychmiast zabrała maszt w otchłań.
Najwyższy czas zajrzeć do kokpitu i sprawdzić instrumenty pokładowe.
Szlag... !
Autopilot nie działał. Ciekawe, od jak dawna. Pewnie wysiadł w przerwie zasilania.
Włączyła przycisk uruchamiający, ale nic to nie dało. Zestaw awaryjny także nie działał. Trudno,
nie ma wyboru, będzie musiała sterować sama. Tylko dokąd? Zerknęła na kompas, z trudem
utrzymując równowagę. Północ, południe... wschód.
Potężna fala uderzyła w pokład, rzucając Tess na koło sterowe. Dziewczyna straciła oddech
i zgięła się wpół, z trudem walcząc o powietrze.
Nagle niebem wstrząsnął huczący grzmot. Wyprostowała się, spojrzała w górę i ujrzała
oślepiający zygzak, który błyskawicznie rozrósł się w rozjarzoną koronkę obejmującą cały
horyzont. Piękny widok. Ale też bardzo niebezpieczny, gdyż piorunochron poszedł na dno razem z
masztem. Innymi słowy, nie miała żadnej ochrony.
Znowu pochyliła się nad kontrolkami, usiłując ustalić swoje położenie. Dryfowała bez steru
kilka godzin. Trudno powiedzieć, w którą stronę znosiły ją wiatr i prądy, ale przypuszczała, że
powinna się znajdować gdzieś pomiędzy...
Nigdy nie dokończyła tej myśli. Aódz podskoczyła gwałtownie, Tess poleciała wzdłuż linki
asekuracyjnej, ześlizgnęła się po pokładzie i wyrżnęła w słupek z nierdzewnej stali. Uprząż omal
nie przecięła jej żeber. Dłuższą chwilę dziewczyna leżała płasko na pokładzie, bezmyślnie gapiąc
się w ciemność.
Strasznie ją coś bolało w boku. Ile to jeszcze może potrwać? Pozbierała się jakoś, ruszyła
z mozołem w stronę kabiny, zajrzała pod pokład. Woda zakryła już koje i szybko się podnosiła.
Taki moment zawsze wydaje się nieprawdopodobny, lecz Tess właśnie sobie uświadomiła, iż
najwyższy czas opuścić łódz. Każdy dobry żeglarz wie, że nie schodzi się z pokładu, póki tratwa
ratunkowa nie znajdzie się wyżej niż tonący statek. Wielu straciło życie, bo wybrali nadmuchiwaną
tratwę ratunkową i opuścili tonącą łódz, która jednak utrzymała się na powierzchni wody. Niestety,
 Querencia z całą pewnością tonęła. Dlatego też Tess pociągnęła za sznurek ciężkiego pakunku
przytroczonego do tylnej części kokpitu. Pojemnik z dwutlenkiem węgla zasyczał, tratwa
ratunkowa zaczęła się napełniać gazem.
Teraz pozostały dwa wyjścia: błyskawicznie dostać się pod pokład i uruchomić urządzenie
alarmowe albo zostać na górze i skontaktować się ze strażą przybrzeżną na kanale szesnastym, na
częstotliwości awaryjnej. Do radia w kokpicie było bliżej, no i urządzenie jakimś cudem pozostało
całe. Tess sięgnęła po mikrofon.
Nie zdążyła nawet powiedzieć  mayday .
Bez żadnego ostrzeżenia, niepoprzedzona gromem, potężna błyskawica uderzyła w pokład.
Dziewczyna poczuła falę gorąca i zobaczyła ogień na sterburcie, gdzie wybuchł zbiornik paliwa.
Nawet przy tej pogodzie, w środku ulewy, płomienie sięgały bardzo wysoko.
Aódz gwałtownie przechyliła się w prawo. Tess straciła równowagę i całym ciężarem runęła
w nicość, utrzymywana tylko przez linkę asekuracyjną. Kilka chwil wisiała głową do dołu. A potem
coś pękło, uprząż zwiotczała. Zniknęło ostatnie połączenie z łodzią. Dziewczyna ześlizgnęła się w
odmęty gniewnego oceanu.
Ciskana przez fale, jeszcze raz popatrzyła na ukochaną łódz i obraz, który wtedy ujrzała,
został jej pod powiekami na zawsze:  Querencia stała w ogniu, objęta rażącą bielą rozszalałej
burzy i wściekłych grzywaczy tryskających pianą.
Dwadzieścia pięć
- Zostawiłbyś Sama? - Pytanie Tess zawisło w purpurowej łunie bijącej z kominka.
Może chcieli się odciąć od niezaprzeczalnych faktów, a może poddali się wzajemnemu
urokowi - tak czy inaczej, porzucili smutny temat i zaczęli śnić na jawie, opowiadając sobie, jak
mogłoby wyglądać ich wspólne życie. - Czy wyprowadziłbyś się z cmentarza? - Oparła głowę na
ramieniu Charliego. - Wybrałbyś się ze mną w podróż dookoła świata? - Sama nie wierzyła, że
zadaje to pytanie, ale prawda była właśnie taka: już nie chciała nigdzie płynąć sama. Chciała być z
Charliem.
- Nie masz pojęcia, jak żegluję - odparł. - Uważaj, co mi proponujesz.
- Nie kpij ze mnie. Pytam poważnie. - I sama nie wiedząc kiedy, zadała pytanie odrobinę
zbyt bezpośrednie: - Czy zamierzasz zostać tu z Samem na zawsze?
Charlie potargał jej włosy.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że czytałem książkę o walkach byków? Jest tam opisana taka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl