[ Pobierz całość w formacie PDF ]

porozmawiać poważnie. Uśmieszek znikł.
- Ale chyba nie jesteś chora?
Dziwne. Teraz, kiedy uznałam, że Dan nie ma żadnych pozytywnych cech, on wykazuje
troskę o moje zdrowie. Może tak do końca nie myliłam się co do niego w tych pierwszych
latach. Może rzeczywiście w tym dupku, jakim się teraz stał, gdzieś w głębi ukrywał się
jednak przyzwoity, troskliwy człowiek. I może wcale nie kłamałam, mówiąc Desiree, że
uszczęśliwi jedną z jej klientek.
- Nie, nie jestem, dzięki. Chodzi o twój plan dnia. Uważam, że na wypadek jakichś nagłych
sytuacji powinniśmy wiedzieć, gdzie każde z nas jest.
Uśmieszek wrócił.
- Naprawdę nie potrafisz beze mnie żyć, prawda, kotku?
- Chodzi o Bustera, Dan. Gdyby, broń Boże, coś mu się miało stać, ty wiesz, gdzie mnie
złapać, bo prawie zawsze jestem w pracy, ale ja nie wiedziałabym, gdzie szukać ciebie.
- Przecież masz mój numer komórki.
- Rzeczywiście, tyle że nie zawsze ją włączasz. Albo nie masz zasięgu.
Albo zostawiasz ją w taksówce.
- Tylko raz - odparł defensywnie. - Cztery lata temu.
- Mówię jedynie, że chciałabym znać twój rozkład dnia na wypadek, gdybym musiała się z
tobą szybko skontaktować. Wiem, że masz teraz jakieś stałe zajęcia, obiecuję, że nie
będę ci robić wymówek ani wykładów na ich temat. Chcę tylko listę, w porządku?
- Na pewno znów czegoś nie knujesz? Rzeczywiście chodzi o Bustera?
- A w jakim innym celu miałabym interesować się tym, gdzie bywasz?
- Ty mi powiedz. To ty zawsze coś kombinujesz.
Stałam wyprostowana, ze wszystkich sił usiłując zrobić wrażenie osoby szczerej i pełnej
godności, poza wszelkimi podejrzeniami, osoby, której nikt nie mógłby skojarzyć z żadnymi
kombinacjami.
- Chodzi wyłącznie o Bustera.
Wzruszył ramionami i poszedł do kuchni po kartkę i pióro. Czekając na jego powrót,
przeszłam się po salonie. Zatrzymałam się, by dotknąć fotela klubowego. Przypomniałam
sobie, jak go wybierałam, zachwycona miękką i delikatną tkaniną obicia. Wtedy nawet by
mi przez myśl nie przeszło, że kiedyś nie będę mogła w nim siadywać, nie mówiąc już, że
przestanę być jego właścicielką.
Przeszłam dalej, z coraz większą tęsknotą przyglądając się kolejnym rzeczom, które ja -
no dobrze - Dan i ja swego czasu kupiliśmy, i pozwalając sobie na wspomnienia, jakie
przywoływały: stylowe kinkiety z brązu znalezione na jakiejś wyprzedaży, mahoniowy stolik
ręcznie rzezbiony dla nas przez rzemieślników poznanych na wakacjach w Montego Bay,
turecki dywan z frędzlami, na którym się kochaliśmy tej nocy, gdy Dan wrócił z San
Francisco.
W końcu podeszłam do oprawionych w ramki zdjęć, wszystkie stały razem. Na jednym z
nich byłam ja z Danem w dniu wręczania dyplomów. Uśmiechałam się promiennie do
obiektywu, ściskając dyplom w rękach. Osiągnęłam swój cel, ale w dużej mierze dzięki
Danowi. Moja twarz wyrażała wzruszenie i wdzięczność. Opłacił moje studia, zadbał o
mnie, otoczył mnie opieką. Próbowałam robić to samo, kiedy on potrzebował mnie, ale te
dni minęły bezpowrotnie. Nie miałam zamiaru troszczyć się o człowieka, którego jedynym
celem w życiu było torturowanie mnie. Dan nie był już moim problemem, przekazałam go
Desiree.
Po kilku minutach wrócił z listą i wręczył mi ją. Włożyłam ją do teczki, pocałowałam
Bustera i wyszłam.
- Nie wdawaj się w żadne ciemne interesy - zawołał za mną.
Zignorowałam to i szłam dalej w stronę windy.
- Lepiej, żeby twoje nazwisko nie znalazło się w  Timesie", wśród tych wszystkich
oszustów z korporacji z ich prawniczymi machinacjami - dodał.
- O to chyba nie musisz się martwić, przecież czytasz tylko strony sportowe.
Jeśli wymyślił jakąś ripostę, to byłam już za daleko, żeby ją usłyszeć.
W taksówce, która wiozła mnie do biura, przestudiowałam jego rozkład dnia. Nie była to
zapierająca dech w piersiach lektura, ale miałam nadzieję, że się przyda. Próbowałam
dzwonić na komórkę Desiree, żeby w międzyczasie zastanowiła się, którą kandydatkę
może wysłać w które miejsce, ale taksówkarz miał włączone radio. Puszczał jakąś
rytmiczną jednostajną piosenkę i trudno mi było konkurować z bliskowschodnim
odpowiednikiem Justina Timberlake'a. Poczekam, aż dojadę do stacjonarnego,
zdecydowałam.
- Jakieś piętnaście minut temu dzwonił Ornbacher - poinformowała mnie Steffi, gdy tylko
weszłam. Siedziała przy biurku ze słuchawką w uchu i terminarzem rozłożonym na biurku.
- Mam zadzwonić do niego do hotelu? Mówił, że chwilę tam zabawi.
- Odniosłaś wrażenie, że to coś pilnego? - spytałam.
- Z nim zawsze odnosi się takie wrażenie. Czy on musi na wszystkich wrzeszczeć?
Uśmiechnęłam się.
- Nie pozwól mu się onieśmielić. - Niezależnie od tego, jak kompetentna była Steffi,
powinnam była pamiętać, że wciąż jednak brakowało jej doświadczenia w kontaktach z
klientami, z których większość uważa, że pieniądze upoważniają do pomiatania ludzmi.
Ornbacher może i był zbereznikiem, ale w porównaniu z innymi dość łatwo było sobie z
nim poradzić. - Wrzeszczy, bo niedosłyszy, i tyle. Oddzwonię do niego za kilka minut. -
Ale...
- Najpierw muszę załatwić coś innego. Zamrugała z niedowierzaniem.
- Nie martw się, zdążę, zanim opuści hotel. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl