[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wybieraliśmy! I choć paliłem się do dyskusji z profesor O Sullivan, to nie mogłem
dopuścić, żeby soczysty dorsz się zmarnował.
 Na pewno będzie okazja innym razem  powiedziałem pocieszająco.
 Tak łatwo ci nie odpuszczę.  Uśmiechnęła się i odeszła.
O wielkim intelekcie
Nigdy nie zapomnę pierwszej rozmowy z Lwem Michajłowiczem Protopopowem.
A pamięć mnie tu nie może zwieść, gdyż wszystko dokładnie zanotowałem. Dziś, gdy
czytam tę relację w moim  dzienniczku pokładowym (jak na własny użytek nazywam
notatki z Finneganów), muszę wyznać, że scena ta staje mi przed oczami jak żywa.
Działo się to w pierwszym tygodniu mojego pobytu na wyspie. Zostaliśmy już sobie
przedstawieni z Protopopowem podczas cotygodniowych spotkań u dziekana. Miałem
wrażenie, że stary uczony nawet mnie nie zauważył, pogrążony we własnych myślach.
Przez następne dwa dni bałem się podejść i porozmawiać, świadomość jego wielkości
mnie paraliżowała. Ileż razy zbierałem się w sobie, kiedy mijałem go na uniwersyteckich
korytarzach albo na Main Street, po której spacerował wsparty na ramieniu Jadranki!
Miałem ułożone w myślach słowa powitania, skromny panegiryk, który pozwoliłby mi już
na wstępie wyrazić uznanie i oddanie, jednocześnie nie zawstydzając Lwa Michajłowicza.
Tego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Znałem bowiem skromność wielkich ludzi, ich
zakłopotanie w przyjmowaniu pochwał i komplementów. Sam zresztą też, nie będąc ani
wielkim, ani wybitnym, ćwiczyłem się w skromności, obierając sobie za wzór takich ludzi
jak Protopopow.
Był wieczór, zaszedłem więc do pubu starego Toby ego, by pokrzepić się kufelkiem
guinnessa. Uwielbiałem tę gęstą pianę, laną przez kilka minut, która nie rozpływa się od
razu, tylko trwa w naczyniu aż do końca, łagodnie osadzając się na ściankach. Lubiłem tę
goryczkę, ten mocny, intensywny smak, który jest od stulecia kompasem dla piwowarów
na całym świecie, nieosiągalnym szczytem browarniczego kunsztu. Lubiłem ten ciemny,
kawowy kolor, który za każdym razem  a piłem tego szlachetnego stouta pod każdą
niemal długością geograficzną  przypominał mi o Zielonej Wyspie i tętniących życiem
pubach przy Temple Bar.
Lwa Michajłowicza nie było w środku, choć skrycie liczyłem na jego obecność. Na
jego ulubionym miejscu siedział ktoś inny, jeden z tych miejscowych rybaków lub
pasterzy owiec, którzy żyli obok, nieświadomi geniuszu rosyjskiego teoretyka literatury.
Płomień wesoło trzaskał w kominku, w pubie było gwarno. Zostałem przy barze i
pogrążyłem się we własnych myślach, a wtedy on sam pojawił się koło mnie i usiadł,
zamawiając guinnessa. Zacząłem go niezdarnie witać, przepraszać, że nie zauważyłem, jak
wchodził, i w tym potoku bezładnych zdań uświadomiłem sobie, że cały mój plan, by
godnie go powitać, właśnie rozpływa się niczym kostka masła na gorącej patelni.
 Nie szkodzi, panie kolego  powiedział po polsku bez cienia obcego akcentu.
Zaniemówiłem z wrażenia. Wiedziałem, że Protopopow włada biegle siedmioma
językami, a rozumie kolejne czternaście, ale nie przypuszczałem, że wśród nich znajduje
się moja mowa ojczysta. Byłem wzruszony. Za bardzo wzruszony, by zareagować
inteligentnie.
 Znakomicie pan profesor mówi po polsku!
 Miałem nianię z Radziwiłłów.
 Z Radziwiłłów?
 Takie czasy. Ja nie zostałem paziem u Romanowów, ona księżną.
Zapadła cisza. Szukałem słów, by zacząć po raz drugi naszą rozmowę, by wyrazić
zachwyt, złożyć hołd. A kiedy cisza zawisła między nami, drgając boleśnie mimo gwaru
wokoło, ten genialny uczony jednym zdaniem rozładował całe moje napięcie.
 Lubię przed snem wypić kilka piw, dobrze robią na nerki.
Byłem mu wdzięczny.
 Potem leję jak wół  dokończył.
Znów cisza, tym razem krótsza. Zebrałem się w sobie.
 Czytałem pana prace&
 Tak?
 Podziwiam pana&
 Bez przesady, zachowajmy podziw na właściwą okazję. Pan wybaczy, ale muszę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl