[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyskoczyła z łóżka i zaczęła pełzać po podłodze,
żeby doczołgać się przez drzwi od sypialni i dalej, do
drzwi wejściowych. Niestety, droga była zablokowana,
w holu szalał ogień.
Gdzie jest Clint, zastanawiaÅ‚a siÄ™. Która jest godzi­
na? Jak długo go nie ma?
Bolało ją wysuszone gardło, walczyła ze słabością,
która pchała ją do tego, żeby położyć się, zamknąć
oczy i nie ruszać więcej. Na drżących rękach i ugina-
jÄ…cych siÄ™ kolanach przesuwaÅ‚a siÄ™ w stronÄ™ okna. Wie­
działa, że okno jest zamknięte i zasłonięte siatką, ale
była to jej jedyna szansa. Była taka zmęczona. Taka
Å›piÄ…ca. Jeszcze tylko kilka kroków do okna. Już nie­
daleko.
Nie widziała prawie nic przez dym, dopadł ją atak
kaszlu. W końcu znalazła się przy oknie, jednak gdy
próbowała odciągnąć zasuwki, trzymające siatkę, nie
mogÅ‚a. Mięśnie nie chciaÅ‚y pracować, skóra byÅ‚a na­
pięta, gorąca. Rozum też się wyłączał.
- Clint...
Zwiat wokół zrobił się czarny i zemdlała.
- ZasnÄ…Å‚ w celi.
Gdy Clint wychodził z posterunku policji, zaczepił
policjanta, którego znał od dziecka.
- SkÄ…d wytrzasnÄ…Å‚eÅ› tego dowcipnisia?
Ted Mackay wzruszył ramionami.
- Na przystanku autobusowym przed szpitalem.
Wyglądał podejrzanie, mówił podejrzanie.
- Miejsce rzeczywiście odpowiednie.
- Tak właśnie pomyślał mój funkcjonariusz.
Clint dochodził już do swojej furgonetki, lecz nim
włożył kluczyk do zamka, spytał:
- Powiedział coś jeszcze?
- Nie. Przepraszam, stary. GadaÅ‚ coÅ› o pisaniu li­
stów do pielęgniarek.
- A funkcjonariusz o nic innego go nie zapytał?
- No wiesz, to nowicjusz...
- Rozumiem. - Clint wyciągnął rękę. - Dzięki, że
do mnie zadzwoniłeś.
- Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem w niczym
innym, tylko spaniu - uśmiechnął się Ted.
Clintowi przeszedł przez głowę obraz nagiej Tary,
owiniętej tylko cienkim prześcieradłem. Męczarnia.
Przyjaciel przerwał znacznie więcej niż spanie. Wyrwał
go z baÅ›niowej krainy. Clint wciÄ…gnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boko powie­
trze. Tara, cieplutka i mięciutka, śpi sobie teraz, tuląc
poduszkÄ™. A on tu na zimnie, z powodu takiego gÅ‚up­
stwa. Pora wracać. Uśmiechnął się do Teda.
- Dobranoc, stary.
- Do zobaczenia, Andover.
Wskoczył do furgonetki i zawołał:
- Daj mi znać, jak będzie jakiś ślad!
- Jasne.
Clint uruchomił silnik i ruszył, podenerwowany.
Dawno tak się nie czuł, tak bardzo nie pragnął kobiety.
TÄ™skniÅ‚ za niÄ… tak, że odczuwaÅ‚ fizyczny ból, ale oczy­
wiście nie przyznałby się do tego nikomu.
Drogi były ciemne i puste, jak to o wpół do piątej
rano. W panujÄ…cej wokół ciszy rozmyÅ›laÅ‚ nad przy­
padkiem, który nie dawał się rozwikłać, do którego
wciąż brakowało śladów.
Ten idiota padł dwadzieścia minut po tym, jak go
wrzucili do celi. Zostały mu dwa piwa z dwunastu,
więc nic dziwnego, że nie mógł się obudzić, nawet
gdy Clint mocno nim potrzÄ…saÅ‚. Mieli tylko jego ze­
znanie i jeden z listów, którymi siÄ™ przechwalaÅ‚, wy­
jęty z kieszeni kurtki.
Jedno i drugie okazało się bezużyteczne. List był
jednym z wielu listów miÅ‚osnych pisanych do pielÄ™g­
niarek ze szpitala w Royal. Smętne.
Clint był jednak zadowolony, że kolega ma uszy
i oczy otwarte, a przecież pomyÅ‚ki siÄ™ zdarzajÄ…. Wkrót­
ce złapie tego drania, który uwziął się na Jane i Au-
tumn.
Gdy przejeżdżał przez miasto, zauważył światło
w piekarni. Wciągnął powietrze. Zwieży chleb, słodkie
bułeczki z cynamonem. Może kupi kilka na śniadanie,
zrobi niespodziankÄ™ Tarze.
Chciał już zawrócić, gdy odezwał się jego telefon
komórkowy.
- SÅ‚ucham, Andover.
- Podobno byłeś na posterunku. - Ryan Evans nie
bawił się we wstępy.
- Właśnie stamtąd wracam.
- Fałszywy trop, co?
- Niestety.
Clint nie miaÅ‚ nastroju do omawiania kolejnej po­
rażki w znalezieniu poszukiwanego, wiÄ™c zmieniÅ‚ te­
mat.
- Co robisz tak wcześnie?
- Chciałeś spytać, dlaczego jestem na nogach tak
pózno? - spytał Ryan z uśmiechem w głosie.
- Cofam pytanie - oschle odparł Clint.
- A ty dokÄ…d siÄ™ wybierasz? Do biura?
- Właśnie miałem podjechać do piekarni.
- Do piekarni? - powtórzył rozbawiony Ryan. -
Po coś smacznego dla ciebie i pięknej pielęgniarki?
Clint zacisnął ręce na kierownicy.
- Jeszcze coÅ›, Evans?
- Nigdy się nie spodziewałem, że tego doczekam.
- Czego siÄ™ doczekasz?
- Jak Clint Andover porzuca swój starokawalerski
stan.
- Nie wiesz, co mówisz - odparowaÅ‚ Clint lodo­
watym tonem.
- Najpierw Sorrenson, teraz ty. Odpadamy jak li­
ście z drzew. Smutne.
- Chyba wyzwÄ™ ciÄ™ na pojedynek, Evans - zażar­
tował, dojeżdżając w okolice domu Tary.
Ryan zarechotał.
- Podaj czas i miejsce, Andover.
ChciaÅ‚ już odpowiedzieć coÅ› gÅ‚upiego, ale sÅ‚owa za­
marły mu na ustach. W końcu wykrztusił:
- Co, do diabła?
- Co się stało? - spytał Ryan, który natychmiast
spoważniał.
Clint nie mógł wymówić tych słów. Napawały go
takim strachem, że prawie zatrzymał samochód.
- W pobliżu jest pożar.
- A gdzie jesteÅ›?
- Blisko Tary. Za blisko.
PrzewidywaÅ‚ coÅ›, czego rozum jeszcze nie obejmo­
wał. Kiedy dojechał za róg, rozum musiał przyjąć to,
có było widać.
Przekleństwo odbiło się echem w ciszy.
- Clint?! - Wołał Ryan przez telefon. - Co się
dzieje?
Clint rzucił telefonem i nacisnął pedał gazu. Nie,
to nie jest dom Tary, nie może być. Bóg nie zrobi mu
po raz drugi tego samego.
Zobaczył przed sobą samochód policyjny. Człowiek
Teda jej pilnuje, przyczepił się do tej iskierki nadziei.
Kiedy zatrzymaÅ‚ siÄ™ przy nim z piskiem opon, zauwa­
żył, że policjant wewnątrz w ogóle się nie rusza. Miał
krwawÄ… plamÄ™ na skroni.
Clint wyskoczył z samochodu, żeby sprawdzić, czy
policjant oddycha, po czym podjechał pod dom Tary.
Dom Tary, który płonął.
Zostawił ją. Opuścił. Teraz na pewno ją straci.
Gdy wbiegał do domu, czuł piekący ból na swojej
bliznie i usłyszał sygnał wozu strażackiego.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Tara z trudem oddychaÅ‚a. Kiedy przed chwilÄ… od­
zyskała przytomność, pomyślała, że może już umarła,
że Bóg ją zabrał, nim zdążył to zrobić ogień. Poczuła
jednak gorÄ…co na skórze, dym, gryzÄ…cy w oczy i prze­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl