[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdybym nie miał przy sobie mojego wiernego Morella, nie mógłbym doprowadzić mojego
dzieła do końca.
I pomyśleć, że doktorzy Brandt i Hasselbach, ci dwaj idioci, chcieli, żebym uwolnił się od
niego, nie pytając, co by ze mną było bez jego opieki.
Gdyby coś się stało, Niemcy zostałyby bez Fuhrera, bo ja nie mam następcy.
Pierwszy, którego do tej roli przewidywałem, stracił rozum (Hess).
Drugi stracił całą sympatię narodu (Goering).
Trzeci stracił zaufanie partii (Himmler)".
Hitler wymieniał tę trójkę z najwyższą irytacją.
Gdy, chcąc poznać jego głębszą opinię, zapytałam ostrożnie: "Ależ mój Fiihrerze, naród dużo
mówi o Himmlerze jako o tym, który został wyznaczony na waszego zastępcę", Hitler wykrzyknął
gwałtownie: "Nie wiem, co pani chce przez to powiedzieć.
Himmler to człowiek bez żadnej artystycznej kultury!".
Odpowiedziałam, że akurat teraz problem sztuk pięknych nie ma żadnego znaczenia i że
Himmler zawsze przecież będzie miał możliwość skorzystania z usług doradców artystycznych.
Na te słowa Hitler rzucił mi wściekłe spojrzenie i stracił nad sobą wszelką kontrolę: "Niech pani
nie opowiada takich głupot!
Co pani sobie myśli!?
Że tak łatwo otoczyć się wartościowymi ludźmi?
Nie oczekiwałbym od pani żadnych rad, żeby to zrobić, gdybym miał taką możliwość!".
Zostałam jakby ogłuszona i już nie wydobyłam z siebie żadnego słowa.
Hitler natomiast nadal wyrzucał z siebie pretensje, wpadając w niekończący się monolog, po
czym powoli zaczął się uspokajać.
Gdy wreszcie opanował wściekłość i zauważył moje posępne milczenie, klepnął mnie
życzliwie po ramieniu: "Widzę, że przy stole nie należy mówić o polityce.
Proszę wybaczyć, że rozpętałem tak niedorzeczną dyskusję".
Wstając od stołu, zamyślił się jeszcze na chwilę.
Stał obok mnie w postawie człowieka, który godzi się z faktem, że jego dzieło powoli się
rozpada: "No dobrze, niech pani dalej szuka kogoś, kto mógłby być moim następcą.
Jeśli chodzi o mnie, nie przestaję o tym problemie myśleć, ale nie mogę znaleźć żadnego
rozwiązania".
To właśnie w trakcie tego obiadu po raz pierwszy usłyszałam, z jaką pogardą Hitler wyraża
się o szefie SS.
Musiało to chyba być spowodowane niedawnym załamaniem się frontu nad Wisłą, kiedy to
Himmler, mianowany in extremis dowódcą grupy armii, obiecał mu, że utrzyma się na tych
pozycjach.
Zresztą rzadko była o nim mowa w trakcie naszych rozmów przy kominku.
Gdy Hitler mówił o Himmlerze, nie szczędził mu pochwał za sposób, w jaki ten zajmował się
swoimi ludźmi i ich rodzinami.
Lubił też rozgłaszać, że ma do niego całkowite zaufanie.
Jednak, moim zdaniem, w tym ostatnim punkcie bardzo się mylił.
Obserwowałam metody stosowane przez Himmlera, aby naszpikować otoczenie Hitlera
ludźmi całkowicie mu uległymi.
Fegeleinowi, dr. Stumpfeggerowi i wielu innym udało się, dzięki tym manewrom, zająć
ważne pozycje u boku Hitlera.
Byłam przekonana, że Himmler czekał tylko na moment, gdy władza spadnie mu w ręce jak
dojrzały owoc.
Pewnego dnia, gdy Hitler po raz kolejny wyrażał swoje nieograniczone zaufanie do szefa
czarnej formacji, spoglądałam na niego ze sceptycznym uśmiechem.
Fuhrer zauważył to i posyłając mi swe diaboliczne spojrzenie, powiedział niemal z groźbą w
głosie: "A może pani w to wątpi?".
Udało mi się wytrzymać to jego spojrzenie, którym czarował tak wielu ludzi, i nic nie
odpowiedziałam; miałam jednak nieodparte wrażenie, że sam Hitler nie za bardzo rozeznawał się w
grach swojego szefa policji.
Na tym incydent się zakończył.
Himmler nie błyszczał w towarzystwie; z tego też powodu rzadko był zapraszany do "małego
komitetu" w Berghofie.
Nie przypominam sobie, żebym widziała go tam kiedy indziej, niż tylko po zakończeniu
ważnych narad.
W mojej obecności Hitler rozmawiał z nim wyłącznie o nieistotnych sprawach.
Himmler miał dwa koniki: pierwszy to były jego wizyty na froncie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]