[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bość. Rozumiesz?
112
- Tak, bossrajderze.
- Czy wiesz, jak zostałeś wykorzystany?
- Tak, bossrajderze.
Marco powoli się uśmiechnął.
- Powiedz mi.
Kit czuł się bardzo samotny, gdy tak stał na chłodnych ka-
felkach kuchennej podłogi.
- Ja...
Uśmiech Marca przeszedł w kamienne spojrzenie.
- Pascowa Maria skłoniła cię, byś dla niej złamał prawo.
Bez zastanowienia naraziłeś się na niebezpieczeństwo, bo ci się
wydawało, że jej na tobie zależy, bo dała ci się zerżnąć do nie-
przytomności. Mam rację?
Kit zamknął oczy. Pod powiekami paliły go jasne ognie.
- Tak, bossrajderze.
Może to i prawda. A może było w tym coś więcej, pomyś-
lał, nie zamierzał jednak nic więcej mówić. W zasadzie wersja
Marca była prawdopodobna. Chciał, by ta noc się wreszcie
skończyła.
- Już poprzydzielałem ci wszystkie upupiające prace na stat-
ku - mówił Marco tonem pogawędki. - Nie mam więc zbyt
wielu środków, by ci pokazać, że nie powinieneś popełniać
więcej tego typu błędów. A więc będziemy ci musieli po prostu
dawać gówniane roboty dłużej, niż zamierzaliśmy.
Kit otworzył oczy. Uzmysłowił sobie, że stojąc, kiwa się
w tył i przód.
- Dobrze, bossrajderze. Jak chcesz.
- Idz spać.
- Tak, bossrajderze.
Kit odszedł odrętwiały, opadł powoli na koję, odbił się
jeden raz, potem się ułożył. Myślał o Marii. Czy uda im
się ucieczka? Minęła mu cala złość, wypalona jadem Mar-
ca. Została tęsknota i poczucie, że tak bardzo mu czegoś
brakuje.
%7łałował, że nie ma go na Uciekinierze", że nie zostawia
wszystkiego za sobą, by szukać czegoś nowego.
Ubu patrzył na displeje radaru i transpondera. W pobliżu nie
widział żadnych statków, żadnemu obiektowi nie groziło usma-
żenie się w ogniu cząstek ze statkowej żagwi.
- Dziesięć sekund do rozpalenia żagwi. Cel. Znacznik.
Ubu włączył odliczanie. Migały holograficzne cyfry. Dysze
w zawieszeniach kardanowych zmieniały położenie. Materia
wlewała się w osobliwość, tworząc olbrzymie energie utrzymy-
wane tylko przez pola magnetyczne.
Pola ulegały transformacji, pozwalając plazmie na wylanie
się przez dysze silnika. Przez kadłub statku przebiegł głęboki
pomruk. Ubu czuł to w kościach. Przyśpieszenie wzrastało ła-
godnie, wielka masa statku rozpędzała się - nie gwałtownie,
lecz powoli nabierała impetu. Klatka dowodzenia zakołysała
się w swym zawieszeniu, ustawiła zgodnie z kierunkiem siły
ciągu.
Program lotu, który Ubu przekazał Sterowni Angeliki, za-
wierał to właśnie dopalanie, zawrócenie wokół największego
księżyca Angeliki, spowolnienie, a następnie powrót na Stację
Angelica. Ubu planował jednak, że wykorzysta księżyc do mo-
dyfikacji trajektorii i wystrzelania statku w głęboką przestrzeń,
a potem dokona pierwszego strzału, gdy tylko znajdą się w bez--
piecznej odległości od masy Angeliki. Jeśli Ubu utrzyma taki
tor, by księżyc znajdował się zawsze między statkiem a Ange-
liką, Kontrola Lotów może nawet nie zauważyć zmiany w za-
rejestrowanym programie, do momentu gdy zdalne sensory
umieszczone po drugiej stronie księżyca nie wyczują wybuchu
radiacji spowodowanej strzałem osobliwościowym.
Przyśpieszenie narastało, przekroczyło jeden g. Maxim po-
łożył uszy, lękliwie przywarł do brzucha Ubu i powarkiwał.
Ubu spojrzał na Piękną Marię: leżała na kanapie strzelca z za-
mkniętymi oczami, czułki stymulacyjne tworzyły delikatną sia-
teczkę wokół jej głowy, oczy poruszały się pod powiekami- za
pośrednictwem czułek śledziła ruchy statku.
- Dobrze się czujesz?
- Odpoczywam.
- Zaplanowałaś już strzał?
Uniosła kąciki ust w wymuszonym uśmiechu.
- Tak, nigdy nie wykombinowałam łatwiejszego. Nie lecimy
przecież do jakiegoś określonego miejsca?
Ubu uśmiechnął się.
- Raczej nie.
- Po prostu lecimy na Zewnątrz. Wystrzelę nas tak daleko,
jak mi się uda, a gdy się tam dostaniemy, zobaczymy, gdzie je-
steśmy.
- Słusznie.
Ubu odwrócił się do panelu. Piersi przygniatało mu podwój-
ne ciążenie. Uciekinier" nadal przyśpieszał.
- %7łałuję, że go oszukaliśmy.
Ubu ledwie dosłyszał te słowa. Zmarszczył brwi.
- Zrobiliśmy to, co musieliśmy.
- Marco nigdy nie robił nic innego - odparła znużonym gło-
sem. - Tylko to, co musiał. Czy przez to jesteśmy lepsi?
Złość skręcała się w Ubu.
- Mario, my to nie Marco.
- Nie wiem.
- Nie - powtórzył z naciskiem.
- A Colette?
Na to nie znalazł odpowiedzi.
Dwa i pół g. Maxim napierał mu swym ciężarem na
brzuch. Kot wychował się na statku i wiedział, że lepiej się te-
raz nie ruszać.
- Nie rozmawiajmy o tym.
Smutek gromadził się w sercu Marii; w głowie powoli poru-
szały się analogi czasoprzestrzeni. Do ośrodków optycznych
rzutował się System Angeliki w taki sposób, jak mógłby to
odbierać elektron; wzorzec zimnych zapadlisk grawitacyjnych
zamkniętych w swych korytach; jasne potoki magnetyczne; ter-
malne konfiguracje poruszające się i gorejące na samej Angeli-
ce. Wizja poprzedzająca Teraz nie potrafiła przykuć jej uwagi.
Posłużyła się Kitem, wykorzystała jego zaufanie i przyjazń
i nawet się nad tym nie zastanowiła. Wszystko wydawało się
tak naturalne.
Obok przepłynął księżyc, zimna studnia w czasoprzestrzeni
popstrzona słabą emisją radiową z miejsc wydobycia kopalin.
Maria unosiła się swobodnie w uprzęży, gdy żagiew zgasła na
kilka sekund, a dysze się przestawiły. Serce jej waliło szaleńczo,
więc kilka razy szybko, w tej chwili bez wysiłku, odetchnęła.
Potem znowu została wtłoczona w fotel, gdy klatka dowodzenia
obróciła się i statek zaczął przyśpieszać nowym kursem, pilnu-
jąc, żeby księżyc zasłaniał go przed stacją Angelica. Ucieki-
nier" sunął po skraju studni grawitacyjnej księżyca.
Materia wlewała się w osobliwość statku. Promieniująca ja-
sność płynęła na krawędzi straszliwego ciążenia osobliwości,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]