[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prychnęła i pochodnie zapłonęły jaśniej.
- W tej kryształowej klatce bywa świetlny latacz, jedno z najrzadszych stworzeń Fincayry. -
Uśmiechnęła się do mnie krzywo i nie spodobało mi się jej spojrzenie. - Twoja następna pieśń bywa
Pieśnią Chronienia, nieprawdaż? Aby się nauczyć tego, co niezbędne, musisz za wszelką cenę
dopilnować, żeby świetlnemu lataczowi nie stała się krzywda.
Przyjrzałem się młotkowi i dłucie i przełknąłem ślinę.
- Czyli mam wyciosać klatkę... z tego wielkiego kamienia?
Urnalda podrapała się zamyślona po nosie.
- Jeżeli to bywałaby najlepsza metoda, żeby ochronić to bezbronne małe stworzenie, to bywałoby
wskazane, żebyś to właśnie zrobił.
- Ale to mi zajmie wiele dni. Jeżeli nie tygodni!
- Krasnoludom zajęło wiele lat wydrążenie tuneli i korytarzy naszej krainy.
- Nie mam tyle czasu.
- Cisza. - Wskazała laską otwór w suficie, który świecił przytłumionym światłem. -
Ten tunel, tak jak ten, którym spadłeś, dostarcza nam powietrze i światło. Tych tuneli są setki, a
każdy z nich jest ociosany tak gładko jak podłoga, na której bywałeś usadowiony, i każdy z nich jest
zamaskowany z wierzchu czarem. Dlatego krasnoludy bywają tak bezpieczne.
Dlatego pojawiłeś się tu, żeby poznać duszę Pieśni.
- Na pewno nie ma innej metody? - zapytałem.
Kolczyki Urnaldy zakołysały się.
- Nie bywa innej możliwości, żebyś się tego nauczył. Twoim zadaniem bywa ochrona tego
stworzenia. Od teraz.
Stukając po raz ostatni muszlami, Urnalda wyszła z sali, a cała jej świta podążyła za nią. Patrzyłem
na skwierczące na ścianach pochodnie, przyglądałem się, jak rzucane przez tron Urnaldy cienie
rosną, zmniejszają się, potem znów rosną. Ten tron, tak jak ściany, był
wyciosany z bezwzględnej skały. Tej samej skały, w której krasnoludy przez wieki uformowały całą
swoją krainę.
A teraz była moja kolej, żeby nadać kształt skale.
XIX
CHRONIENIE
Młotek i dłuto połyskiwały chłodno w migoczącym świetle pochodni. Wziąłem narzędzia,
podniosłem się i podszedłem do olbrzymiego czarnego kamienia. Sięgał mi prawie do piersi.
Uniosłem młotek i pierwszy raz uderzyłem. Zatrzęsła mi się dłoń, ręka i klatka piersiowa. Zanim
dzwonienie młotka ucichło, uderzyłem drugi raz. Potem trzeci.
Czas, który upływał mi na pracy, wymykał się normalnemu rytmowi. W podziemnej sali tronowej
Urnaldy jedyną oznaką dnia lub nocy było światło dochodzące z tunelu wentylacyjnego nad moją
głową. W nocy jego okrągły wylot lśnił srebrzystym blaskiem księżyca, w dzień skrzył się złotym
światłem słońca.
Jednak dzień i noc niczym się dla mnie nie różniły. Pochodnie na ścianach skrzyły się bez przerwy.
Ciągle tłukłem młotkiem - w płaski koniec dłuta, bezpośrednio w czarny kamień, a niekiedy w mój
biedny spuchnięty kciuk. Młotek rozbrzmiewał w rytm mojego oddechu. W powietrze, a niekiedy w
moją twarz, leciały odłamki. Mimo to nie poddawałem się, przerywając tylko po to, żeby zjeść
trochę parującej gęstej owsianki, którą przynosiły mi krasnoludy, albo żeby zaznać odrobiny
niespokojnego snu na kocu.
Przez cały czas pilnowało mnie trzech brodatych krasnoludów. Jeden, z potężnymi rękami założonymi
na piersi, stał na kamiennej podłodze nad moją laską. Oprócz sztyletu z paska zwisał mu obustronny
topór. Pozostałych dwóch, uzbrojonych w wysokie włócznie z ostrzami z krwistoczerwonego
kamienia, ustawiło się po obu stronach tunelu wejściowego.
Wszyscy mieli takie same ponure miny, które jeszcze posępniały, kiedy do sali wchodziła Urnalda.
Siedziała na swoim tronie na podwyższeniu, zdawałoby się, przez wiele godzin i przyglądała się, jak
pracuję. Sprawiała wrażenie zagubionej w myślach mimo hałasu młotka, który trzymałem w
pokrytych bąblami dłoniach. A może starała się przeniknąć moje najskrytsze myśli. Nie wiedziałem
tego - i nie obchodziło mnie to. Wiedziałem tylko, że na przekór Bambulowi nie zamierzam się
poddać. Kiedy przypomniałem sobie jego poradę i stan mojej matki, z kamienia posypały się iskry.
Miałem jednak świadomość i swoich wątpliwych zdolności rzezbienia w kamieniu, i upływającego
czasu.
Blask świetlnego latacza migotał i drżał na czarnym kamieniu, kiedy pracowałem.
Kawałek po kawałku odpadały kolejne skrawki. Po jakimś czasie udało mi się zrobić płytkie
nacięcie. Jeżeli mój kciuk i obolałe ręce wytrzymają, powinno mi się udać powiększyć otwór na tyle,
żeby móc odwrócić kamień i przykryć stworzenie. Nie umiałem powiedzieć, jak długo mi to jeszcze
zajmie. Sądząc po fazach zmieniającego się nad moją głową światła, minęły dwa dni i dwie noce.
Kiedy pracowałem, cały czas pamiętałem o poleceniu Urnaldy: Twoim zadaniem bywa ochrona tego
stworzenia. Młotek walił, a ja się zastanawiałem, czy w tych słowach nie kryła się wskazówka.
Może jest jakiś inny sposób, żeby ochronić świetlnego latacza? Coś, na co nie wpadłem?
Nie, powiedziałem sobie, to niemożliwe. Sama Urnalda przyznała, że to dzięki kamiennym tunelom
krasnoludy są bezpieczne. Choć nawet kamień nie będzie trwał
wiecznie, to najtrwalszy z materiałów. Zadanie było jednoznaczne. Muszę zbudować klatkę z
kamienia, tak jak krasnoludy zbudowały tę podziemną krainę. Nie mam wyjścia.
Mimo to kiedy uderzałem młotkiem i usiłowałem rozłupać kamień, napierając na pęknięcia,
żałowałem, że nie ma łatwiejszego sposobu. Przypomniałem sobie wielki miecz Głębotnij, którym
władałem podczas walki o Spowity Zamek. Wtedy to nie moje dłonie, ale ukryte moce mojego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl