[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przewoznika, w ręce trzymała walizkę. Pozostałe bagaże były już w łodzi. Drobnymi kroczkami
nadszedł Leroy. Nie mogliśmy usłyszeć, o czym rozmawiali; scena przypominała niemy film -
groteskowy, urywany.
- Szybko zacierają za sobą ślady - stwierdziła Laurence.
Tym razem miała na sobie kostium żółto-niebieski, wesoły, połyskliwy. Bardzo szer okie spodnie
sięgały do kostek. Pomyślałem, że nigdy dotąd nie widziałem jej w krótkiej spódniczce. Miała
pewnie za grube łydki i starała się je ukryć. Wyglądała na wypoczętą po minionym wieczorze, a
może tylko poprawiła makijaż: najmniejsza zmarszczka nie burzyła jej lekko smagłej cery.
Przez chwilę z przyjemnością przypatrywałem się komedii nad jeziorem, która wywołała u nas
uśmiechy zwycięstwa, potem spojrzałem na zegarek.
- Dziesięć po dziesiątej. Charriac już nie przyjdzie.
Laurence prychnęła.
- Obejdziemy się.
Na dole Morin ciągnął po żwirowej alejce ogromny kosz. Włoch zapuścił silnik i kręcił się
wokół liny, którą chciał ściągnąć. El Fatawi pomachał ręką w okrutnym pożegnaniu, ale oni go nie
widzieli.
- W każdym razie - dodała Brigitte Aubert, wskazując kciukiem okno - mamy o trzech mniej.
- To się nie liczy - powiedziałem cicho. - Nie było szesnastu osób.
Figlarnie uniosła górną wargę, odsłaniając zęby jak wiewiórka rozgryzająca orzech. Taka minka
musiała być zabawna, kiedy Brigitte miała dziesięć lat.
- To prawda. Trzynaście. Pechowa liczba, prawda?
Bez odpowiedzi odgwizdałem koniec przerwy i poprosiłem, by wszyscy usiedli. Ta nasza sesja
okazała się całkowicie zbędna, właśnie takie posiedzenia najbardziej mnie denerwowały w czasie,
gdy moja firma była dotknięta manią zebrań. Wszyscy wiedzieli, co zostanie powiedziane, każde
zdanie było z góry ustalone. Wszyscy aktorzy grzecznie recytowali swoje teksty jak w teatrze. Brigitte
Aubert, zgodnie ze swoim wizerunkiem, stała się sarkastyczna, Mastroni drobiazgowy, Hirsch
milczący, El Fatawi emocjonalny, Chalamont bez polotu. Nikt z nich nie wychylił się poza swoje
charakterologiczne ramy, nikt nie wniósł żadnej nowej informacji czy wzbogacającej refleksji.
Zamyślona Laurence ledwo otworzyła usta. Po straconej godzinie jednogłośnie zgodziliśmy się, że
nie pozostaje nic innego do zrobienia jak tylko kontynuować, tak jakby nic się nie wydarzyło. Del
Rieco miał w ręku wszystkie najlepsze karty, a my nie mieliśmy na niego żadnego wpływu.
Wygórowane złudzenia z poprzedniego wieczoru prysły jak bańka mydlana, a nas przybiło
rozczarowanie.
Ciężkim krokiem rozeszliśmy się do naszych biur. Hirsch sprawdził pocztę. Wiadomości nie były
dobre.
Charriac wynalazł zupełnie nowy sposób atakowania. Działał na trzech frontach. Pierwszy:
zaproponował sieci supermarketów nowy rabat, pod warunkiem że skorzystają ze specjalnych
promocji - rozpoczęła się wojna handlowa. Drugi, kontynuował swoją ofensywę kapitałową. Ogłosił
ofertę kupna naszych akcji, twierdząc, że jednolita grupa podwyższy stopę zysku. Według opinii
Mistrza, niektórzy okazali się podatni na takie rozumowanie, na poziomie dziesięciu lub dwunastu
procent kapitału spółki; za mało, żeby nam istotnie zagrozić. I wreszcie trzeci, najważniejszy, wszedł
na drogę prawną. Za jego namową zapewne, jeden z klientów, który rzekomo zranił małą
dziewczynkę naszym haczykiem do wędki, wytoczył nam proces; zażądał kolosalnej sumy
odszkodowania i wezwał inne ofiary do ukonstytuowania stowarzyszenia.
- Tak już jest - powiedział Hirsch - jak tylko klient sobie skręci nogę w kostce, natychmiast
zaczyna się zastanawiać, komu by tu wytoczyć proces. Takich spraw jest milion rocznie. Doszło do
tego, że jeśli produkujesz miotły, musisz zaznaczyć w ulotce:  Uwaga, nie wsadzać sobie w tyłek , w
przeciwnym razie koleś wzywa policję i twierdzi, że nikt go nie uprzedził o niebezpieczeństwie.
- To się kupy nie trzyma! - pieklił się Mastroni. - Haczyk do wędki służy do łapania ryb za wargę.
Jeśli ktoś łapie za wargę małą dziewczynkę, bo pomylił ją z pstrągiem, i robi jej to samo co rybie,
nie da się uniknąć sprawy sądowej!
- Tak - odparł Hirsch. - Ale sprawę poprowadzi funkcjonariusz wymiaru sprawiedliwości, który
nigdy w życiu nie widział haczyka do wędki. Pokażą mu zdjęcia oszpeconej dziewczynki, przedłożą
raport biegłego, opisujący rany w drastycznych słowach, i zostaniesz skazany. To jest teraz taka
amerykańska moda. Puszczasz bąka i natychmiast masz sprawę sądową. Adwokaci do tego
nakłaniają, bo mogą sobie napełnić kieszenie, kusząc cię jackpotem. Trzeba to potraktować
poważnie. Ten typek, który wytoczył proces, może poczynić gigantyczne szkody. Mogą nas skazać na
zapłacenie zawrotnych sum. Wez na przykład AIDS, cztery miliardy na stół, i w ogóle się o tym nie
mówi. No nie, sam zobaczysz, prawo będzie po naszej stronie.
- W tym przypadku tak.
- Pewnie. Kiedy nic już nie wychodzi, pozostaje wymiar sprawiedliwości. Ale poczekaj, to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl