[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmieszanie i irytację, poniewa\ traktował przyjaznie osobę, która powinna być w
niełasce. Kot nie mógł się powstrzymać od pytania:
- Czy Eufemia dobrze się czuje?
Zaraz po\ałował, \e zapytał. Uśmiech Chrestomanciego zgasł jak wyłączona
\arówka.
- Owszem, ju\ lepiej. Wykazujesz wzruszającą troskliwość, Eryku. Pewnie
zamknąłeś ją w szafie, bo tak ci jej było \al?
- Kochany, nie strasz dziecka - zaprotestowała Millie, wsuwając mę\owi rękę
pod ramię. - To był wypadek i ju\ po wszystkim.
Poprowadziła go po ście\ce. Zanim jednak zniknęli za cisem, Chrestomanci
obejrzał się przez ramię na Janet i Kota. Minę miał j lekko zdezorientowaną.
- Jasny szlag! Kurcz ę pieczone w pysk! - wyszeptała Janet. -A\ się boję ruszyć
w tym świecie!
Skończyła przypinać falbanki do halek. Odczekawszy prawie minutę, \eby
Chrestomanci i Millie się oddalili, powiedziała:
- Ta Millie jest słodka jak sam miód. Ale on! Kot, czy to mo\liwe, \e
Chrestomanci jest potę\nym czarodziejem?
- Wątpię - odparł Kot. - Czemu pytasz?
- No... częściowo dlatego, \e on wywiera takie wra\enie...
- Ja nie jestem pod wra\eniem - przerwał jej Kot. - Ja się go po prostu boję.
- Właśnie - potwierdziła Janet. - Tobie i tak wszystko się plącze, bo przez całe
\ycie mieszkasz wśród czarownic. Ale to nie tylko wra\enie. Czy zauwa\yłeś, jak on
się zjawia, kiedy ludzie go wzywają? Ju\ dwa razy.
- To były dwa całkowite przypadki - zaprotestował Kot. - Nie mo\esz opierać
się na przypadkach.
- Przyznaję, \e dobrze się maskował - zgodziła się Janet. -Przychodzi jakby w
całkiem innej sprawie, ale...
- Och, przestań wreszcie! - wybuchnął Kot. - Robisz się taka sama jak
Gwendolina. Myślała o nim bez przerwy.
Janet tupnęła w \wir rozsznurowanym prawym bucikiem.
- Nie jestem Gwendolina! Nawet nie jestem do niej podobna! Wbij to sobie do
tępej głowy!
Kot zaczął się śmiać.
- Z czego się śmiejesz? - zapytała Janet.
- Gwendolina te\ zawsze tupie, jak się złości - wyjaśnił Kot.
- Pni! - prychnęła Janet.
ROZDZIA A 11
Nim Janet zasznurowała oba buciki, Kot obliczył, \e ju\ jest pora na obiad.
Szybko zaprowadził Janet z powrotem do domu. Podchodzili do bocznych drzwi,
kiedy spomiędzy rododendronów przemówił gruby głos:
- Młoda damo, zaczekaj chwilę!
Janet rzuciła Kotu przera\one spojrzenie. Nie był to przyjemny głos.
Rododendrony zatrzeszczały i zaszeleściły z oburzeniem* Z gąszczu wygramolił się
tłusty staruch w brudnym płaszczu przeciwdeszczowym. Zanim otrząsnęli się ze
zdziwienia na jego widok, stanął przed drzwiami. Spojrzał na nich z wyrzutem spod
opadających czerwonych powiek, zionąc piwnym oddechem.
- Witam, panie Baslam - powiedział Kot na u\ytek Janet.
- Nie słyszałaś mnie, młoda damo? - zapytał Ostro pan Baslam.
Kot widział, \e Janet się go boi, ale odpowiedziała równie chłodno, jak druga
Gwendolina:
- Tak, ale myślałam, \e to drzewo mówiło.
- Drzewo! - zawołał pan Baslam. - Tak się dla ciebie nara\ałem, a ty mnie
traktujesz jak drzewo! Trzy du\e piwa musiałem postawić rzeznikowi, \eby mnie
zabrał na swój wóz, i wytrzęsło mnie bez litości!
- Czego pan chce? - zapytała nerwowo Janet.
- Zaraz - powiedział pan Baslam.
Rozchylił poły płaszcza i powoli zaczął czegoś szukać w kieszeniach
workowatych spodni.
- Spieszymy się na obiad - zwrócił mu uwagę Kot.
- Wszystko w swoim czasie, młody paniczu. No, mam - mruknął pan Baslam.
Wyciągnął do Janet bladą, serdelkowatą rękę z dwoma błyszczącymi przedmiotami. -
Proszę.
- Przecie\ to kolczyki mojej matki! - zawołał Kot w zdumieniu i ze względu na
Janet. - Skąd pan je ma?
- Dała mi je twoja siostra jako zapłatę za trochę smoczej krwi - wyjaśnił pan
Baslam. -1 ośmielę się powiedzieć, \e wziąłem je w dobrej wierze, młoda damo, ale
na nic się nie przydadzą.
- Dlaczego? - zapytała Janet. - Wyglądają na... chciałam powiedzieć, \e to są
prawdziwe brylanty.
- Owszem - zgodził się pan Baslam. - Ale nie uprzedziłaś mnie, \e są
zaczarowane. Nało\yli na nie strasznie silne zaklęcie, \eby się nie zgubiły. Okropnie
hałaśliwe zaklęcie. Całą noc le\ały w wypchanym króliku i wrzeszczały:  Nale\ymy
do Karoliny Chant!", a dzisiaj rano musiałem je zawinąć w koc, zanim odwa\yłem się
je zanieść do mojego^najomego. A on nie chciał ich tknąć. Mówił, \e nie zamierza
ryzykować z niczym wykrzykującym nazwisko Chant. Więc je zwracam, młoda
damo. A ty jesteś mi winna pięćdziesiąt pięć funtów.
Janet przełknęła głośno. Kot równie\.
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Naprawdę nie wiedziałam. Ale... ale,
niestety, nie mam \adnych pieniędzy. Nie mo\e pan kazać zdjąć czaru?
- I narazić się na śledztwo? - prychnął pan Baslam. - Ten czar siedzi głęboko,
mówię ci.
- Więc czemu teraz nie krzyczą? - zapytał Kot.
- Za kogo ty mnie uwa \asz? - obruszył się pan Baslam. - Miałem siedzieć na
baranich udzcach wrzeszczących, \e nale\ą do panny Chant? Nie. Ten mój znajomy
zgodził się .odstąpić mi kawałek czaru akonto. Ale mówił mi:  Mogę je uciszyć tylko
na jakąś godzinę. To naprawdę mocny czar. Jeśli chcesz go zdjąć na stałe, musisz je
zanieść do czarodzieja. A to cię będzie kosztowało tyle, ile są warte same kolczyki,
nie licząc pytań". Czarodzieje to wa\ne osoby, młoda damo. No więc siedzę tu w
krzakach i umieram ze strachu, \e czar się zu\yje, zanim przyjdziecie, a ty mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl