[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wypchanych skórach kajmanów. A co równie znamienne, ową kradzież gloryfikowano w kołach
angielskich jako piękny wyczyn sportowy Wickhama. Piękny i wielce zyskowny.
O tym, co działo się na Dalekim Wschodzie, seringueiro brazylijski oczywiście nic na razie nie
wiedział, bo co go obchodziła
50
reszta świata? Nacinał dalej drzewa, gdzie się dało, strzelał w lasach do konkurencji i znosił
kauczuk do miast, a tu był przyzwyczajony, że towar wyrywano mu z ręki i płacono najwyższe
ceny.
Nadeszła pierwsza wojna światowa. Cała Ameryka, od Zatoki Hudsońskiej do Patagonii, robiła
świetne interesy na tym, że Europa za łby się wodziła. Jedynie nad Amazonką coś zaczęło się
psuć. Cena kauczuku pomimo wojny spadała. Nikt nad Amazonką, ani kupcy w miastach, ani
seringueiro w puszczy, zrazu nie rozumieli tego i dziwili się.
Wojna się skończyła. Cena kauczuku dalej spadała, gdyż plantacje na Wschodzie coraz
obficiej zasypywały nim rynki światowe. Ludzie nad Amazonką jeszcze nie rozumieli
przyczyny, natomiast pojęli, że trzeba zacisnąć pasa: trzeba pożegnać się z boskim
szampanem, poskromić cudne, ach! jak cudne fantazje i przytłumić ulubiony, szeroki gest.
Miasta nad Amazonką bankrutowały, a seringueiro i pośrednicy stwierdzili, że nie warto im
wozić towaru do miasta, bo nikt kauczuku nie kupi. Więc wielu pozostało w puszczy i stało się
znów cichymi, apatycznymi kaboklami.
Innych, którzy przybyli w te lasy z różnych stron świata, ogarniał dziki popłoch. W puszczy kto
zdrowy i żywy zbierał dotychczas jeno kauczuk, niczym innym nie zawracając sobie głowy.
Mało ludzi myślało o uprawie ziemi i wolało, choć za drogie pieniądze, kupować żywność na
statkach. Więc teraz, gdy zabrakło i pieniędzy, i żywności, klęska głodu spadła na
kauczukowych zawadiaków. Tłumnie zaczęli uciekać z lasów ku wielkiej rzece. Tu setkami
oblepiali każdy parowiec; płynący w dół Amazonki. Bili się o każde miejsce na pokładzie,
rewolwerem torowali sobie drogę. Obłęd i zbrodnię mieli w oczach. Tłuszcza, przyzwyczajona
do znęcania się nad Indianami, teraz sama oszalała z trwogi, uciekała przypominając resztki
armii po druzgocącym pogromie.
Opustoszały i zamilkły w lasach ścieżki i ścieżyny. Zakryła je gęstwina, jak zaciera się
znienawidzone ślady. Umilkły wiosła na szlakach wodnych. Gruba zwierzyna, poprzednio
wypłoszona z kniei, wróciła do swych dawnych legowisk. W Amazonce
51
znów zaczęły kąpać się nocą tapiry, a nad jej brzegami słyszano coraz częściej ryk jaguara.
Odbywając podróż po Amazonce poznałem miasto, które na kauczuku najwięcej zarobiło i
najwięcej potem ucierpiało: Manaos. Miasto to sprawiało dziś wrażenie jak gdyby zbyt
obszernego ubrania, wiszącego żałośnie na wychudzonej postaci. Ilu mieszkańców posiadało
Manaos, nie mogłem się dowiedzieć. Podobno za czasów najlepszej koniunktury, to jest w
latach 1900 do 1914, liczba ich dochodziła do stu tysięcy. W latach 1933/34 oceniali je na
pięćdziesiąt tysięcy, a nawet mniej. To małe stosunkowo miasto posiadało szereg wspaniałych,
olbrzymich gmachów, zakrojonych na wielką stolicę.
A więc pałac prezydenta (Manaos jest stolicą stanu Aniazonas, o powierzchni kilkakrotnie
większej niż Polska, lecz o zaludnieniu liczącym tylko pół miliona mieszkańców), pałac tak
monumentalny, że wywołałby zazdrość niejednego prezydenta większego państwa w Europie.
Posiada dalej Pałac Sprawiedliwości  Palacio de Justica (wszystko pałace), gmach tak potężny,
że wątpiłem, czy kilka takich przybytków sprawiedliwości spotkałoby się w stolicach
europejskich.
Ale przede wszystkim Manaos ma operę, wybudowaną na wzór opery paryskiej i chyba tych
samych rozmiarów. Dla kogo przeszło pół wieku temu budowano operę, bogowie wiedzą. W tym
majestatycznym gmachu  istne kuriozum puszczy amazońskiej  podobno nigdy jeszcze nie
grano opery. Teatr był stale zamknięty, z wyjątkiem nielicznych dni co kilka lat, kiedy to dla
honoru miasta sprowadzało się z Rio de Janeiro grupę aktorów, by wystawili kilka razy jakąś
farsę lub sentymentalno-ckliwe sztuczydło.
Przed tym teatrem rozciąga się szeroki plac z bogatą mozaiką kamienną, lecz zaledwie
kilkaset metrów dalej już stały pierwsze drzewa puszczy, grozne macki amazońskiej puszczy,
rozległej na tysiące kilometrów we wszystkich kierunkach.
Któregoś dnia poprosiłem stróża teatru, by zaprowadził mnie do najwyższego okna budynku.
Tam roztaczał się przede mną czarowny widok. Manaos nie leży nad Amazonką, lecz nad Rio
Negro, o dziesięć mniej więcej kilometrów powyżej jej ujścia
52
do Amazonki. Więc z góry widać było potężną wodę, Rio Negro, a w oddali samą Amazonkę 
obydwie rzeki stanowiące jedyne arterie życiodajne tego miasta i jedyną rację jego bytu. Poza
tym rozciągało się ze wszystkich stron niezmierne morze zieleni, zwartej, nieskończonej i
podchodzącej  zdawałoby się  prawie tuż pod mury gmachu, z którego patrzałem. Widok
otaczającej zewsząd puszczy jaskrawo uprzytamniał całą bezsensowność tej opery i groteskę
jej istnienia.
Z góry również znakomicie widziałem, jak miasto ulegało powoli zachłanności puszczy.
Puszcza dosłownie je pożerała. Nie nagle, nie szturmem, lecz wytrwałym naporem zdobywała
odcinek po odcinku, kruszyła krańce miasta, wciskała się w ulice. Tu od wielu lat nie człowiek
ujarzmiał przyrodę, lecz przeciwnie, przyroda brała odwet i sama nacierała na człowieka. Niby
żelazną obręczą nieubłagany żywioł ściskał Manaos, a smutne, senne miasto  pomimo ulic
częściowo asfaltowych, potężnych gmachów, telefonów, elektryczności  jak gdyby poddawało
się i godziło z tym losem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl