[ Pobierz całość w formacie PDF ]

romantyczny. Zatrzymamy się tam i zajrzymy do baru, ccco? - Wypił resztkę napoju, zdaniem Normana
zapewne wódki albo ginu.
Uśmiechnęła się do Matthew i musnęła jego szyję palcem.
- Może, skarbie, ale tylko może.
- No, cho... chodz. - Zsunął łokieć ze stołu, jakby był zbyt pijany, by się kontrolować. - Jest sobota.
Zatańczymy, napijemy się szampana, zobaczymy, co jeszcze da się zrobić...
- No dobra! - zachichotała. - Chodzmy.
- Chwileczkę - szepnął cicho. - Chyba nie powinniśmy wychodzić razem, może wtedy nie będzie nas
śledził. Chce skrzywdzić mnie, nie ciebie. Jeśli zobaczy, że idziemy razem, zrezygnuje.
- Racja. Skarbie - powiedziała głośniej - idz już do samochodu, włącz klimę, a ja jeszcze skoczę do łazienki
upudrować nosek, dobrze?
- Tak jest, ale najpierw całusa na drogę.
Zajrzała mu w oczy. Miała nadzieję, że mówi poważnie, że chce ją pocałować jeszcze jeden raz, zanim się
rozstaną, na niby i naprawdę, ale w jego wzroku było tylko pożądanie.
Dlaczego ciągle liczysz na więcej, skarciła się. Daj sobie spokój.
Gdyby to było takie proste! Wstała, uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Do zobaczenia pózniej, skarbie! - Kątem oka widziała, że Norman nadal ją obserwuje, jego wzrok
wypalał jej dziurę w plecach, gdy szła do łazienki.
Przy drzwiach dyskretnie obejrzała się na Normana. Patrzył na Matthew, który rzucił na stół plik
banknotów i wstał. Norman poderwał się z miejsca. Matthew szedł do drzwi. Norman nerwowo wymachiwał
banknotem dziesięciodolarowym.
- Chcę zapłacić! - zawołał do barmana.
Lecz barman nie zwracał na niego uwagi, napełniał piwem dwa kufle jednocześnie. Norman poczerwieniał.
Teraz, powiedziała sobie. Wymknij się teraz, kiedy jest zajęty! Ukryła się za plecami sporej grupki i wyszła
z nimi. Norman nadal tkwił przy barze i wymachiwał swoją dychą.
Mia wyszła na dwór i wreszcie odetchnęła swobodniej. Widziała Matthew, jak bardzo powoli idzie do
samochodu. Ukryła się za furgonetką stojącą między wejściem do baru a samochodem Matthew. Przełożyła
sobie torebkę przez ramię, wyjęła komórkę. Wszystko będzie dobrze. Spokojnie. Kiedy Norman wyjdzie z
lokalu, dzwonię po policję. Są niedaleko, o przecznicę stąd. Zaraz się zjawią.
Oby to się udało.
Matthew oparł się o samochód i oddychał świeżym nocnym powietrzem. Wdech, wydech, wdech, wydech.
Był spokojniejszy, niż się spodziewał. Bardzo spokojny.
Bo był gotowy. Gotowy stłuc Normana na kwaśne jabłko.
Mordercę brata.
Mordercę trzech innych mężczyzn - bo o tylu wiedzieli.
Psychopatę, który chciał skrzywdzić Mię.
Nie mógł się doczekać, kiedy go dopadnie. Zwir. Matthew był przekonany, że Norman wyruszy za nim.
Nawet jeśli sama obrączka nie wystarczyła, chyba do tego stopnia go rozdrażnili, że stracił panowanie nad
sobą.
Co prawda Norman nie ubrał się jak morderca. Miał na sobie zle dopasowany brązowy garnitur i krawat w
szerokie kremowe i granatowe pasy. Chyba że lubił się stroić przy takich okazjach?
Wcześniej przy stoliku Matthew musiał użyć całej siły woli, by nie uderzyć Normana w pulchny brzuch.
A Mia chyba z trudem się powstrzymała, by nie zwymiotować na brązowy garnitur. Matthew już na tyle ją
poznał, że umiał czytać z jej twarzy i wiedział, że przy stoliku posunął się trochę za daleko. Drażniło ją, że ją
adoruje, kiedy wygląda jak Margot. Musi to zaakceptować, ale jednocześnie musi jej uświadomić, że
nieważne, co ma na sobie, i tak jest Mią. Nie Margot, nie anonimową kobietą z marzeń jej męża. Mią. W
barze udawał, że jest napalony, ale robił to wyłącznie na użytek Normana. Miał nadzieję, że Mia o tym wie.
Im bardziej zazdrosny będzie Norman, tym łatwiej straci panowanie nad sobą.
Matthew zrobiłby wszystko, by Norman stracił panowanie nad sobą. Dzisiaj mają jedną, jedyną szansę, by
go złapać na gorącym uczynku.
 Mia, on jest żonaty, na miłość boską... Czy dla ciebie nie ma żadnych świętości? Nadal miał w uszach
słowa Normana. Ciekawe, co skłaniało świra do mordowania żonatych mężczyzn i zatrudniania przynęty, by
ich uwodziła. Odkąd zobaczył Normana w barze, zastanawiał się nad jego motywami. Nie widział związku
między zatrudnianiem Mii i mordowaniem jej kochanków. I dlaczego w ogóle obrał sobie za cel żonatych?
Skoro pragnie Mii, a nie może jej mieć, powinien przecież zabijać każdego, kto się nią zainteresuje.
Dlaczego tylko żonaci? Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Może ten fakt stanowił swego rodzaju usprawiedliwienie dla chorego umysłu Normana. Zdradzają, więc są
zli. Może o to mu chodzi?
Nie jemu, tobie, zrozumiał nagle i zrobiło mu się niedobrze. To ty uważasz, że niewierny mąż to najgorszy
gatunek człowieka. Ale czy tak nie jest?
Ludzie popełniają błędy, powrócił do niego głos brata. Czasami dokonują złego wyboru, biorąc ślub.
Czasami przestają się kochać. Czasami wskutek tego cierpią niewinni. Tak, to jest złe, ale złe jest również
odmawianie sobie tego, czego naprawdę pragniesz.
Odmawianie sobie tego, czego naprawdę pragniesz. To chyba jedyna sensowna rzecz, jaką kiedykolwiek
usłyszał z ust brata. Ale są rzeczy słuszne i nie. A skoro odmawia sobie rzeczy złej, postępuje słusznie. I on
właśnie tak robi. W jego żyłach płynie krew kobieciarza; jego ojciec tego dowiódł, brat tylko go utwierdził w
tym przekonaniu. Odmawia sobie rodziny, żony, dzieci, żeby ich nie skrzywdzić, i tym samym postępuje
słusznie.
W tej logice był tylko jeden błąd: nie wyobrażał sobie, że mógłby zdradzić Mię. Nigdy.
Skoro jej nie zdradzisz, czemu z niej rezygnujesz?
Spróbuj powoli, zobacz, jak będzie.
yle się czuł na samą myśl o tym.
Boże, co za stres. Męczyły go jego uczucia do Mii, cała ta sprawa. Przeczesał włosy palcami i spojrzał w
niebo. Rąbek księżyca.
Księżyc!
Nagle zrozumiał, czemu Norman zatrudniał Margot co cztery tygodnie; czekał na nów, kiedy panowała
ciemność. Dzięki temu łatwiej się poruszać niezauważonym na parkingu. Lecz dzisiaj księżyc jaśniał nad
barem MacDougal.
Dlaczego nie poczekał jeszcze tydzień? Dlaczego ryzykował?
Pokręcił głową. Zewsząd pytania, znikąd odpowiedzi.
Chociaż nie, znają już zabójcę. Matthew zacisnął pięści. Najchętniej dołożyłby Normanowi.
Drzwi do baru się otworzyły. Zmusił się, żeby się nie odwracać. Powinien udawać, że go za grosz nie
obchodzi, kto wchodzi i wychodzi; niech Norman myśli, że z łatwością się do niego zakradnie. Ze swojej
pozycji widział kątem oka wychodzącą postać.
Cholera. To nie Norman, tylko piegowata brunetka, ta, która dwukrotnie prosiła go do tańca. A niech to.
Której obiecał, że pózniej z nią zatańczy, jej czy rudej?
Odwrócił się, żeby nie widziała jego twarzy. Jeszcze tego brakowało, żeby Newman zobaczył go z inną.
Jeszcze całkiem mu odbije i spróbuje zabić i jego, i brunetkę.
Rozejrzał się ukradkiem. Na parkingu nie było nikogo. Odetchnął z ulgą. Brunetka albo wróciła do środka,
albo wyszła na Bridge Avenue.
Gdzie ten świr?
Drzwi znowu się otworzyły. Para. Skręciła na ulicę.
Gdzie się podział Newman? A może postanowił darować Matthew i zająć się Mią? O Jezu. Może osaczył ją
przy barze? Matthew nagle zabrakło powietrza; a jeśli zaciągnął ją do męskiej toalety? Norman zdaje się lubi
uwodzić kobiety w łazience.
Nie wariuj. Newman na pewno zechce cię ukarać. Jest wściekły na ciebie, nie na nią. Gdyby chodziło mu o
nią, miał już co najmniej cztery okazje, by ją zabić. Nie, to ty masz umrzeć, Matthew widział to w jego
oczach. Mimo wszystko chciał się upewnić, że z Mią wszystko w porządku.
W budynku nie było żadnych okien, zresztą i tak nie mógłby ryzykować, że Norman go przyłapie, jak
zerka w nie ukradkiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl