[ Pobierz całość w formacie PDF ]

węży mądrzejszy.
Przyszłam do domu i poprosiłam mamę, żeby wyjęła z wiadra ogórki,
bo właśnie kisiła je w tym jedynym, które miało pokrywkę.
- Do czego ci to wiadro?
- Kupiłam krokodyla od Jeremiaka.
- Co? - krzyknęła mama. - Filu, chodz tu, ja już z nią nie wytrzymam!
Przyszedł tata i nie pozwolił mi iść po krokodyla. Powiedział, że nie
będzie nam w Polsce potrzebny, bo nie możemy liczyć na łazienkę z
wanną w zrujnowanej Warszawie, a most Kierbiedzia też jest zburzony i
wobec tego nie będę go miała gdzie przywiązać. Myślę, że znalazłoby się
jakieś miejsce, ale tata się uparł i już.
Dowiedziałam się, że Jeremiak zabił mojego krokodyla, strzelił mu w
oko i potem go wypchał.
Po burzy fale wyrzuciły na brzeg jeziora zdechłe ryby. Były okropnie
cuchnące. Jak na złość nasze psy je znalazły i wytarzały się w nich.
Przyniosły do domu taki smród, że nie można było wytrzymać. Mama z
panią Hanią nagrzały wody i postanowiły je wykąpać. Merka jest potulna i
nie było z nią kłopotu, ale kiedy Kruczek zobaczył namydloną suczkę, nie
pozwolił się dotknąć. Wreszcie mama musiała założyć mu worek na łepek
i jakoś udało się nam go wyszorować. Jednak natychmiast po wyjściu z
worka wyrwał się i zaczął biegać jak szalony, potem wytarzał się w piasku
i znowu był brudny, ale przynajmniej nie śmierdział.
Następnego dnia Kruczek zginął. Nie przyszedł jeść w południe, a gdy
zaczęło się robić ciemno, jego ciągle nie było. Zazwyczaj chodził sobie,
dokąd chciał, ale nigdy nie znikał na długo. Nie martwilibyśmy się, gdyby
nam pani Mączyńska nie powiedziała, że widziała, jak chłopcy z trzeciej
wioski prowadzili go na sznurku w tę stronę, gdzie obok mokradeł przy
świńskiej farmie stoi kilka murzyńskich okrąglaków. Wyglądało na to, że
sprzedali go Murzynom.
Uprosiłam tatusia i od razu poszedł tam ze mną. Szliśmy prędko wzdłuż
brzegu, bo już się robiło ciemno i powinnam właściwie spać. Chciałam
RS
115
jednak zaraz odebrać Kruczka. Już mieliśmy za sobą połowę drogi, kiedy
usłyszeliśmy okropne ryki i ciężki tupot, jakby ktoś podrzucał stukilowe
kamienie. Im dalej byliśmy od osiedla, tym bardziej przybliżał się ów
hałas i w końcu tupot zrobił się tak wielki, jakby ziemia się trzęsła.
Musieliśmy zawrócić. Tata powiedział, że to wielkie stado hipopotamów
wyszło sobie na popas i teraz kolosy biegają nad brzegiem po trawie. Nie
możemy ich ominąć, bo nie ma innej drogi do świńskiej farmy, a koło
hipopotamów nie przejdziemy, bo mogłyby nas stratować.
Przez całą noc płakałam i czekałam na Kruczka razem z Hultajem.
Małpiszonek był bardzo do niego przywiązany i wiedziałam, że będzie mu
psa brakowało.
Na drugi dzień tato sam poszedł do farmy, ale nie było tam psa. Dopiero
po dwóch dniach dowiedział się, że Kruczka zabrał jednemu Murzynowi
Czarny Piotruś, którego właśnie wypuścili z więzienia. Tata nocą poszedł
do wioski, ale psa nie przyprowadził. Czarny Piotruś był chory, bo bito go
w więzieniu i tato zostawił mu psa, żeby miał przyjaciela. I tak nie
możemy go zabrać, więc lepiej, jeśli zostanie w dobrych rękach.
Jeszcze nie przestałam rozpaczać po Kruczku, kiedy musiałam rozstać
się z Hultajem. Przyszedł do nas jeden Anglik, mama ubrała Hukają w
najlepszy mundurek marynarski, jaki miała, i podała go gościowi.
Małpiszonek był strasznym pieszczochem i szedł chętnie na ręce do
każdego, kto go pogłaskał. Bardzo się spodobał Anglikowi, który posadził
go sobie na ramieniu i pojechał do Kampali.
Z rozpaczy po zwierzętach straciłam apetyt i dostałam gorączki.
Wszyscy zresztą chodzili smutni i mama powiedziała, że już nigdy w
życiu nie wezmie żadnego stworzenia, żeby się potem z nim nie
rozstawać.
Wreszcie nadszedł dzień opuszczenia Kodży. Pokój nasz zamienił się w
magazyn pełen walizek i kufrów, nie było na czym usiąść ani gdzie zjeść.
Mama pożegnała się z pracownią, a tata z biurem. Ja też poszłam pożegnać
szkołę z bukietem kwiatów z naszego ogródka.
Gdy weszłam do klasy, pani przerwała lekcję, wzięła ode mnie bukiet i
ucałowała mnie w oba policzki. Azy napłynęły mi do oczu i nie mogłam
jakoś nic powiedzieć. Patrzyłam na cichutko siedzące dzieci, na moje
puste miejsce obok Romy.
- %7łal ci Afryki, Katarzynko? - spytała pani. Kiwnęłam głową w
odpowiedzi. Ale zaraz dodałam:
RS
116
- Jednak cieszę się, że jadę do Polski.
Powiedziałam to tak płaczliwym tonem, że pani aż się roześmiała.
Dzieci uśmiechały się do mnie smutno. Romie i Nusi łzy płynęły po
policzkach i brodzie.
- A czego będzie ci stąd najbardziej brakować?
- Nie wiem - odparłam i zastanowiłam się. - Chyba jeziora i tej figi, co
rośnie koło domu, i mojego wysokiego drzewka w gaju eukaliptusowym, i
szkoły, i pani, i Romy, i Nusi, i wszystkich...
- Pewnie  powiedziała pani - Spędziłaś tu trochę dzieciństwa,
nauczyłaś się tu czytać, poznałaś historię Polski, do której wrócisz. Ale nie
martw się, znajdziesz sobie nowych przyjaciół i pokochasz ich. Masz
jeszcze dużo życia przed sobą.
- Tak... - wychlipałam. Było mi coraz bardziej smutno.
- Kłaniaj się od nas Polsce. %7łyczę ci szczęścia, Kasiu. Wszyscy ci
życzymy, prawda, dzieci? - zwróciła się do klasy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl