[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kierunku wąskich schodów, ale odwrócił się jeszcze i powiedział:
- Wpadaj tutaj, kiedy tylko zechcesz, Cammie. Zniknął za rogiem, a mnie
prawie zrobiło się smutno,
że sobie poszedł.
Szyba, za którą były lody, gładko przesuwała się pod moimi palcami, gdy
szłam równolegle do wielkiego lustra wiszącego za barem. Kobieta zza
lady podążała za mną, a gdy wdrapałam się na jeden ze starych
metalowych stołków, włożyła fartuch.
Nad barem wisiał napis Serwujemy coca-colę od 1942 roku". Z wysokiej
szklanki wystawało mnóstwo słomek. Kobieta nawet nie mrugnęła, gdy
zamówiłam podwójny czekoladowy deser, a ja po raz pierwszy od
tygodni poczułam się prawie normalnie. Na zewnątrz był zimny listopa-
dowy dzień, ale przez sklepową witrynę wpadały promienie słoneczne i
ogrzewały moją skórę, kiedy rozkoszowałam się lodami i popadałam w
kojący błogi trans.
Nagle usłyszałam dzwięk malutkich mosiężnych dzwoneczków przy
drzwiach.
214
Nie odwróciłam się, bo nawet nie musiałam. Kobieta, która mnie
obsługiwała, zdjęła fartuszek i podeszła do kontuaru, a moja ręka z
łyżeczką zawisła w połowie drogi do ust, gdy zobaczyłam odbicie Anny
Fetterman w lustrze za barem.
- Czy może mi pani pomóc? - spytała Anna, gdy kobieta podeszła bliżej. -
Muszę uzupełnić inhalator.
- Oczywiście, skarbie. - Odebrała od Anny jakąś karteczkę. - Sprawdzę i
za momencik wracam.
Zdążyłam już ześlizgnąć się ze stołka i schować za wystawką pieluch dla
dorosłych, kiedy zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę moim jedynym
przewinieniem było jedzenie lodów zbyt wcześnie po obiedzie, a wierzcie
mi, że Anna widziała mnie już jedzącą dużo większe ilości (przypomniał
mi się pewien incydent z doritos, tryskającym serem i igrzyskami
zimowymi). Więc właśnie postanowiłam powiedzieć cześć", gdy
usłyszałam coś, co mnie zmroziło.
Znów rozległy się dzwoneczki, a ja przez apteczne półki dojrzałam
DeeDee i całą chmarę chłopaków z potańcówki w stodole. Ale wcale nie
podeszli do okienka. Nie! Oni już przy wejściu znalezli to, czego szukali.
- Hej, czy ja ciebie gdzieś nie widziałem? - zapytał Dillon, ale pytanie nie
było skierowane do mnie.
Gorzej, było skierowane do Anny i nie było to niewinne pytanie. Słowa
brzmiały zbyt ostro, a ton głosu był drapieżny. Dillon podszedł bliżej do
Anny i powiedział:
- A nie, zaraz, ty nie chodzisz do mojej szkoły. - W lustrze nad barem
widziałam, jak zapędzał Annę pod półki. - Założę się, że chodzisz do
Akademii Gallagher.
Anna przycisnęła do siebie torebkę, jakby miała zaraz uciec.
- Jaka ładna torebka - drażnił się dalej - tatuś ci kupił? Tata Anny jest
nauczycielem biologii w ósmych klasach w Dayton w Ohio, ale tego
Dillon nie mógł wiedzieć,
220
a Anna nie mogła go uświadomić. Trzymała się swojej przykrywki tak
samo mocno, jak ja swojej.
Reszta chłopaków zaczęła się śmiać, a ja zrozumiałam, dlaczego
dziewczęta z Gallagher i chłopcy z miasta nie powinni się spotykać.
Anna zrobiła krok w tył, bo mimo prawie czteroletniego kursu
samoobrony nie skrzywdziłaby muchy. Tego popołudnia miasto aż roiło
się od dziewcząt z Gallagher, ale Dillon i jego kumple upatrzyli sobie
akurat Annę. To nie był przypadek, była sama i bezbronna, więc ktoś taki
jak Dillon próbował oczywiście oddzielić ją od grupy.
- Ja chciałam tylko... - próbowała coś powiedzieć, ale wydała z siebie
tylko szept.
- Co mówisz? - zapytał Dillon. - Nie usłyszałem.
- Ja... - wyjąkała.
Chciałam podejść do niej, ale zupełnie mnie sparaliżowało. Tkwiłam w
połowie drogi między byciem przyjaciółką a byciem uczącą się w domu
właścicielką kotki o imieniu Suzie. Gdybym była po prostu albo jedną,
albo drugą, mogłabym coś zrobić, ale zamiast tego powtarzałam sobie w
kółko: Da sobie radę, da sobie radę, da sobie...
- Co się stało? Nie uczą was mówić w Akademii? - zakpił Dillon.
Strasznie chciałam, żeby Anna odgryzła się teraz po arabsku, japońsku
czy persku, ale ona tylko wciąż się cofała... Potrąciła łokciem pudełko
plastrów, które zachwiało się na krawędzi półki.
Przesuwając się pomalutku w stronę drzwi, wymamrotała:
- To ja wrócę po...
Ale kilku kolesiów Dillona zastąpiło jej drogę, otaczając ją murem
purpurowych sportowych kurtek, a ja już zupełnie straciłam ją z oczu.
216
Da sobie radę, powtórzyłam sobie, trzymając kciuki, żeby to była prawda.
I tak się stało, bo rozległy się dzwoneczki, a do środka weszła Macey
McHenry.
- Cześć, Anna.
Z tego co wiem, Macey nie powiedziała nigdy do Anny Fetterman więcej
niż dwa słowa, ale gdy teraz się pojawiła, jej głos był delikatny i
swobodny, jakby była najlepszą przyjaciółką tej małej drobnej
dziewczyny.
- Co się dzieje?
Czterech chłopaków odsunęło się od Anny i wycofało. Może dlatego, że
Macey zrobiła wielki balon z gumy do żucia, który pękł przy samej
twarzy Dillona, a może dlatego, że nigdy w życiu nie widzieli na żywo tak
ślicznej dziewczyny. Dillon jednak tkwił w miejscu.
- Aha! - powiedział z durnowatym uśmieszkiem, skanując Macey
wzrokiem od stóp do głów. - Ona ma przyja-ciółeczkę.
Anna spojrzała na Macey, jakby spodziewała się, że ta zaraz powie:
Kogo, mnie? Ja nie jestem żadną jej przyjaciółką. Ale Macey zlustrowała
apteczne półki i podała Annie fiolkę witaminy C.
- Naprawdę powinnaś zacząć to brać.
Potem poszła dalej wzdłuż regałów, kompletnie ignorując Dillona i jego
kumpli, którzy tylko czekali na sygnał od przywódcy.
- Powinienem się domyślić, że Akademia Gallagher nie wypuściłaby
swoich skarbeczków pojedynczo - zadrwił Dillon.
Macey obdarzyła go tylko jednym ze swoich uroczych uśmiechów i
powiedziała, zerkając na jego kolesiów:
- No tak, nie jesteśmy takie dzielne jak wy.
- Jakiś problem? - Znałam ten głos, ale tego akcentu Bex używała tylko w
bardzo wyjątkowych okolicznościach.
217
Do dziś nie wiem, jak weszła przez drzwi, nie poruszając dzwoneczków,
ale weszła i przechodziła właśnie koło półki z lekami na przeziębienie, a
potem stanęła po drugiej stronie Anny. Nie wiem, czemu nie była wtedy
w kinie, i mało mnie to obchodziło.
Teraz było już trzy na czterech i Dillonowi najwyrazniej nie pasował taki
układ sił. Mimo to spojrzał na Bex i powiedział:
- Co się stało? Jacht wam się zepsuł czy coś takiego? -Zarechotał, a wraz z
nim jego kumple.
Rżeli tak tym kretyńskim śmiechem, aż odezwała się Macey:
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- A wy, chłopcy, przyszliście tu poflirtować z Anną? -spytała Bex z
udawanym wdziękiem.
Popchnęła przerażoną Annę w stronę grupy, mówiąc:
- No, Anno, powiedz chłopcom coś o sobie.
- Mam chłopaka! - wypaliła tonem, który przekonał mnie, że z pewnością
nie kłamałarZamurowało mnie. Bex również i nawet Macey
potrzebowała sekundy, by dojść do siebie. Anna ma chłopaka?
Przez cały ten czas ani razu nie pomyślałam, że któraś z koleżanek z klasy
może mieć chłopaka, a już na pewno nie Anna.
- Ma na imię Carl - dodała.
- Przykro mi, chłopaki - powiedziała Bex, obejmując Annę. - Carl był
pierwszy.
- Ach! Więc one mają chłopaków. A powiedz mi, czy Carl jest stąd? -
zapytał Dillon, jakby chciał, żeby dopuszczono go do tajemnicy. -
Lubicie, dziewczyny, zadawać się z przeciętniakami?
- To z pewnością Carl Rockefeller - dodała Macey, a Bex ścisnęła Annę
mocniej, aż ta powiedziała:
223
- Owszem. Carl Rockefeller. Znamy się z fizyki... - kolejny mocny uścisk,
tym razem z paznokciami - ...znaczy, z żaglówki, z klubu - poprawiła się
Anna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]