[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystraszone postacie obserwujące nerwowo nasz przejazd. Jedynie dzieciarnia się
nie kryła, co zresztą naturalne; rozdawaliśmy im paczki cukierków i szarfy oraz
chorągiewki z napisem HARAPO PREZYDENTEM! Paczki nie były duże, ale
dzieciarnia za to sprytna. Ledwo zjadł któryś swoją, zaraz wracał po następną.
Gdy skręciliśmy na główny plac, pojawiły się zapowiedzi kłopotów: drogę
blokował znany już nam typ ciemnego samochodu i banda osobników w ciemnych
okularach.
Zatrzymaliśmy się grzecznie, a uśmiechnięty Bolivar podszedł do posępnego
oficera.
Harapo prezydentem powitał mundurowego i przypiął mu znaczek na-
szej partii. Tamten zerwał go zaraz i rzucił na ziemię.
Zawracać, skąd przyjechaliście! Nie możecie dalej jechać!
A można wiedzieć, czemu? spytał uprzejmie Bolivar, nadal wciskając
znaczki policjantom broniącym się niczym diabły przed święconą wodą.
98
Angelina też wysiadła i zajęła się rozdawaniem cukierków i chorągiewek, co
młodociana widownia przyjęła wcale radośnie.
Nie macie zezwolenia na paradę! warknął oficer.
A kto tu urządza paradę? Toż to tylko przejazd kilku samochodów.
Jak mówię, że to parada, to to jest parada! Macie dziesięć sekund, by za-
wrócić, albo. . .
Albo co?
Albo zaczynamy strzelać!
Ledwie przebrzmiały te słowa, okolica opustoszała. Trzeba przyznać, że tubyl-
cy mieli niezle rozwinięty instynkt samozachowawczy. Zapewne jedyny w miarę
pozytywny efekt długoletnich rządów Zapilote. Angelina straciła klientów, zaczę-
ła zatem rozdawać cukierki policjantom, protestującym początkowo przeciwko
dożywianiu.
Zaczniecie do nas strzelać? powtórzył Bolivar, ustawiając się profilem
(profil miał przystojniejszy, a cała scena była filmowana). Będziecie strzelać
do bezbronnych obywateli, których przysięgaliście bronić wstępując do służby?
Wasz czas minął. Cel. . . warknął oficer. Bolivar odskoczył, odsłania-
jąc czarny wóz, z którego uniosła się pojedyncza lufa. Zaraz zresztą opadła, gdy
jej właściciel usnął, podobnie jak pozostali funkcjonariusze. Oprócz cukierków,
Angelina rozdzielała również kapsułki z gazem usypiającym.
. . . pal! ryknął oficer.
Ponieważ nic się nie stało, obrócił się i zaklął. Spróbował wyrwać broń z ka-
bury, ale igła z narkotykiem trafiła go w policzek. Dołączył do podwładnych.
Równocześnie rozległy się przytłumione chichoty i na ulicy ponownie pojawi-
ły się dzieciaki. Wrzeszczały, by odrobić stracony czas pozyskiwania cukierków.
Teraz było z nimi również trochę dorosłych. Zmiali się, gdy przystroiliśmy śpią-
cych w nasze znaczki i flagi.
Reszta poszła gładko. Ochotnicy odsunęli samochód, a my ruszyliśmy dalej.
Oprócz dotychczasowych dóbr rozdawaliśmy teraz również zielone sześciokąty
waluty wyborczej, która wieczorem miała być wymienna na stadionie na wino
i kanapki. Wreszcie zaczynało to przypominać normalną kampanie wyborczą.
I byłoby takie, gdyby nie Zapilote.
Im bliżej byliśmy centrum, tym większe tłumy nas witały. Plotka rozchodziła
się błyskawicznie. Sączyliśmy sobie z markizem wino i machaliśmy zachęcająco
w rytm ogłuszającej muzyki, a nieszczęśliwy Rodriguez maszerował obok dostoj-
nie toczącej się limuzyny. Nieszczęśliwy dlatego, iż zmusiłem go do zostawienia
w samochodzie rozpylacza niepokojących rozmiarów.
Była to męska decyzja, gdyż tuż przed tym, jak kula trafiła w pole siłowe, mój
ochroniarz sięgnął nerwowo pod pustą pachę i przyklęknął w pozycji strzeleckiej.
Przyznaję, że widok wykwitających mi przed oczami nieruchomych pocisków
(pole było tak zaprogramowane, by spowalniać pociski, a nie niszczyć) był nie-
99
co deprymujący, ale potrzebowałem żywego zamachowca, a nie podziurawionego
trupa. Przed wyjazdem sprawdziłem poziom wyszkolenia Rodrigueza i przekona-
łem się, że po jego akcji można było już tylko posprzątać.
Jest w oknie na drugim piętrze! oznajmił Rodriguez, wskazując otwór,
w którym dostrzegłem ślad ruchu.
To go łap poleciłem.
Zanim skończyłem, już go nie było. Kazałem zatrzymać kawalkadę i wyjąłem
ciepłe jeszcze pociski z uchwytu pola.
Masz wszystko? spytałem jadącego za nami Jamesa, który zawzięcie
filmował.
Idealnie! miauknęła upakowana dyskretnie w moim uchu słuchawka;
komplet z umocowanym na krtani mikrofonem.
Nie przestawaj kręcić. Jak znam życie, to Rodriguez zaraz go nam dostar-
czy. Nie mówiłem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]