[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak óisiejszej nocy. Ale co bęóie jutro, pojutrze, czy pózniej jeszcze? Czy
ja zdołam czuwać zawsze?
Akaniem głos jej się załamał, co Jima niewypowieóianie wzruszyło. Mówił mi,
że nigdy nie czuł się tak mały, bezsilny a co do odwagi, jakaż z niej korzyść
myślał. Ucieczka nawet wydawała mu się bezużyteczna, a chociaż ona wciąż szeptała
z gorączkowym uporem uciekaj do Doramina, on wieóiał, że nie ma dla niego
ucieczki od tego odosobnienia, tylko w niej.
Myślałem mówił mi że gdy oddalę się od niej, wszystko bęóie dla mnie
skończone!
Ale ponieważ nie mógł stać tak wiecznie na miejscu, postanowił pójść do spichrza.
Pozwolił jej iść z sobą, nie myśląc nawet, że mogłoby być inaczej; zdawało mu się, że
sÄ… nierozerwalnie z sobÄ… zwiÄ…zani.
Jestem nieustraszony czy tak? szepnął przez zęby.
Ona wstrzymała go za ramię.
Czekaj, aż usłyszysz mój głos rzekła i z pochodnią w ręce pobiegła.
Jim pozostał sam w ciemności, przycisnął ucho do drzwi; żaden głos, żadne wes-
tchnienie nie dochoóiło z wewnątrz. Starucha tylko jęknęła góieś za jego plecami.
Nagle usłyszał krzyk óiewczyny:
Teraz! Pchn3!
Pchnął z całej siły, drzwi z trzaskiem się rozwarły, odsłaniając wnętrze szopy,
oświetlone ponurym blaskiem pochodni. Kłęby dymu wiły się po pustym koszu,
stojącym na środku, śmiecie i gałgany poruszyły się pod wpływem pędu powietrza.
òiewczyna przez okno wsunęła pochodniÄ™. Jim wióiaÅ‚ jej nagie ramiÄ™, óierżące
mocno, jak gdyby było ulane z żelaza, ciężką pochodnię. Góra starych mat zalegała
jeden róg szopy i sięgała prawie do sufitu, poza tym było zupełnie pusto.
Jim opowiadał mi, że w tej chwili doznał ogromnego rozczarowania. Tyle otrzy-
mał ostrzeżeń, otoczony był tylu najrozmaitszymi niebezpieczeństwami, że raz pra-
gnął zetknąć się z rzeczywistością, sprawiło by mu to ulgę.
Oczyściłoby to powietrze chociaż na kilka goóin, rozumiesz pan? mówił
Jim. Na Jowisza! %7łyłem tyle dni z takim ciężarem na piersi!
Myślał, że przynajmniej teraz coś mu wpadnie w ręce, a tu nic! Ani śladu, ani
znaku, że ktoś tu był. Podniósł rewolwer w górę, gdy drzwi się rozwarły, a teraz ręka
mu opadła.
Strzelaj! Broń się! krzyknęła przez okno óiewczyna rozóierającym głosem.
Stojąc w ciemności, z ramieniem wyciągniętym do wnętrza szopy, nie mogła
wióieć, co się tam óieje, a nie śmiała cofać ręki z pochodnią.
Ależ tu nie ma nikogo! wrzasnął Jim i już miał parsknąć pogardliwym
śmiechem, gdy stanął nagle jak wryty.
Spod mat błysnęła para oczu.
se a Lord Jim 120
Wyłaz mi zaraz! wrzasnął Jim; i wysunęła się ciemna głowa, straszna, jakby
pozbawiona korpusu i óiko patrzała na niego.
Po chwili drgnęła cała góra mat, wyskoczył z niej człowiek i biegł ku Jimowi.
Prawe ramię miał zwieszone, a w ręce, ponad głową, świeciło ostrze krisa. Płótno
obejmujące biodra tego człowieka, wydawało się oślepiająco białe przy jego ciemnej
skórze; nagie ciało było wilgotne. Jim wszystko to zauważył. Opowiadał, że doznał
w tej chwili wielkiej ulgi, mściwej rozkoszy. Celował z rozwagą. Wytrzymał trzecią
część sekundy, napastnik w szybkich skokach zbliżał się, a Jim z przyjemnością myślał:
to już trup! Pewny był siebie, pozwolił mu zbliżyć się, wióiał jego rozwarte nozdrza,
błyszczące oczy i strzelił.
Huk w tej zamkniętej przestrzeni był ogłaszający. Cofnął się o krok wstecz. Na-
pastnik zadarł głowę, wyciągnął ramiona i wypuścił nóż. Jim przekonał się pózniej, że
go trafił w usta, kula przebiła czaszkę. Biegł pędem i teraz runął naprzód, gwałtownie
uderzając głową o ziemię tuż przy nagich stopach Jima. Jim zachował całą przytom-
ność umysłu, teraz doznał spokoju, ukojenia, nie czuł w sobie żadnej niechęci, jak
gdyby śmierć tego człowieka załatwiła wszystkie rachunki. Szopa napełniona była
gęstym, czarnym dymem, płomień rzucał krwawe światło. Jim minął trupa i szedł
pewnym krokiem w głąb szopy, mierząc do drugiej, nagiej postaci, stojącej w rogu.
Gdy miał już pociągnąć za cyngiel, człowiek odrzucił daleko ciężką óidę, oparł się
o ścianę, przysiadł w kucki, złożone ręce składając mięóy nogi.
Chcesz, bym ci życie darował? pytał Jim.
Tamten milczał.
Broń
Ilu was jest jeszcze? spytał znów Jim.
Jeszcze dwóch Tuan (panie) odparł słodko, patrząc wielkimi, zahipnoty-
zowanymi oczami w lufę rewolweru. Rzeczywiście dwóch jeszcze wypełzło spod mat,
ostentacyjnie pokazując, że są bezbronni.
iał ii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]