[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gasł, w powietrze prysnął gorący tłuszcz, a pancerz pozostał najwyrazniej nie na-
ruszony. Rżenie konia mieszało się z odgłosami uderzeń miecza, aż Elryk z krzy-
kiem zawrócił wierzchowca, szukając ucieczki. Pod kopytami migały przerażo-
ne szczurowate, niezdolne do szybkiego zagrzebania się w twardej nawierzchni
drogi. Krew tryskała na nogi i ramiona Elryka, okrywające konia białe płótno
zabarwiło się czerwienią. Krople płonącego tłuszczu wypalały w materii dziury.
Owady ucztowały, poruszając się już dużo wolniej. W ich kręgu nie było luki na
tyle dużej, by przepuścić rumaka i jezdzca.
Elryk pomyślał, że może udałoby się przejechać po grzbietach gigantycznych
żuków, chociaż te wydawały się nieco za śliskie, by się na nie wspiąć. Nie by-
ło jednak alternatywy. Miał już zmusić konia do skoku, gdy wokół rozległ się
osobliwy poszum i w powietrzu zaroiło się od much-padlinożerców, które zawsze
towarzyszyły ognistym żukom żywiąc się resztkami i odchodami pozostawianymi
na szlaku przemarszu. Zaczęły siadać na człowieku i koniu, pogarszając jeszcze
i tak kiepską sytuację. Elryk usiłował się oganiać, ale muchy utworzyły już gruby
kożuch, ogłuszając swym brzęczeniem, przyprawiając o mdłości i na wpół ośle-
piając.
Koń zarżał boleśnie i potknął się. Elryk usiłował dojrzeć cokolwiek, lecz mu-
chy i dym nie dawały szans ani jemu, ani wierzchowcowi. Wypełniały nos i usta.
Krztusząc się, książę próbował je zgarnąć z twarzy, spluwał nimi w dół, gdzie
piszczały i umierały szczurowate.
33
Niewyrazny i przytłumiony dotarł doń jeszcze jeden odgłos i niewytłumaczo-
nym zrządzeniem losu muchy zaczęły odlatywać. Załzawionymi oczami ujrzał, że
wszystkie żuki ruszyły nagle w jednym kierunku tworząc lukę, przez którą dało-
by się przejechać. Bez dalszego namysłu wypuścił konia ku przerwie, wciągając
jednocześnie głębokimi haustami powietrze do płuc. Nie wiedział jeszcze, czy
umknie, czy też jedynie trafi do rozleglejszego kręgu żuków, gdyż dym wciąż nie
pozwalał dojrzeć zbyt wiele.
Wypluwając muchy, poprawił osłonę przeciwsłoneczną i rozejrzał się bacz-
niej. Nie dojrzał nigdzie chrząszczy, chociaż słyszał je za sobą. W dymie i kurza-
wie majaczył) jakieś nowe postaci.
Byli to jezdzcy. Poruszali się oboma skrajami Czerwonej Drogi i spycha-
li olbrzymie owady włóczniami, zahaczając je pod pancerze niczym ościeniami
sprawiali żukom dość bólu, nie czyniąc rzeczywistej krzywdy, by te się wyco-
fały Jezdzcy nosili luzne żółte szaty, które rozwiewały się wokół nich niczym
skrzydła. Systematycznie zganiali żuki z dróg na pustynię, pozostałe zaś szczuro-
wate, wdzięczne zapewne za niespodziewany ratunek, zakopywały się z jazgotem
w piasku.
Elryk nie schował Zwiastuna Burzy. Wiedział, że przybysze równie dobrze
mogli tylko przypadkiem zbawcami, i zaraz zapytają go, co właściwie robi na ich
drodze, mogli też być tymi, którzy śledzili go od jakiegoś czasu i po prostu nie
mieli ochoty odstępować swej zdobyczy ognistym żukom.
Jeden z rycerzy oddzielił się od pozostałych i pogalopował ku Elrykowi, po-
zdrawiając go podniesioną włócznią.
 Wielkie dzięki  powiedział albinos.  Uratowaliście mi życie, panie.
Ufam, że nie zakłóciłem wam nazbyt polowania.
Jezdziec był wyższy niż Elryk, bardzo szczupły, z posępną ciemną twarzą
i czarnymi oczami. Miał ogoloną głowę, i obie wargi przyozdobione drobnymi
tatuażami tworzącymi na ustach jakby koronkową maskę. Nie osadził włóczni
przy siodle i Elryk gotów był się bronić wiedząc, że walcząc nawet przeciw tak
licznej grupie miałby szansę większe niż w starciu z ognistymi żukami.
Mężczyzna zmarszczył brwi, zdumiony, ale po chwili oblicze mu się rozpo-
godziło.
 Nie polowaliśmy na ogniste żuki. Zobaczyliśmy, co się dzieje, i stwier-
dziliśmy, że nie wiesz jak przed nimi umknąć. Przybyliśmy, jak szybko się dało.
Jestem Manag Iss z %7łółtej Sekty, krewny Kanclerza Issa. Pochodzę z Czarowni-
ków, Poszukiwaczy Przygód.
Elryk słyszał o tych sektach, skupiały najważniejszych rycerzy Quarzhasaat
i były w wielkim stopniu odpowiedzialne za zaklęcia, które pogrzebały cesarstwo
pod piaskiem. Czyżby lord Gho, nie wierząc mu bez reszty, wysłał ich w ślad?
Czy może byli zabójcami, którzy mieli usunąć go z tego padołu?
 Tak czy inaczej, dziękuję ci, Managu Iss, za interwencję. Zawdzięczam ci
34 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl