[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jasne. Odprowadzę cię do drzwi. Tylko pamiętaj, nie przegraj wszystkiego u
Sharpe'a. Zostaw coś dla mnie!
- W porządku.
Niski Włoch przyjacielskim gestem położył swoje grube łapsko na plecach Matlocka i
obaj mężczyzni ruszyli w stronę przejścia ciągnącego się między kolumnami. Nie zauważyli,
że siedzący przy pobliskim stoliku dobrze ubrany jegomość uważnie im się przygląda, bawiąc
się zepsutą zapalniczką. Kiedy minęli jego stolik, mężczyzna schował zapalniczkę do kieszeni
i przyjął ogień od swojej towarzyszki. Kobieta uśmiechnęła się.
- Wyjdą na zdjęciach? - spytała szeptem.
Mężczyzna roześmiał się cicho.
- Wielki Karsh nie spisałby się lepiej. Mam nawet zbliżenia.
20
Jeśli klub pływacki w Avon był punktem startu, to wizyta w klubie myśliwskim w
Hartford, którym sprawnie zarządzał Rocco Aiello, oznaczała pokonanie pierwszego etapu.
Bo Matlock zaczął myśleć o swojej wędrówce w świat Nemroda w kategoriach wyścigu -
wyścigu, który potrwa jeszcze piętnaście dni. Albowiem dokładnie za piętnaście dni miał się
odbyć, gdzieś w okolicach Carlyle, zjazd żołnierzy Nemroda i mafijnych przywódców. Zjazd,
podczas którego ktoś wyciągnie drugą połówkę srebrzystego korsykańskiego dokumentu.
Telefon, który Bartolozzi wykonał, okazał się bardzo pomocny. Matlock bez trudu
odnalazł stary budynek z czerwonej cegły (wprawdzie w pierwszej chwili był pewien, że
pomylił adres, gdyż w oknach nie paliły się światła i wokół panowała głucha cisza) wszedł do
środka i na końcu korytarza zobaczył windę towarową, przed którą siedział na stołku samotny
Murzyn. Ledwo gość ukazał się w drzwiach, czarny windziarz podniósł się i wskazał ją
ruchem ręki.
W holu na piętrze czekał jakiś mężczyzna.
- Nazywam się Rocco, Rocco Aiello - powiedział, wyciągając na powitanie dłoń. -
Cieszę się, że mogę pana poznać.
- Ja również... Muszę przyznać, że zacząłem się trochę niepokoić. Myślałem, że
pomyliłem adresy. Cicho tu jak makiem zasiał.
- Tak, murarze odwalili kawał solidnej roboty: ściany grubości czterdziestu pięciu
centymetrów, z obu stron wyłożone dzwiękoszczelną płytą, wszystkie okna zamurowane od
wewnątrz... Klienci mają poczucie pełnego bezpieczeństwa.
- Istotnie.
Rocco sięgnął do kieszeni i wyjął małą, drewnianą papierośnicę.
- To dla pana. Skręty. Na koszt firmy. Chętnie oprowadziłbym pana po moim
królestwie, ale Jacopo mówił, że panu się śpieszy.
- Jacopo trochę przesadził. Z przyjemnością się czegoś napiję.
- Zwietnie! W takim razie zapraszam... Aha, muszę pana uprzedzić. Mam tu porządną
klientelę. Rozumie pan, bogaci, superkonserwatywni ludzie. Niektórzy wiedzą, jakiego
rodzaju działalność Jacopo prowadzi, ale większość się nie orientuje. Wie pan, co mam na
myśli?
- Może pan na mnie liczyć, nie przepadam za pływaniem.
- Doskonale... - powiedział Rocco, otwierając grube, stalowe drzwi. - Zatem witam w
najlepszym lokalu w Hartford... Słyszałem, że przegrał pan dzisiaj sporą działkę.
Matlock roześmiał się.
- Tak to się u was mówi? - spytał, rozglądając się po zatłoczonym lokalu, który
składał się z kilku pogrążonych w półmroku sal gęsto wypełnionych stołami.
- Tak... Widzi pan te schody? Mamy dwa piętra, na każdym piętrze jest pięć pokoi, a
w każdym pokoju oddzielny bar. Spokojnie tu, kulturalnie. Można przyjść z żoną albo
przyprowadzić znajomą panią... rozumie pan?
- Rozumiem. Podoba mi się.
- Kelnerzy to w większości studenci. Daję im zarobić parę dolców na książki.
Zatrudniam różnych, czarnuchów, latynosów, żydów, nie jestem rasistą. Tylko jednego nie
toleruję: włosów, długich włosów. Rozumie pan?
- To chyba dość ryzykowne? Dzieciaki nie potrafią trzymać języka za zębami.
- Spokojna głowa. Pierwotnym właścicielem tej budy był jakiś student. A w ogóle
lokal funkcjonuje na zasadzie korporacji. To prywatny klub. Wszyscy regularnie płacą
składki. Nikogo za to się nie wsadza.
- No tak. A ten interes na boku?
- Jaki interes?
- No wie pan...
- Co? Trawka? Jaka trawka? Musiało się panu coś przewidzieć. Matlock roześmiał się.
Nie chciał przeciągać struny.
- W porządku, Rocco, punkt dla pana... Swoją drogą, gdybym znał pana lepiej, może
byłbym zainteresowany małą transakcją. Bartolozzi mówił, że ma pan wszystko czego dusza
zapragnie. Ale nie będę zawracał panu głowy. Jestem dziś zupełnie wypompowany. Napiję
się czegoś i zmykam, bo jeszcze dziewczyna nabierze podejrzeń.
- Bartolozzi za dużo gada.
- Chyba tak. Aha, umówiłem się z nim jutro u Sharpe'a w Windsor Shoals. Przyjeżdża
mój znajomy z Londynu. Może przyłączyłby się pan do nas?
Słowa Matlocka zrobiły na jego rozmówcy wrażenie. Londyn zaczynał liczyć się
bardziej w świecie hazardu od Las Vegas i Karaibów. A lokal Sammiego Sharpe'a nie był
dotąd specjalnie znany.
- Może, kto wie... Jeśli... jeśli pan czegoś potrzebuje, niech pan pyta bez skrępowania,
jasne?
- No dobrze. Ale muszę panu powiedzieć, że obecność tych dzieciaków trochę mnie
tremuje.
Lewą ręką Aiello wziął Matlocka pod łokieć i zaprowadził do baru.
- Ale mnie pan zrozumiał - oznajmił. - Te dzieciaki, jak je pan nazywa, wcale nie są
dziećmi... pojmuje pan? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl