[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się ofiarą dla przebłagania twoich bogów! - zabrzmiały kolejne zdania.
Mała Tamsin wzięła lalkę z powrotem w ramiona. Twarz jej miała spokojny, niewzruszony
wyraz, jakby czekała teraz na odpowiedz. Arnulf Zacny opadł na oparcie krzesła. Widać było, że
ogarnia go panika. Drżały mu ręce, jego czoło pokryło się potem.
- Rozumiem - zdołał tylko wykrztusić. - Jak sobie życzysz.
IV
Ucieczka donikąd
Conan odzyskał przytomność pod ciepłymi promieniami słońca na łasze grubego piasku,
omywanego wodą szemrzącego potoku. Nogi miał zanurzone w letnim, powoli płynącym
strumieniu. Był nagi, pozbawiony przepaski, zawiniątka z klejnotami, wszystkiego.
Kontrast między ciepłem słońca i wilgotnym piaskiem sprawiał, że czuł jednocześnie i żar, i
zimno. Usiłując temu zaradzić, przewrócił się na plecy. Czuł się obolały, potłuczony i wyczerpany -
był jednak cały. Zmuszając do wysiłku zesztywniałe, poranione kończyny usiadł. Zauważył wiodące
od płytkiego rozlewiska bruzdy w piasku; najwidoczniej zdołał o własnych siłach wywlec się na
brzeg. Musiało to stać się parę godzin wcześniej, chociaż nie potrafił sobie tego przypomnieć.
Znajdował się w nieznanej, surowej okolicy. Nigdzie nie widać było śladów człowieka. Tuż
obok Conana, w podmywanych wodą korzeniach wysokiego drzewa tkwiła plątanina gałęzi, kory i
jakichś śmieci, przyniesionych zapewne przez niedawną powódz. Powyżej skarpy ciągnęło się
zbocze porośnięte rzadko drzewami i krzewami. Rzeka o skalistym dnie wyryła sobie koryto przez
las i rozpościerające się w górnym biegu gołe skalne półki oraz polany. W miejscu, gdzie siedział
Conan, potok rozlewał się na równiejszym terenie, osiągając szerokość pozwalającą nazwać go
rzeką. Była zbyt głęboka, by przebyć ją w bród; nurt był zbyt szybki, by osłabiony człowiek mógł
spokojnie płynąć z prądem.
Tu, gdzie znajdował się Cymmerianin, nurt zdążał na południe. Trudno było zorientować się, w
jakim tak naprawdę kierunku płynęła rzeka. Omijała wzgórza i sterczące skały, pełna była
piaszczystych łach i kaskad, a w górnym biegu ostro zakręcała. Po wysokości słońca na niebie i
długości cienia barbarzyńca ustalił, że było mniej więcej południe. Nie potrafił jednak powiedzieć,
gdzie w odniesieniu do jego położenia znajdują się Góry Kezankiańskie lub jakiekolwiek inne,
bowiem u stóp znanych Cymmerianinowi gór rzeki płynęły zwykle na wschód lub na zachód. Co
więcej, w okolicy nie widać było szczytów, z których mógłby brać początek potok.
Conan rozejrzał się, czy w pobliżu nie widać drapieżnych zwierząt lub zaczajonych
nieprzyjaciół, po czym zanurzył twarz w strumieniu. Przepłukał usta cudownie chłodną wodą i
ochlapał oblepioną piaskiem głowę i pierś. Potrząsnął mokrymi włosami, pochylił się i nabrał wody
do ust. Starał się ustalić, czy czuć w niej szczypiący w dziąsła smak stopniałych hiperborejskich
śniegów, torfowy posmak poszycia tundry, czy też zapach siarki charakterystyczny dla zródeł w
Górach Kezankiańskich. Chłodna woda była jednak kryształowo czysta i pozbawiona smaku.
Przypomniał sobie, że podobnie było ze strumykiem w brytuńskiej kopalni.
Nie miał pojęcia, w jakiej części świata się znalazł. Nie wiedział, jak daleko zaniósł go nurt
podziemnego strumienia i w którym miejscu potok wypływał na powierzchnią. Gdyby położenie
kopalni nie stanowiło ściśle strzeżonej tajemnicy, Cymmerianin zdołałby określić przynajmniej
orientacyjnie swoje położenie, doskonale bowiem poznał zakątki hyboriańskich królestw, i to nie z
map, lecz przeważnie z własnego doświadczenia. Ci, których więzniem był do niedawna, postawili
przed nim wszakże nie lada zagadkę. Oszołomili Cymmerianina odurzającym proszkiem, wywiezli
do sobie tylko znanego zakątka cesarstwa, utrzymywali barbarzyńcę i jego towarzyszy w
całkowitej niewiedzy, dokąd trafili. Czy podążając w dół strumienia dotarłoby się do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]