[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uświadomił sobie, iż Kaye złapała go na kłamstwie.
- Przecież możesz go nakłonić, żeby dał mi jeszcze jedną
szansę.
- Nie mogę. Nikt nie może Jacka do niczego nakłonić.
- Proszę, Kaye, zrobiłby to dla ciebie.
- Posłuchaj, Paul. Jack poślubił mnie tylko po to, by
uwolnić się od Elsie. Jestem mu potrzebna. Nie dopuści, by
moja rodzina go wykorzystywała, nawet gdybym poprosiła
o tę przysługę, czego nie uczynię.
- Gdy tylko wyrwałaś się z domu, od razu o nas zapo-
mniałaś, prawda?
S
R
- Dobrze wiesz, że nie. To nie fair...
- Nie obwiniam cię, siostrzyczko. Ja też nie miałbym nic
przeciwko temu, żeby ktoś uwolnił mnie od mamy.
- Niezbyt miłe jest to, co mówisz - powiedziała Kaye,
choć skonstatowała w duchu, że nie jest w stanie współczuć
Rhodzie.
- Cóż, nie daje mi spokoju. Gdera i gdera. Posprzątaj
pokój, znajdz jakąś pracę i tak bez końca.
- Paul, większość młodych ludzi w twoim wieku wypro-
wadza się z domu rodzinnego i rozpoczyna życie na własną
rękę.
- Też bym tak zrobił, gdybym mógł sobie na to pozwolić.
Chyba nie myślisz, że odpowiada mi mieszkanie z matką pod
jednym dachem?
- W takim razie znajdz sobie pracę, trzymaj się jej i wy-
najmij jakieś mieszkanie. Jeśli mama gdera, to pewnie dlate-
go, że ma dość łożenia na twoje utrzymanie.
- Zwróciła się przeciwko mnie, Kaye. Moja własna mat-
ka zwróciła się przeciwko mnie.
- Przestań histeryzować. Mama nigdy by tak nie postąpi-
ła.
- Czyżby? Właśnie sprzedała moje najlepsze ubrania. To
dlatego jestem dziś w takich łachach. Wszystko dla paru
nędznych funtów.
- Mama zrobiła coś takiego? - Wyglądało na to, że świat
stanął na głowie.
- Tak. Zachowała się naprawdę wstrętnie. Tylko dlatego,
że nie miałem pieniędzy na spłacenie karty kredytowej. To
nie moja wina.
- Co się z tobą stanie? - westchnęła szczerze zmartwiona
S
R
Kaye. Czy brat kiedykolwiek wydorośleje? Czy już na zaw-
sze pozostanie niefrasobliwym, lekkomyślnym młodzieniasz-
kiem?
Wzruszył ramionami.
- I ty mnie o to pytasz? Mogłabyś mi pomóc, ale nie
chcesz.
- Mówiłam ci już...
- Tak, ale ja w to nie wierzę. Jack szaleje za tobą. My-
ślisz, że o tym nie wiem?
- Nie rozumiem, czemu tak uważasz - powiedziała, sta-
rając się, by jej słowa zabrzmiały zdawkowo.
- Widziałem, jak na ciebie patrzy, kiedy myśli, że nikt go
nie widzi. To coś... nie wiem... jakby pieścił cię wzrokiem.
Kaye uznała, że Paul musiał to gdzieś wyczytać. Mówił
to, co, jak się domyślał, chciała usłyszeć, mając nadzieję, że
wyciągnie stąd jakąś korzyść dla siebie.
Następne słowa brata zdawały się to potwierdzać.
- Co słychać u Georgy? Tęskni za mną?
- Zapomnij o Georgy. Jack nigdy nie pozwoli ci się do
niej zbliżyć, a bez jego aprobaty... - Wzruszyła ramionami.
- Ona mi się na nic nie przyda - zakończył bez ogródek
Paul. - Masz rację. Bezużyteczna bogaczka.
Kaye nie wytrzymała.
- Myślisz tylko o sobie, prawda? - rzuciła ze złością. -
Nigdy nie zadałeś sobie trudu, by zastanowić się, jak twoje
postępowanie może wpłynąć na los innych ludzi. Pomyśl, jak
to wyglądało, kiedy Elsie odkryła, że jej małoletnia córka
zamiast w łóżku jest z tobą w nocnym klubie? Zarówno Jac-
ka, jak i mnie postawiłeś w bardzo niezręcznej sytuacji. Je-
S
R
steś notowany na policji, a gdyby nie ja, Georgy nigdy by cię
nie poznała. Ciekawa jestem, co będzie, kiedy Elsie wyciąg-
nie to wszystko w sądzie.
- O czym ty mówisz?
- Elsie rozpoczęła postępowanie prawne. W tym nie ma
nic zabawnego - oburzyła się, kiedy skwitował jej rewelację
wybuchem śmiechu.
- Jest, w pewnym sensie. Elsie jako kochająca matka. Co
jej strzeliło do głowy? Ta rola zupełnie do niej nie pasuje.
- Georgy to jej broń przeciwko Jackowi. A poza tym jej
przyjaciel porzucił ją dla młodszej kobiety, więc potrzebuje
czegoś, by wypełnić pustkę. Zaangażowała bardzo dobrego
prawnika. Ma szansę wygrać.
- Może uda mi się rozwiązać twój problem i mój, w do-
datku za jednym zamachem.
- Co znowu knujesz?
- Nieważne. Najpierw muszę to przemyśleć.
Kaye aż za dobrze znała Paula. Powiedziałby wszystko,
żeby tylko dostać to, czego akurat potrzebował, po czym
wyparłby się każdego słowa. Po chwili potwierdził jej podej-
rzenia, wyjmując najnowsze wezwanie do uregulowania dłu-
gu z tytułu użytkowania karty kredytowej.
- Kaye, kochanie, nie mogłabyś... tylko tym razem...?
- przymilał się w swój najbardziej ujmujący sposób.
- Masz tupet. Nigdy się nie zmienisz, prawda?
- Dlaczego miałbym się zmieniać? No, przecież dla cie-
bie to drobiazg.
- Przykro mi, Paul, ale ze mnie też  bezużyteczna boga-
czka".
Napięcie w domu stawało się niemal namacalne. Jacka
bombardowali listami obydwaj prawnicy. Charles Sedgeway
nie był przesadnie optymistycznie nastawiony i nie dodawał
S
R
im otuchy. Uważał Elsie za groznego przeciwnika.
- Wymyśliła coś nowego - oznajmił ponuro Jack pewne-
go poranka. - Zdematerializowała się. Nikt nie wie, gdzie się
podziała. Nawet Hamblin nie może się z nią skontaktować,
a przynajmniej tak utrzymuje.
- Chcesz powiedzieć, że znikła?
- Gdybyż to była prawda. Nie, ona po prostu bawi się z
nami w kotka i myszkę. Ilekroć dzwonię do hotelu, nie ma jej
tam, ale wciąż figuruje w księdze gości. Wynurzy się na po-
wierzchnię, kiedy będzie jej to na rękę. Nawiasem mówiąc,
Georgy coś dręczy. Nie mogę nic z niej wyciągnąć. Może
tobie się uda.
Kaye pospieszyła do pokoju Georgy. Dziewczyna spoj-
rzała na nią ponurym wzrokiem. Kaye wydało się, że płakała.
- Co się dzieje? - spytała łagodnie. - Nie możesz mi po-
wiedzieć?
Dolna warga dziewczyny zadrżała.
- Wszystko przez ciebie.
- Z pewnością. Powiedz mi, jakie przestępstwo popełni-
łam tym razem.
- Wyrzuciłaś Paula. Ty i tata. Mógłby zniknąć z po-
wierzchni ziemi, a ciebie nie obeszłoby to ani trochę.
- Oczywiście, że nie zniknął z powierzchni ziemi.
- Gdzie w tam razie jest? Dokąd wyjechał?
- O czym ty mówisz, Georgy? Nigdzie nie wyjechał.
- Dzwoniłam do niego do domu. Twoja mama powie-
działa mi, że kiedy wróciła do domu dwa dni temu, po Paulu
nie było śladu.
- Nic o tym nie wiem, naprawdę. Na pewno wybrał się
S
R
do jakichś przyjaciół.
Po rozmowie z Georgy Kaye próbowała skontaktować się
z matką, ale nikt nie podnosił słuchawki. Dzwoniła przez
kolejne dwie godziny, bez rezultatu.
- Może powinnam tam pojechać i zobaczyć, czy wszyst-
ko w porządku? - zwróciła się do męża.
- Najpewniej nie ma jej w domu - zauważył trzezwo
Jack. - Gdyby była, odebrałaby telefon, myśląc, że to Paul.
- To prawda.
Dołączyli do nich obydwaj starsi panowie.
- Pod dom podjeżdża taksówka - zakomunikował Sam.
- O, Boże, to Rhoda!
- Już mnie nie ma - powiedział natychmiast Bercie.
- Zostań tu - rozkazał mu przyjaciel. - Ja cię obronię.
Kaye otworzyła drzwi. Rhoda była blada, pod oczami
miała ciemne kręgi. Wrogo popatrzyła na córkę.
- Czy on jest tutaj? - spytała bez wstępów. - Czy Paul
jest tutaj?
- Paul? Nie, oczywiście, że nie. Przecież wiesz, że nie
jest w tym domu mile widziany.
- Wiem też, że zabrałaś go na lunch. Myślałam, że może
dałaś mu pieniądze na wyjazd.
- Nie, nie dawałam mu żadnych pieniędzy.
- W takim razie gdzie się podział? Jak mógł tak po prostu
zniknąć?
- Chodz, napijesz się herbaty. I opowiesz mi, co się stało.
Poszły do kuchni. Jack i Georgy dołączyli do nich. Kaye,
parząc herbatę, czuła na sobie niechętny wzrok matki.
- Nawet się nie pożegnał - użalała się Rhoda. - Nie zo-
stawił też listu. Oto jak mnie potraktował, choć przez lata się
dla niego poświęcałam.
S
R
Kiedy Kaye podała herbatę, matka przyjęła ją wzrusze-
niem ramion. Zdaje się, że wola walki zupełnie ją opuściła.
- Porzucił tę pracę, wiesz - mówiła. - Powiedziałam mu,
że głupio robi, a on na to, że nie będzie pracował dla tego
człowieka. - Uniosła głowę i zorientowała się, że córka pa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl