[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w niedzielne poranki zagniatała ciasto na chleb, stojąc na stołku, bo kuchenny blat był dla niej za wysoki. Tą mazią
wysmarowała twarz. Kiedy skończyła, było już prawie ciemno. Wstała, wcierając teraz błoto w ramiona, i rozejrzała
się dookoła. Nie znalazła wprawdzie żadnego wygodnego, przewróconego drzewa, pod którym mogłaby spać, ale
jakieś sześć metrów dalej, po tej stronie strumienia, dostrzegła kilka martwych sosnowych gałęzi. Podciągnęła je do
wysokiej jodły stojącej blisko wody i oparła o jej pień niczym odwrócone do góry nogami wachlarze. Powstało
dzięki temu miejsce, do którego mogła wpełznąć, coś w rodzaju szałasu. Jeśli tych gałęzi nie przewróci wiatr, ona
prześpi noc w całkiem znośnych warunkach.
Kiedy niosła dwie ostatnie gałęzie, poczuła charakterystyczny ból brzucha. Przystanęła na chwilę, z jedną
gałęzią w prawej ręce, a drugą w lewej, i czekała, co będzie dalej. Ból przeszedł po chwili, minęło także ssanie
w żołądku, lecz nadal nie czuła się zbyt dobrze. Cóż, czuła się niepewnie. Babcia Anderson często mówiła, że czuje
się niepewnie, ale miała wtedy na myśli to, że jest zdenerwowana, a Trisha właściwie wcale nie czuła się
zdenerwowana. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała dokładnie, o co chodzi.
 Wszystko przez tę wodę - powiedział chłodny głos. -Coś było w wodzie, skarbie. Najprawdopodobniej
umrzesz przed wschodem słońca .
- Jeśli mam umrzeć, umrę - oznajmiła, dorzucając ostatnie dwie gałęzie do zaimprowizowanego szałasu. -
Bardzo chciało mi się pić. Nie potrafiłam się powstrzymać.
Zdjęła plecak, postawiła go na ziemi i bardzo ostrożnie wyjęła walkmana. Włożyła na głowę słuchawki
i włączyła go. WCAS dało się słyszeć bez większych problemów, ale sygnał nie był tak silny jak poprzedniej nocy.
Trisha poczuła się dziwnie; niemal udało się jej wyjść poza zasięg stacji radiowej, zupełnie tak, jak czasami
wyjeżdża się z jej zasięgu podczas dłuższej podróży samochodem. Dziwne to było, doprawdy dziwne. Tak dziwne,
że znów poczuła ssanie w żołądku.
- Doskonale - powiedział Joe Castiglione. Jego głos był niewyrazny, płaski, jakby dobiegał z bardzo dużej
odległości. - Mo na stanowisku, zaczynamy czwartą rundę.
Nagle Trisha poczuła ssanie nie tylko w żołądku, także w gardle. Dostała czkawki. Zdołała jeszcze odtoczyć
się od szałasu i klęknąć, po czym zwymiotowała w cień między dwoma drzewami, lewą ręką trzymając się jednego
z nich, prawą zaś przyciskając do żołądka.
Pozostała w tej pozycji, dysząc ciężko i spluwając, by pozbyć się smaku na wpół przetrawionych jadalnych
paproci, ostrego i kwaśnego, Mo tymczasem chybił trzy wybicia. Następny był Troy O'Leary.
- No cóż, Czerwone Skarpety znalazły się w pozycji nie do pozazdroszczenia - wtrącił Troop. - Przegrywają
siedem do jednego na początku czwartej, a Andy Pettitte właśnie narzucił prawdziwe cudo.
- o kurka wodna! - krzyknęła Trisha i znów zwymiotowała. Nie widziała, czym wymiotuje, na to było za
ciemno; i bardzo dobrze, miała jednak wrażenie, że to nic konkretnego, raczej jakaś ciecz niż konkretna rzecz. Te
dwa słowa prawie się rymowały,  ciecz i  rzecz , i na tę myśl żołądek znów jej się skręcił. Nadal na kolanach,
wycofała się spomiędzy drzew, gdzie wymiotowała, i nagle poczuła kurcze, coś znacznie gorszego niż poprzednio.
- o kurka wodna! - wrzasnęła, rozpaczliwie szarpiąc guzik dżinsów. Była pewna, była absolutnie pewna, że
nie zdąży, ale okazało się, że jednak zdołała ściągnąć dżinsy i majteczki wystarczająco nisko, by zeszły z linii
strzału. Wszystko, co mogło, wylało się z niej gorącym strumieniem. Znów krzyknęła i jakiś ptak odpowiedział na
ten krzyk, jakby ją drwiąco przedrzezniał. Kiedy wreszcie wszystko się skończyło, spróbowała wstać i nagle
zakręciło jej się w głowie. Straciła równowagę, siadając dokładnie w tym, co zrobiła.
- Zabłądziłam i siedzę we własnej kupie - powiedziała cicho. Po policzkach ciekły jej łzy, lecz jednocześnie
się śmiała, ta sytuacja bowiem wydawała się jej zabawna.  Zabłądziłam i rzeczywiście siedzę we własnej kupie -
pomyślała. Wstała, płacząc i śmiejąc się na przemian, z dżinsami i majteczkami przy kostkach (spodnie były podarte
na obu kolanach i sztywne od błota, ale udało się ich nie zabrudzić kupą, przynajmniej na razie). Zdjęła jedno
i drugie, po czym podeszła do strumyka, naga od pasa w dół, trzymając walkmana w dłoni. Kiedy straciła
równowagę, siadając we własnej kupie, Troy O'Leary zdołał przesunąć bazowego o bazę, gdy zaś wchodziła na
bosaka do lodowatej wody, Jim Leyritz wykluczył dwóch. Kompletne wariactwo.
Pochyliła się, umyła pupę, plecy i uda.
- To przez tę wodę, Tom - powiedziała. - To przez tę cholerną wodę, ale co właściwie powinnam zrobić?
Tylko popatrz, co się stało!
Gdy wreszcie wyszła ze strumienia, stopy miała zdrętwiałe, pupę także, przynajmniej jednak była czysta.
Ubrała się i właśnie zapinała dżinsy, kiedy znowu poczuła skurcz żołądka, w dwóch długich susach znalazła się
pomiędzy drzewami, złapała się szybko tego samego, co przedtem i - oczywiście - zwymiotowała. Tym razem nie
miała już w żołądku niczego choćby odrobinę stałego, czuła się zupełnie tak, jakby wyrzuciła z siebie dwa kubki
gorącej wody. Pochyliła się i oparła czoło na chropawej, lepkiej sosnowej korze. Przez chwilę wyobrażała sobie, że
na drzewie wisi znak, taki, jaki ludzie wieszają czasami na domkach letniskowych:  Rzygawka Trishy . Roześmiała
się, ale to nie był dobry śmiech. Tymczasem poprzez powietrze, wprost ze świata, który tak lekkomyślnie uznawała
za swój, dobiegł do niej dobrze znany śpiewny sygnał reklamowy:  Zadzwoń 1-800-54-GIANT .
I znów żołądek wydawał się na zmianę to kurczyć, to rozkurczać.
- Nie - powiedziała, nie odrywając czoła od drzewa. Oczy miała zamknięte. - Nie, proszę, tylko nie to.
Pomóż mi, Boże, niech to się więcej nie zdarzy.
 Oszczędzaj tchu - powiedział chłodny głos. - Nie ma sensu modlić się do Niesłyszalnego .
Ten skurcz zelżał jednak bez nieprzyjemnych konsekwencji. Trisha wróciła do swego szałasu; szła powoli
na osłabłych, uginających się nogach. Krzyż bolał ją od pochylania się, mięśnie brzucha miała przedziwnie napięte
i bardzo gorącą skórę. Pomyślała, że pewnie ma gorączkę.
W Czerwonych Skarpetach do narzucania wyszedł Derek Lowe. Jorge Posada trzykrotnie wybił na prawe
zapole. Trisha wpełzła do szałasu, bardzo uważając, by nie otrzeć się o którąś z gałęzi ramieniem lub biodrem, bo
gdyby się otarła, cała konstrukcja zapewne natychmiast by się zawaliła. Kiedy znowu będzie  musiała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl