[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towała, zdziwiona, jak to miło, kiedy ktoś o człowieka
dba nawet w taki sposób. - Nie chcę zresztą ani
herbaty, ani kawy. A czego ty się napijesz?
Postawił swoją teczkę na skrzyni, nie zwracając
uwagi na jej zwięzłą wypowiedź. Tiffany przyglądała
się, jak szczupłymi palacami otworzył ją i zręcznie
wyjął kilka papierów.
- To jest kopia wyceny biżuterii, którą Geoffrey ci
zostawił w testamencie - oświadczył.
- Ale ja myślałam...
- Co?
- Że nie możesz niczego ruszyć dopóki... dopóki
dzieci Geoffreya nie zdecydują, czy będą starały się
podważyć testament - powiedziała po krótkiej chwili.
- Nie będą. W tej sytuacji nie ma żadnego powodu...
żadnego prawnego przepisu, dla którego nie miałabyś
dostać tej biżuterii.
Spojrzał na nią pogardliwie! W oczywisty sposób
dał jej do zrozumienia, że nie ma moralnego prawa
do biżuterii, ale Tiffany postanowiła nie dać mu
poznać, jak to ją zabolało.
- Rozumiem, dziękuję. - Starała się, żeby nie
dostrzegł, że się czerwieni. Spojrzała na kartki papieru.
- Czy chcesz, żeby wyceny dokonał inny jubiler?
- spytał zirytowany jej spokojem. - Zapewniam cię,
że nie mam zwyczaju oszukiwać moich klientów, ale
jeżeli sobie życzysz, możesz się zwrócić do kogoś
innego.
- Och, wierzę - powiedziała patrząc mu w oczy
- że nie masz zwyczaju oszukiwać, nie wiem tylko,
czy nie zrobiłeś dla mnie wyjątku.
- Nie, nie. - Jego autokratyczne rysy zaostrzyły się
z gniewu. - Żadnych wyjątków dla ciebie, Tiffany.
Nigdy.
Była to groźba, która miała ją sterroryzować. Ona
54
55
jednak nawet nie drgnęła. Jeżeli choć raz pozwoli mu
się zastraszyć i okaże lęk, już zawsze będzie go się bała.
- Wierzę ci - odrzekła najbardziej obojętnie.
- Dlaczego? - Był jakby zbity z tropu i zirytowany.
- Ponieważ Geoffrey ci ufał - wyjaśniła z chłodną
ironią - a on znakomicie znał się na ludziach.
- Zanim starcza namiętność nie zakłóciła jego osądu
- odpowiedział jej z okrucieństwem. - Czy myślisz, że
ja będę taki jak on, Tiffany? Bo jeżeli planujesz
romans ze mną, to zapewniam cię, że jestem zupełnie
inny niż mój wuj.
- Nie mam co do tego wątpliwości. - Zaczerwieniła
się, a potem zbladła. - Uspokój się, nie poluję na
ciebie. Nie znoszę rzekomo stuprocentowych mężczyzn,
nawet takich jak ty. - Podniosła głowę i uśmiechnęła
się możliwie najsłodziej. - Nie potrzebuję twoich
pieniędzy, Geoffrey zostawił mi dosyć, a poza pienię­
dzmi niczego nie możesz mi dać.
- Nie? To dlatego wzięłaś na kochanka starego
człowieka? Bo jesteś zimna?
W ostatniej chwili, zanim wymierzyła mu policzek,
schwycił jej rękę. Jednym brutalnym ruchem wykręcił
ją i przyciągnął dziewczynę do siebie tak blisko, że
piersiami dotykała jego torsu.
Znowu będę miała siniaki, pomyślała Tiffany, ale
tym razem nie walczyła. Nie było sensu, a poza tym
wiedziała, że nie zrobi jej nic złego. Zagrażał nie tyle
jej ciału, ile jej uczuciom i woli.
Kiedy zdała sobie z tego sprawę, postanowiła
opanować się i zachować kontrolę nad sobą. Jego
ostatnie słowa trafiły do celu, chociaż nie bardzo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl