[ Pobierz całość w formacie PDF ]
(ostatnio owinęłyśmy nią szczotkę i czyściłyśmy komin). Za spódnicę posłużyłam ścierka do
podłogi podpasana sznureczkiem. Na szyję założyłam naszyjnik z suszonych chrabąszczy
wybłaganych od chłopaków z wydziału zielarstwa. Z braku bransoletki nadziałam na nitkę mysie
czaszki, a na ramiona kokieteryjnie zarzuciłam wypchaną żmiję. Następnie spojrzałam w lustro.
Czarodziejki zwykle oburzają się straszliwie, jeżeli ktoś nazywa je wiedzmami. Ale przy
obecnym wyglądzie uznałabym to za komplement. Wyszła ze mnie do tego stopnia paskudna
wiedzma, że drzemiący w fotelu Mruczek najeżył się i zwiał pod łóżko. Musiałam prawie, że na
kolanach błagać go o zostanie moim asystentem. Bo w końcu co to za wiedzma bez kota?! Kot
zgadzał się, że wiedzma ze mnie żadna i moje towarzystwo może zrujnować mu reputację
porządnego łapacza szczurów. Po krótkiej chwili namysłu złapałam go za poruszający się z
irytacją ogon, pociągnęłam i zwierzak głęboko przeorał po mnie wszystkimi czterema łapami.
Ssąc reke i szeptem przeklinając uparte bydle, wyciągnęłam z szafy chłodzącej wczorajszy kotlet
schabowy i pomachałam nim przed nosem kota. Mruczek powąchał, oblizał się łakomie, ale nie
ruszył z miejsca. W zamyśleniu zaczęłam żuć wzgardzony produkt, po czym przypomniałam
sobie o istnieniu telekinezy i po paru chwilach trzymałam już kota w rękach. Stwierdzenie, że
poddał się bez walki, oznaczałoby kompletny brak szacunku wobec takiego wielkiego wojownika,
jakim jest nasz Mruczek. Moje triumfalne wyjście ze szkoły nie postało niezauważone przy
bramie stał Almit i prowadził bezprzedmiotową dyskusję z bogato ubraną damą trzymająca za
rączkę pulchne dziecko. Wyglądało, że od dłuższego czasu bezskutecznie próbował wyjaśnić
troskliwej matce, że jej pociecha bez wątpienia posiada wszystkie niewyobrażalne talenta oprócz
magicznego, w związku z czym nie może zostać przyjęta do Szkoły nawet odpłatnie.
Na widok wiedzmy dyskusja zamarła jak ucięta nożem. - Kto to jest? zapytała zszokowana
dama, na wszelki wypadek przytulając do siebie genialne dziecię. - Nasza najlepsza absolwentka
palnął nie mniej oszołomiony Almit. Uśmiechnęłam się sztucznie, odsłaniając poczernione
węglem zęby. Dama złapała pociechę na ręce i bez pożegnania się precz od wątpliwych uroków
wykształcenia magicznego.
Do pałacu udałam się na piechotę i na bosaka, niezbyt starannie omijając kałuże. Złapany pod
pachą kot wył na jedną nutę całkiem pozbawionym nadziei głosem. Nieliczni poranni przechodnie
czmychali do zaułków, nie ryzykując spotkania wiedzmy na wąskiej ulicy. Strażnicy również nie
ucieszyli się na mój widok. Skrzyżowali drżące glewie i z maksymalnym szacunkiem spytali o cel
wizyty. Podałam im wypisane przez mistrza skierowanie i wczuwając się w rolę, złowieszczo
wymruczałam coś pod nosem, pocierając dłonie. Glewie nie tyle nawet rozstąpiły się, co rzuciły
na boki. Pod opuszczonymi przyłbicami dzwięcznie szczękały zęby. Akurat zdążyłam na
śniadanie w drodze do sali biesiadnej trafiły mi się tylko dwie służące, z których jedna
malowniczo zemdlała, a druga śpiesznie schowała się za gobelinem. Utkane na nim morze
wzburzyło się realistycznie, a stateczek podfrunął na grzebień fali. Przy drzwiach sali również
stali strażnicy, ale nawet się nie zatrzymałam, spojrzeniem otworzyłam drzwi na oścież i
przedefilowałam obok osłupiałych gwardzistów. Jego Wysokość zasiadł u szczytu stołu na czymś
pomiędzy krzesłem z tronem wysokie, bogato zdobione oparcie z wzrokiem z szafirów dookoła
i dość proste siedzisko, bez podłokietników. Malutkie oczka Nauma zmrużone były z
zadowolenia, wysoka korona wespół z zaczesanymi z boków włosami, skutecznie maskowała
łysinę. Karmazynowy płaszcz zdobiony w złote lilie sięgał podłogi. Ciężki, pewnie z aksamitu. Z
tyłu, po obu stronach królewskiego tronu, stały faworyty blondynka i ciemna brunetka, które
czule uśmiechały się do naumowej potylicy. Z początku pomyślałam, że ktoś biedaczki bestialsko
obrabował, ale po chwili zrozumiałam, że ten prawie całkowity brak materiału na ponętnych
kształtach jest zjawiskiem normalnym. Materii nie tyle brakowało, co ze wszelkich oznak
wynikało, że zsunęła się, zasłaniając zupełnie nieciekawe części ciała, podczas gdy to, co
zwyczajowo się przykrywa, było wystawione na widok publiczny, za wyjęciem może paru
strzępków i trzech sznurków. Po lewej stronie króla, z zaciśniętymi wargami, a do tego zupełnie
prosto, jakby ją kto nabił na pal siedziała królowa Weronika prawowita małżonka Nauma,
panna o urodzie lalki. Na czubku jej jasnej kędzierzawej peruki pysznił się szafirowy diadem.
Blade błękitne oczy obojętnie ślizgały się po chytrych twarzach dworaków, którzy ustawili się
wzdłuż ścian w oczekiwaniu na sygnał rozpoczęcia biesiady. W podołku Jej Wysokości drzemał
srebrzystoszary mopsik z pomarańczową mordką i wyłupiastymi oczkami. A raczej drzemał, póki
się nie pojawiłam, bo natychmiast utracił wszelka ochotę na sen. Wyrwał się z rąk, jak żaba
plasnął o podłogę i schował się pod siedziskiem Nauma, zasłoniętym zwisającym płaszczem.
Królewskie brwi podniosły się jak most zwodzony, póki nie doszły do pozycji prawie pionowej.
Prowadzone przez dworaków szeptane konwersacje ucichły. Wykonałam krzywy rewerans. Kot
instynktownie wpił się pazurami w ramię i z trudem powstrzymałam się od niecenzuralnego
wrzasku, gorzko żałując, ze nie znalazłam jakiegoś bardziej lekkiego towarzystwa powiedzmy,
gawrona. Gawrony również wcale okazale prezentują się na wiedzmim ramieniu, poza tym często
brane za kruki (które są znacznie większe), a ochrypłe i smętne krakanie dodaje wizerunkowi
czarownicy odrobinę mrocznej tajemnicy. Niestety na sam mój widok nie tylko gawrony, ale i
dużo bardziej moralnie wytrzymałe kawki, uciekały ze skrzeczeniem na wszystkie strony, nie
oglądając się za siebie. Kot postanowił, że się zrehabilituje, w związku z czym na oścież otworzył
zębatą mordkę i wydał z siebie nosowe miauknięcie. Dworacy z jękiem zrobili krok do tyłu, a
królowa Weronika zasłoniła twarz wachlarzem. E tam, kot też jest niczego sobie pomyślałam
złośliwie. Po zaznaczeniu swojej obecności Mruczek zeskoczył na podłogę i dumnie
przedefilował do stołu. Ludzie rozstępowali się w pośpiechu, schodząc mu z drogi. Mopsik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]