[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tym wypadku, wiele czasu minie, zanim będzie mogła na-
zbierać kamieni, wyłożyć nimi ścieżki i przekonać go do
całego przedsięwzięcia.
- Powinnaś się odsunąć, bo będziemy odgarniali kamie-
nie - powiedział Diarmot. - Nie chciałbym, żebyś znowu
dostała w głowę.
Posłusznie odeszła od wejścia i przytuliła do siebie dzieci,
była jednak zła na niego za tę aluzję, że mogło się jej i
pomieszać w gÅ‚owie. To raczej on i Sigimor powinni uwa­
żać. Może powinna narysować Diarmotowi swoją wizję
ogrodu? A jeśli to nie poskutkuje, wepchnie mu rysunek do
gardła.
Kiedy otwór był już wystarczająco duży, żeby można było
wyjść, Ilsa podała dzieci braciom. Nic nie robiąc sobie
z kpiących uwag mężczyzn, podała im również węzełki
z kamieniami, które zdołali pozbierać. Kiedy wreszcie za-
częła wychodzić, okazało się, że otwór jest tak mały, że
Diarmot musi wyciÄ…gać jÄ… siÅ‚Ä…, co szÅ‚o bardzo powoli. Wre­
szcie wydostała się na zewnątrz i oparła na ramieniu brata.
- Chyba niezle oberwałaś, mała - powiedział Sigimor,
przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ jej.
- TrochÄ™. Gdzie jest Tom?
- Zabrali go do Clachthrom - powiedziaÅ‚ Diarmot, zdzi­
wiony własną zazdrością o Sigimora, który pocieszał Ilsę.
- Zdaje się, że jest tylko bardzo poobijany. Nie miał żadnego
złamania. Przynajmniej na zewnątrz. Za parę dni będziemy
wiedzieli, czy nie ma wewnÄ™trznych obrażeÅ„. BÄ™dzie po­
trzebował opieki. - Wskazał na woreczki z kamieniami
i spytaÅ‚: - Czy myÅ›lisz, że bÄ™dziemy to taszczyć do Cla­
chthrom?
Ilsa zignorowała to głupie pytanie i zwróciła się do Odo:
- Zwietnie się spisałeś, mój mały, dzielny rycerzu.
- Dziękuję, mamo - powiedział i dodał: - Ojej, ale ty
przecież jesteś ranna. - Spojrzał na Diarmota. - Musimy ją
zabrać do domu do Fraser. Krew jej leci.
- Dobry pomysł - powiedział Sigimor i zaczął sprowa-
izać lise na dół.
Diarmot odprowadził ich wzrokiem, po czym spojrzał na
samienie.
- Zdaje się, że mam je wziąć do domu.
- Bardzo ciężko pracowaliÅ›my, żeby je zebrać, tato - po­
wiedziała Ivy. - Zobaczysz, że ogród będzie teraz bardzo
3iękny.
Diarmot wrÄ™czyÅ‚ po worku rozbawionemu Taitowi i Pete­
rowi i zaczął schodzić w dół, trzymając trzy pozostałe. Za
nim podążyli Tait i Peter, asekurując dzieci. Kiedy znalezli
się na dole i Diarmot zobaczył, że Ilsa siedzi już na koniu
przed Sigimorem, przekazał zdziwionemu Nanty'emu worki
z kamieniami. Tait wziÄ…Å‚ na konia Ivy, a Peter Aulaya.
I zamiast jechać na koniu z Ilsa, Diarmot znowu znalazł się
w siodle z małym Odo. Po chwili doszedł do wniosku, że to
jest jednak sprawiedliwe, gdyż to Odo był dziś prawdziwym
bohaterem.
Kiedy dotarli do domu, Ilsa i dziećmi zaopiekowały się
Fraser i Gay. Diarmot upewnił się, że Tom ma dobrą opiekę
i przyłączył się do Nanty'ego oraz braci Ilsy w głównej sieni.
Nalał sobie piwa, i zaczął jeść podany chleb z serem. Po
chwili zorientowaÅ‚ siÄ™, że jego współtowarzysze sÄ… zadzi­
wiajÄ…co cisi i patrzÄ… na niego znaczÄ…co.
- Czy chcecie mi coś powiedzieć? - spytał wreszcie.
- Wszyscy przeżyli, obrażenia są niewielkie, nie ma chyba
co się zastanawiać?
- Tak się wydaje - zaczął Tait - a jednak coś mi mówi, że
to nie był zwykły wypadek. Rozejrzałem się na miejscu i nie
znalazłem żadnego powodu, dla którego kamienie miałaby
się osunąć. Nie było też żadnych śladów. I to mnie właśnie
zastanawia. Brak jakichkolwiek Å›ladów. Dlaczego wiÄ™c ka­
mienie się osunęły?
- Po prostu się osunęły - mruknął Diarmot, ale lżej mu się
zrobiło, kiedy dowiedział się, że ktoś jeszcze podziela jego
wątpliwości. Szkoda tylko, że jest to Cameron. Teraz nie
może być już taki pewien, że to oni napadli na niego przed
rokiem. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że
nigdy nie naraziliby siostry ani dzieci na takie niebezpie-
czeÅ„stwo. Nie, o to nie mógÅ‚ ich posÄ…dzać. Teraz, po miesiÄ…­
cu przebywania z tymi ludzmi, trudno mu było obstawać
przy zdaniu, że to oni czyhają na jego życie.
- Jak ktoś mógłby spowodować osunięcie się kamieni?
- spytał Nanty. - To przecież musiałoby być zaplanowane.
- Nikt nie robił tajemnicy z tego, że Ilsa się tam wybiera
- przypomniał Tait. - Ktoś musiał wpaść na ten pomysł,
kiedy Ilsa wzięła dzieci i wyruszyła. Nietrudno przygotować
taki wypadek na miejscu, zanim tam dotarła. Wystarczyło
poluzować kilka kamieni, a potem popchnąć.
- Dlaczego ktoś miałby czyhać na życie mojej żony lub
moich dzieci? - zdziwił się Diarmot. - Jeśli się nie mylę
i mam wroga, to tylko ja jestem jego celem, a nie Ilsa.
Tait wzruszył ramionami.
- Po prostu wróg uderza w twoich najbliższych, wiedząc,
że to cię zaboli. Dopóki nie znajdziesz sprawców tamtego
napadu, będę się upierał, że tam, w jaskini, to nie był zwykły
wypadek.
- Skoro tak, Ilsa i dzieci muszą być stale pod czyjąś
opiekÄ…, dopóki nie dowiemy siÄ™, kto siÄ™ za tym kryje - po­
wiedział Diarmot i spojrzał na współtowarzyszy. - Bo chyba
nie macie jeszcze żadnych poszlak?
- Nie - przyznał Nanty. - Wykluczyliśmy na razie ludzi
z Clachthrom. Wallace'a też. On więcej mówi, niż robi.
Ucięliśmy z nim małą pogawędkę na temat plotek, które
rozpowszechnia. Szczególnie przekonujÄ…cy byÅ‚ Sigimor, po­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl