[ Pobierz całość w formacie PDF ]
udało jej się nad sobą zapanować. - Wrzeszczał, żeby oddać mu dziecko, i że jeżeli tego nie zrobię, to
mnie zabije, a dziecko i tak zabierze.
- Co pani mu na to powiedziała?
- Powiedziałam, że nie ma tu żadnego dziecka, i że jak chce, może przeszukać cały dom. Na szczęście
po Dawidzie nie było żadnych śladów, bo pan przecież zabrał kosz i kocyk. Tak więc nie znalazłby
nic, co wskazywałoby na to, że Dawid w ogóle tu kiedykolwiek był.
- Przeszukał dom?
- Przyłożył mi do pleców pistolet i kazał oprowadzić się po całym domu.
Mela wypełniła nagła wściekłość. Nie chciał zrobić niczego, co mogłoby dodatkowo przerazić Rose,
ale wiedział, że tego gościa, gdy tylko dostanie się w jego ręce, czeka marny los.
- Zatem jest pani pewna, że nie znalazł żadnego śladu obecności dziecka?
Po raz pierwszy się uśmiechnęła.
- %7ładnego. - Lecz już za chwilę uśmiech znikł z jej twarzy. - Upierał się, że dziecko było w tym domu
i że zniszczy mnie i tych wszystkich, których kocham, jeżeli nie powiem mu, gdzie jest mały.
- Znał jego imię?
Rose zamyśliła się na chwilę.
- Nie, raczej nie. Wyglądało na to, że nawet nie wie, czy to dziewczynka, czy chłopiec.
- Interesujące... A zatem napastnik najpewniej nie znał płci dziecka. To cenna wskazówka. - Dzięki
Bogu, anielska Lily nie opublikowała jeszcze żadnego artykułu na temat tego wydarzenia.
Spojrzał na Rose, która wciąż nie mogła się pozbierać. Podszedł więc do barku i nalał jej małą
szklaneczkę bourbona.
- Proszę to wypić. Tak dla kurażu. - Uśmiechnął się. Naprawdę podziwiał Rose, była zupełnie wyjąt-
kową kobietą. - A co było pózniej?
- Byłyśmy tutaj w salonie z moją kotką Klotyldą. To Ca biała. - Wskazała na koty siedzące na
podłodze. - Ten człowiek kazał nam tu wejść, a potem zatrzasnął za sobą drzwi. Wycelował w
Klotyldę i powiedział, że ją zastrzeli, Jeśli natychmiast nie powiem, gdzie jest dziecko.
Mel nie musiał dalej pytać. Wiedział, że nie pisnęła ani słówka.
- Nic nie powiedziałam, więc zaczął strzelać. A potem nagle rozległ się huk i Kumpel, ten czarny,
wpadł przez okno jak pocisk i uczepił się nogi tego faceta.
- Pani Johnson, czy te dwa koty były tutaj cały dzień? - zapytał, choć zdawał sobie sprawę, że brzmi to
dość dziwacznie. Utwierdziło go w tym zaskoczone spojrzenie Rose.
- Myślę, że tak. A dlaczego pan pyta?
Milczał. Nie bardzo wiedział, jak to wytłumaczyć. Jeszcze raz przyjrzał się kociej parze. Wokół
czarnego kota widoczne były ślady krwi. Wstał i podszedł do niego.
- Powinniśmy zająć się Kumplem. Krwawi - powiedział najspokojniej, jak potrafił.
- O Boże! - wykrzyknęła Rose, podbiegając do kota. - Proszę podać mi telefon. Właściciel Kumpla jest
weterynarzem. Mieszka obok.
Mel wyciągnął w jej kierunku rękę z komórką i po chwili Rose była już pochłonięta krótką opowieścią
na temat całego zajścia. Poprosiła weterynarza, żeby natychmiast przyszedł.
- Już idzie - wyrzuciła z siebie z ulgą.
- Miau... - mruknął Kumpel.
- Duża jest ta rana? - zwróciła się do Mela.
- Tego nie wiem. Może lepiej go nie dotykać, skoro za chwilę zjawi się lekarz. - Schylił się jednak, by
wstępnie ocenić sytuację. - Wygląda na to, że to rana cięta, a nie od kuli. Jak na tak szaleńczy skok,
prawie mu się upiekło.
- Dzięki Bogu i za to - powiedziała Rose, wychodząc z pokoju. Po chwili wróciła z kilkoma czystymi
ściereczkami. - Może uda się zatamować krwawienie, zanim przyjdzie Peter. - Wzięła Kumpla
delikatnie na ręce i ułożyła sobie na kolanach. Klotylda wskoczyła na sofę i poczęła lizać pyszczek
swojego przyjaciela. - Ona dobrze wie, kto uratował nam życie. - Mówiąc to, niepewnie zerknęła na
Mela.
W innej sytuacji zapewne nie brałby tych słów poważnie, ale zachowanie kotów było co najmniej
nietypowe. Wyglądało na to, że wszystko rozumieją, a ten czarny był wprost zadziwiający. Mel dałby
sobie uciąć prawą rękę, że Kumpel z całą premedytacją staranował szybę w oknie, a lewą, że były to te
same koty, które widział w mieszkaniu Lily Markey. Tak więc przemierzyły miasto wzdłuż i wszerz w
ciągu kilku godzin. To wprost niesłychane!
- Te zwierzęta są po prostu niesamowite! - dodał z przejęciem.
- Tak, panie poruczniku. Nawet nie zdaje sobie pan sprawy, jak bardzo.
Już o tym wiedział, lecz nie było czasu na dalszą wymianę poglądów, bo do pokoju wpadł właśnie
Peter Curry.
A więc tak to jest, być rannym bohaterem. Wpraw-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]