[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obserwował ptaka, gdy ten trącał, przewracał i zrzucał na podłogę kolejne butelki; za-
pach whisky rozpłynął się wokół.
93
Pierwsza mewa znowu poszybowała na Maksa. Przyleciała nad niego, zatrzepotała
dziko w kącie, potem ze złośliwą inteligencją opadła za jego plecami na głowę Mary.
Szpony wplątały się w jej włosy.
Boże, nie! Nie!
Schwyciła ptaka nie zważając na jego dziób, nie dbając, że podziobie jej palce. Był
nieczysty. Musiała się go pozbyć. Maks również sięgnął po ptaka. Mewa wyrwała się
i w powietrzu zatoczyła krąg w stronę sali. Po sekundzie zawróciła i uderzyła w ścianę
obok głowy Mary. Padła na podłogę, jej nogi zadrgały spazmatycznie.
Aapiąc oddech, z dłońmi na twarzy, Mary odsunęła się od ptaka.
Jest przerażona powiedział Maks.
Zabij ją! Ledwo poznawała swój głos, taki był zmieniony strachem i nienawi-
ścią.
Zawahał się.
Nie sądzę, żeby była jeszcze niebezpieczna.
Zabij ją, zanim wzbije się w górę!
Wkopał ptaka w kąt, podniósł stopę i z wyrazną niechęcią stanął na głowie stworze-
nia.
Mary odwróciła się, krzywiąc usta.
Inna mewa wyleciała z baru i opuściła pomieszczenie przez wybite okno.
Wszystko ucichło, uspokoiło się.
Silny młody Murzyn wstał i pomógł podnieść się blondynce.
Ciężki rudowłosy mężczyzna przy barze połknął swojego drinka jednym haustem.
Chryste, co za bałagan! rozpaczał barman. Co się stało? Czy ktoś kiedykol-
wiek widział, żeby mewy tak się zachowywały?
Maks dotknął policzka Mary.
Nic ci nie jest?
Oparła się o niego i wybuchnęła szlochem.
11
Szósta trzydzieści.
Nocą wzgórza King s Point były upstrzone światłami jak wydrążona dynia o tysiącu
oczu, przez które sączą się pomarańczowe płomienie. Na zachodzie ocean i niebo zlały
się w jednolity czarny całun.
Maks zaparkował przy krawężniku i wyłączył światła. Pochylił się ku Mary i poca-
łował ją.
Zlicznie dziś wyglądasz.
Uśmiechnęła się. O dziwo, wbrew temu, co się dzisiaj zdarzyło, czuła się kobieca, po-
wabna i pogodna.
Mówisz mi to już szósty raz.
Siódemka jest szczęśliwą liczbą. Zlicznie dziś wyglądasz. Znów ją pocałował.
Czujesz się lepiej? Odprężyłaś się?
Człowiek, który wynalazł valium, powinien zostać kanonizowany.
Ty powinnaś zostać kanonizowana powiedział. A teraz nie ruszaj się. Jestem
dziś niezmiernie rycerski. Obejdę samochód i otworzę drzwi.
Wiatr od morza nie wiał silniej niż za dnia, chociaż z zapadnięciem nocy stał się
chłodniejszy i jakby głośniejszy. Stukał zle umocowanymi okiennicami. Wstrząsał
drzwiami garaży zawieszonymi na luznych zawiasach, tak że jęczały i skrzypiały.
Wyginał gałęzie drzew, aż dotykały ścian domu, przewracał puste kubły na śmieci, wi-
chrzył kruche, pierzaste zakończone liście palmowe, które posykiwały jak węże, i wlókł
kilka puszek po ulicy.
Osłoniony od najgorszych podmuchów gęstymi krzewami, sosnami i palmami dak-
tylowymi, mały jednopiętrowy dom na Ocean Hill Lane 440 wyglądał ciepło i przytul-
nie. Miękkie światło rzucało promienie zza okutych ołowiem okien. Przed drzwiami
wejściowymi płonęła latarnia.
95
Lou Pasternak, właściciel, wydawca i redaktor dwutygodnika King s Point Press,
otworzył drzwi i energicznie zaprosił ich do środka. Kiedy powiedzieli sobie, jak świet-
nie wyglądają i jak cieszą się z ponownego spotkania, Pasternak pocałował Mary w po-
liczek, uścisnął dłoń Maksa i powiesił ich płaszcze w szafie.
Przebywanie w towarzystwie Lou relaksuje jak tabletka uspokajająca, pomyślała. Po
Maksie i bracie, Mary lubiła Lou bardziej niż jakiegokolwiek innego mężczyznę, które-
go do tej pory spotkała. Był inteligentny, uprzejmy i bardzo szczodry. Był również naj-
większym cynikiem, jakiego znała, ale jego cynizm temperowały pokora i niezwykłe
poczucie humoru.
Martwiła się o niego, gdyż za dużo pił. Ale zdawał sobie z tego sprawę i potrafił
obiektywnie rozmawiać o swym piciu. Tłumaczył, że jeśli zrozumiało się, jak pieprzony
jest świat, jeśli zobaczyło się, jakim mógłby być rajem, jeśli pojęło się, że to, co mogłoby
być, nie stanie się nigdy, ponieważ większość ludzi to beznadziejne osły, trzeba się chwy-
cić jakiegoś sposobu, aby przejść przez życie i zachować nie naruszone zdrowie psy-
chiczne. Dla niektórych, mówił, są to pieniądze, narkotyki czy cokolwiek z tysiąca moż-
liwości. Jego sposobem jest szkocka. I jeszcze diabelnie dobry bourbon.
Moja matka mówiła mu czasem Mary wiodła beznadziejne życie jako alko-
holiczka.
Twoja matka odpowiadał niezmiennie Lou wygląda mi na alkoholika, któ-
ry nie wiedział, jak zapanować nad alkoholem. Nie ma nic gorszego od ckliwego pijaka,
chyba że jest to pijak opłakujący samego siebie.
Wyglądało na to, że picie nie koliduje z bogatym życiem, jakie wiódł. Rozkręcił bar-
dzo udany interes i ciągle w nim pracował. Jego recenzje i reportaże zdobyły kilka na-
gród. W wieku czterdziestu pięciu lat, chociaż nigdy nie był żonaty, miał więcej przyja-
ciółek niż jakikolwiek znany Mary mężczyzna. Teraz żył sam, ale pewnie nie na długo.
Chociaż widziała Lou pochłaniającego ogromne ilości alkoholu, nigdy nie zastała go
pijanego. Nie jąkał się, nie bełkotał, nie stawał się płaczliwy, krzykliwy czy wyuzdany.
Nie tylko panował nad alkoholem, ale dobrze dzięki niemu prosperował.
Nie piję, by uciec od odpowiedzialności, lecz od konsekwencji cudzej nieodpo-
wiedzialności.
Alkohol zabił moją matkę ostrzegła go. Nie chcę, żebyś umarł.
Wszyscy umrzemy, moja droga. Zmierć na marskość wątroby jest równie dobra
jak zgon z powodu raka czy wylewu. A właściwie uważam, że lepsza.
Kochała go tak bardzo jak Maksa, chociaż w inny sposób.
Był krępym mężczyzną, niższym od Maksa, a nawet nieco niższym od Mary. Miał
umięśnione bary, ramiona i pierś. Nosił białą koszulę z podwiniętymi rękawami. Włosy
opadały mu na ramiona.
96
Twarz Lou silnie kontrastowała z resztą jego ciała. Zaczesywał brązowe włosy z czoła
w tył głowy. Miał szlachetne rysy urodzonego arystokraty: wysokie brwi, głęboko osa-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]