[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śmiewcą, w każdej sytuacji potrafił doszukać się żar
tu i każdą oglądał w jakimś krzywym zwierciadle.
Wyobraziła sobie nagle, że potraktował jej... zdol
ności jako kpinę z osiągnięć nauki. I może ma
w tym trochę racji.
Najważniejsze, że wiedział. Przyjął to do wiado
mości i koniec. Nigdy nie patrzył na nią podejrzliwie,
jakby spodziewał się, że wyrośnie jej druga głowa
albo rogi. Widział w niej po prostu kobietę.
Aatwo było zakochać się w Nashu. Aatwo było go
kochać. Morgana nigdy nie uważała się za roman-
Wora Roberts
152
tyczkę, a teraz, nagle, zaczęła rozumieć wiersze
o miłości... To prawda, myślała, że kiedy człowiek
jest zakochany, zwykłe powietrze wydaje mu się bar
dziej odurzające, kwiaty pachną intensywniej, świat
staje się bajecznie kolorowy.
Nagle, dla kaprysu, wyczarowała w dłoni różę.
Uśmiechając się, wciągnęła w nozdrza delikatny za
pach młodego, zwiniętego jeszcze pączka. Jej życie
przypominało taką różę: tajemniczy kwiat, który do
piero rozkwitnie.
Z natury rozsądna, czuła się trochę głupio - ze
swoją lekkomyślnością, sentymentalnym myśleniem.
Tłumaczyła sobie jednak, że to jej własne myśli,
własne uczucia, których nie powinna się wstydzić.
%7ływiła nadzieję, że kiedyś, prędzej lub pózniej, Nash
będzie czuł tak samo.
Minęła bramę z uśmiechem na ustach. Miała dla
Nasha kilka niespodzianek, począwszy od planów
na sobotni wieczór. Kiedy sięgnęła po torbę, zde
nerwowany Pan położył głowę na jej ramieniu.
- Spokojnie - przemówiła do niego czułym gło
sem. - Wytrzymaj jeszcze chwilę. Zaraz wyjdziesz
i wszystko obejrzysz. Luna cię oprowadzi.
Luna, która leżała dotąd bez ruchu na przednim
siedzeniu, niechętnie podniosła głowę. Błysnęła
zrenicami wąskimi jak szparki.
- Jeżeli zaczniecie wariować, odwiozę was do do
mu. Mówię poważnie: do poniedziałku jesteście ska
zani wyłącznie na własne towarzystwo.
Kiedy wysiadła z samochodu, poczuła się zamro
czona. Jakby ciemna kurtyna spadła tuż przed jej
oczami i zasłoniła widok. Serce zaczęło jej kołatać.
Stała nieruchomo, z ręką zaciśniętą na klamce,
z twarzą odwróconą do wiatru. Wytężyła słuch. Dla-
Zniewolenie 153
czego ucichło morze? Powietrze zgęstniało, zrobiło
się matowoszare. Ten dziwny stan nie miał nic
wspólnego z omdleniem, zawrotami głowy... Miała
wrażenie, że nagle, nie wiadomo dlaczego, zgasło
słońce. Jak gdyby, nie spodziewając się niczego,
wkroczyła w ponury, pełen tajemnic mrok. Siłą całej
swojej woli próbowała przeniknąć mgłę. Na próżno.
Zobaczyła tylko migotliwe, drwiące z jej wysiłków
przebłyski.
Nagle wszystko minęło. Słońce oślepiło ją pełnym
blaskiem, usłyszała fale uderzające o skały.
Morgana nie miała daru jasnowidzenia jak Se
bastian, ani takich zdolności koncentracji i wczu-
wania się jak Anastazja - ale zrozumiała.
Wiele miało się zmienić. I to już wkrótce. Rozu
miała też, że owe zmiany niekoniecznie będą rados
ne. Mogą oznaczać bolesne rozczarowanie.
Odepchnęła od siebie złe myśli. Idąc w stronę
domu tłumaczyła sobie, że przecież każdy dzień
przynosi zmiany. Zapominają o tym ludzie, któ
rzy żyją terazniejszością, chwilą krótkiego szczę
ścia. Jej terazniejszość miała na imię Nash, dlate
go gotowa była o nią walczyć. Zatrzymać, jak długo
się da.
Nash otworzył drzwi, kiedy postawiła stopę na
schodach.
- Cześć, kochanie. - Uśmiechnął się i włożył ręce
do kieszeni.
- Cześć. - Przełożyła wszystkie torby do jednej
ręki, a drugą zarzuciła mu na szyję. - Pocałuj mnie,
to powiem ci, jak się czuję.
- Wiem, jak się czujesz. - Objął dłońmi jej talię.
- Fantastycznie. Czy można się czuć inaczej w so
botnie popołudnie, takie jak dzisiaj?
154 Nora Roberts
- Brawo. Coraz częściej zdarza ci się mieć rację.
- Roześmiała się pełnym głosem, uspokojona, go
towa zdać się na uczucia i puścić w niepamięć zda
rzenie sprzed kilku minut. Wręczyła mu różę.
- Dla mnie? - Nie bardzo wiedział, jak powinien
zareagować mężczyzna, który dostaje kwiat od ko
biety.
- Tylko dla ciebie. - Pocałowała go w usta. - Co
robimy? Nash, czy chciałbyś cały, calutki sobotni
wieczór... - zniżyła głos do szeptu - spędzić w spo
sób... banalny? Dekadencki?
- Kiedy zaczynamy? - Jęknął boleśnie, kiedy
Morgana wargami dotknęła jego ucha.
- Cóż... - Otarła się o Nasha jak kotka, patrząc
mu prosto w oczy. - Po co tracić czas?
- Boże, uwielbiam agresywne kobiety. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl