[ Pobierz całość w formacie PDF ]
179
- Jadłeś w samolocie, Charley?
- Słuchaj, jesteśmy tylko kilka mil od tej nadmorskiej knajpy. Naszej knajpy. Chętnie
pojechałbym tam coś przekąsić, jeśli tylko dam radę oderwać od ciebie oczy!
- No, no, widzę, że stęskniłeś się za mną przez te dwadzieścia cztery godziny!
- Kocham cię, najdroższa! - zawołał i poczuł, że język mu kołowacieje. Podejrzewał,
że Irene domyśla się, iż przybył ją sprzątnąć, ale sądzi, że to przez te pięćset
czterdzieści dolców. Wydaje jej się logiczne, że jako nowy szef chce doprowadzić do
końca wszystkie stare sprawy. Pewnie od dawna nie czytała gazet i nie wie, jaka afera
wybuchła w związku ze śmiercią tej babki, która pomyliła piętra. Nie orientuje się, że
kropnięcie jej to jedyny sposób wybawienia Prizzich z tarapatów.
Wyszli z budynku i wsiedli do wynajętego wozu, prawdziwego krążownika szos z
obszernym bagażnikiem. Irene zajęła miejsce za kierownicą.
- Wiesz co, Charley? Jedzmy do mnie. Chcę się z tobą kochać!
- Nie martw się, zdążymy. Najpierw wpadnijmy do knajpy. Często śni mi się, że
odwiedzam ją z tobą. Może to nasza ostatnia okazja, żeby się do niej wybrać, posłuchać
szumu morza i napić się rumu z sokiem ananasowym.
- Przecież nie zniknie, Charley.
- Tak. Ale my będziemy daleko. Jestem szefem, czeka mnie mnóstwo pracy.
Jadąc szosą nad brzegiem Pacyfiku, Irene pomyślała nagle, że gdyby oboje byli
zwyczajnymi ludzmi i Charley chciał ją zabić dlatego, iż znalazł sobie inną cizię, a gdyby
w dodatku byli postaciami z telewizyjnego filmu, skręciłaby gwałtownie: wóz przebiłby
barierkę, spadł ze skały i - z nimi w środku - pogrążył się w falach.
Charleyowi przyszło do głowy, że mógłby przecież załatwić Irene już teraz.
Namówiłby ją, żeby skręciła w bok, bo chce się z nią pogzić w wozie, i wtedy pchnął
nożem. Ale był to tylko luzny pomysł, który podsunęła mu zawodowa rutyna; odrzucił go
natychmiast. Pragnął po raz ostatni odwiedzić tę nadmorską knajpę, w której wszystko
się między nimi zaczęło. A potem, jak niegdyś, wrócić z Irene do jej willi.
Irene zjechała z szosy i zatrzymała wóz na parkingu przed restauracją.
- Naprawdę jesteś taki głodny, Charley? - zapytała. - Nie wolisz poćwiczyć trochę ze
mną w łóżku przed olimpiadą?
- Mam ochotę pozwiedzać stare kąty. Wiesz, o czym myślę?
- No?
- Przywiozłem całą torbę szmalu. Moglibyśmy pojechać na lotnisko w San Diego,
złapać samolot do Dallas, tam przesiąść się i polecieć dokąd tylko byśmy chcieli. Jaki
kraj kusiłby cię najbardziej?
- Widziałam kiedyś folder reklamowy ze zdjęciami Nowej Zelandii. Wyspa
Południowa to wymarzony zakątek: spokój, piękne krajobrazy.
- No to, do cholery, ruszajmy! Bierzmy forsę i w drogę! Schyliła się, podniosła jego
rękę i pocałowała.
- Co by to dało, Charley? Przecież wiesz, że by nas dopadli. Chodzi przecież o
honor Prizzich, nie? Jesteś ich szefem. Cieszmy się z tego, co mamy. Do Nowej Zelandii
możemy się wybrać w przyszłym roku.
Cmoknął ją delikatnie w policzek.
180
- Wypijmy po szklaneczce tego cudownego nektaru, a potem możemy zaraz jechać
do ciebie i wskoczyć do łóżka.
Irene zgasiła silnik i otworzyła drzwi.
Usiedli przy tym samym stoliku, co kiedyś, i zamówili jugo de pina con Bacardi u
tego samego kelnera. W obojgu odżyły wspomnienia ich pierwszej randki. Na pewien
czas każde z nich zapomniało o swoich morderczych planach. Charley trzymał Irene za
rękę i patrzył jej głęboko w oczy. Chociaż wyglądał jak tysiąc innych facetów,
zakochanych i bardzo z tego powodu szczęśliwych, bez przerwy powtarzał sobie, że jest
fachowcem i musi zachowywać się tak, aby Irene niczego nie podejrzewała, lecz
równocześnie gorzko żałował, iż nie może zwierzyć się jej ze wszystkiego; a nuż
oznajmiłaby mu, że rozumie i nie ma do niego pretensji? Kto wie, może wówczas
rzeczywiście machnęliby ręką na Prizzich, spakowali do walizki nieco ciuchów, wzięli
forsę i prysnęli ze Stanów?
- Hej, powinniśmy zamknąć samochód! - zawołał nagle. - Cała twoja forsa jest w
bagażniku!
- Nie spodziewałam się, że stary Prizzi zgodzi się z nią rozstać.
- Jest ci wdzięczny za pomoc w uprowadzeniu Filargiego. Nie mógł się ciebie
nachwalić. Zresztą pięćset czterdzieści dolców to dla niego pestka!
Irene miała dość słuchania jego bredni. To tylko pogarszało sprawę. Nie rozumiała,
dlaczego mężczyzni zawsze muszą wycisnąć ostatnią kroplę z każdego romansu.
Wszystko robią na opak. Jeszcze niedawno Charley był doprawdy cudownym facetem:
nigdy dotąd nie spotkała człowieka, który tak by ją oszołomił, i z którym pragnęłaby
spędzić resztę życia. Stanowili jakby dwie oddzielne, lecz idealnie do siebie pasujące
połówki tej samej istoty, o czym często rozprawia się w poezji, ale taki związek musi się
opierać na absolutnym zaufaniu bez względu na to, co się dzieje dookoła, bez względu
na oczekiwania innych lub własne pokusy. %7łałowała, że nie wyjaśnili sobie tego przy
pierwszej rozmowie. Oboje partnerzy muszą to w pełni rozumieć i akceptować. Nie
wystarczy, że rozumie tylko jedna strona. Teraz jednak było za pózno, żeby nawet o tym
myśleć. Tego rodzaju rozważania mogły tylko uśpić jej czujność i wprawić ją w chandrę.
Wyciągnęła wolną rękę i położyła ją na dłoni Charleya.
- Czas się zbierać, najdroższy.
Kiedy wysiedli z wozu na podjezdzie przed willą Irene, Charley powiedział:
- Pamiętaj, że w bagażniku jest forsa.
Irene uśmiechnęła się, otwierając drzwi wejściowe.
- Wez ją z sobą. Schowamy ją do szafy, tam gdzie znalezliśmy szmal Marxiego.
Otworzyła szafę ścienną we frontowym hallu. Gdy Charley przyniósł teczkę i
postawił na ziemi, wsunęła ją nogą do środka i zatrzasnęła drzwi.
- Nie sprawdzisz, czy suma się zgadza?
- Po co? Przecież ty już liczyłeś, nie?
181
[ Pobierz całość w formacie PDF ]