[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Maria zadzwoniła do niej i zapewniła, że cała rodzina
oczekuje jej z otwartymi ramionami. Ale choć tak bardzo
pragnęła, aby matka Jose otoczyła ją swymi miękkimi
ramionami, zgodziła się spotkać jedynie z Bellą, no i z Jose.
Miała przy sobie dla pociechy Bąbelka z niebieskim
szalem owiniętym wokół szyi. Uniosła go do ust i pocałowała,
wciąż czując smutek z powodu tego biedactwa. Czerwona
włóczka przytrzymywała ramię w miejscu, z którego
wyszarpała je lata wstecz. Znów go ucałowała, wdzięczna, że
wypadł jej z plecaka, wdzięczna za Bellę, za Jose, za sposób,
w jaki jej życie się odmieniło poprzez bycie w ciąży,
urodzenie dziecka, danie komuś szansy.
Zycie się potem zmieniło. Po porodzie jesteś w stanie
zrobić wszystko! Znów wróciła na parkiet, znalazła studio, w
którym pozwolono jej tańczyć w zamian za wszystko, czego
potrzebowali. Szorowała podłogi, odbierała telefony, donosiła
jedzenie. Było warto.
Pracowała u Frannie, która, owszem, była nadzwyczajnie
wymagająca, ale sprawiedliwa, a dwa lata po narodzinach
Belli zatrudniono ją przy objazdowej produkcji  42nd Street".
Od tamtej pory wciąż była w podróży, z wyjątkiem świąt i
urlopów, które spędzała w Filadelfii z matką, albo po prostu
jezdziła po kraju. Zrezygnowała z mieszkania w mieście po
tym, jak razem z przedstawieniem wyruszyła w drogę, i nawet
jednej łzy nie uroniła za tą starą szczurzą norą. Zastanawiało
ją nawet, jakim cudem wytrwała w niej tak długo.
Dzięki Bogu, że nadeszła Bella i wstrząsnęła nią.
A potrzebowała porządnego wstrząsu.
Natomiast teraz już nie mogła odejść. Po prostu to
wiedziała. Gdy powiedziała  tak" na prośbę Belli, zgodziła się
na o wiele więcej niż na godzinę czy dwie. To ją wystraszyło,
bo choć rodzina Jose zajmowała się Bellą i troszczyła się o
nią, to jednak Nina była jej matką.
Jose podszedł ku nabrzeżu. Nie wiedział, dlaczego zawołał
Bellę, by przyszła włożyć buty. Wydawało się, że miłość do
plaży leżała w jej genach, ponieważ Bella uwielbiała stać w
falach, słuchając przypływu, wkopując stopy w piach, tak
samo jak Nina. Podczas ciąży bardzo często bywali na Long
Island, spacerowali po piachu albo po prostu siedzieli,
wpatrzeni w przypływ.
Pobiegł przy Belli, a ona uciekała, śmiejąc się, jej blada
twarz cała wystawiona na wiatr.
Poderwał ją, a ona śmiała się jeszcze bardziej, piszcząc:
tatusiu!
Zanurzył twarz w jej karku, kręcąc głową w lewo i w
prawo. Maria wykąpała ją, zanim tutaj przyszli, i pachniała
mydłem jak guma balonowa, różanymi perfumami i morskim
powietrzem. To był zapach Belli i głęboko go wdychał.
Pobiegali po ciepłym piachu jeszcze trochę, pobawili się w
taczki i w poszukiwania tej ostatniej muszli. Oto i ona. Mała
muszelka. Rzadka tak daleko na północy. Podniosła ją.
- Zawsze możesz zabrać ze sobą cząstkę oceanu -
powiedział, gdy odchodzili w kierunku ulicy.
- Jak?
- Gdy zabierzesz muszelkę do domu, przyłóż ją do ucha, a
usłyszysz ocean. Chcesz spróbować?
- Jasne.
Chwytając pod ramiona, podniósł ją i postawił na murku
oddzielającym plażę od ulicy.
- Okej, raz..., dwa..., trzy...
Przyłożyła muszlę do ucha.
- Nie słyszę go, tatusiu.
Usiadł obok niej.
- Ach, no wiesz, jesteś nad oceanem. Ale kiedy od niego
odejdziesz, wtedy go możesz usłyszeć.
Uniosła muszlę raz jeszcze. Czekali.
- Teraz słyszę.
Uśmiechnął się.
- Teraz słyszysz, tak?
Włożył jej różowe płócienne butki. Dziękujemy, wujku
Eduardo. Ciocia Veronica chyba również maczała w tym
palce.
Druga noga. Dobrze.
Jej niewielką sukienkę rozdęła bryza, a on wyciągnął ze
swojej kieszeni szal. Biały szal z morskoniebieskimi wzorami.
Uznał, że nadszedł już czas, by wyciągnąć to, co niegdyś
należało do jej matki. Nina doceniłaby ten gest. Jose był
prawie pewien, że obronił jej honor.
Zawiązał szal wokół głowy Belli. Zagwizdał, tak jak to
zrobił na bazarze przy Ninie, prawie sześć lat temu.
- I jak wyglądam? - zapytała Bella.
- Prześlicznie. - Zdecydowanie piękniej niż Helen. Usiadł
obok niej. - Jesteś pewna?
Skinęła głową.
- Wiem, że to tylko na dziś, tato. Nie martw się.
Uśmiechnął się, nie mógł się powstrzymać.
- Czy babcia Maria rozmawiała z tobą?
- Dziadek.
- Aha, w porządku. Boisz się troszkę?
Skinęła głową.
- Ja też. - Ujął jej dłonie. - Bywałem okropnie
przestraszony tuż przed meczami.
Poklepał ją po brzuszku.
- Dostawałem tutaj motylków.
Bella się roześmiała.
- Miałeś w sobie motylki?
- Miewałem. - Przejechał wierzchem dłoni po jej
przewianym wiatrem policzku. - Prawie jak wielkie skrzydła
łopoczące we mnie. Zdecydowanie rzadziej, odkąd ty się
urodziłaś. Czy tak się czujesz?
Przytaknęła.
- Trochę.
- A czy wiesz, co babcia nam robiła, gdy ja i wujek
Manny się baliśmy?
Bella otworzyła usta ze zdziwienia:
- Wujek Manny się boi?
Jose zaśmiał się.
- Wszyscy czasem się boimy. Nawet wujek Manny.
Babcia zatykała nam uszy, żeby nic złego nie wleciało nam do
głowy. Dzięki temu byliśmy bezpieczni, a motylki odchodziły.
Nazywała to  magicznymi palcami".
- Naprawdę? Magicznymi?
- O, tak. Wszystkie mamusie i tatusiowie takie mają. Czy
mogę zatkać ci uszy?
- Okej.
Delikatnie przykrył jej uszy swoimi palcami
wskazującymi.
- Okej, a teraz zamknij oczy.
Zamknęła, a on policzył do dziesięciu.
- Już, A teraz ty zatkaj moje.
Nachylił się, podczas gdy ona odwzajemniała przysługę,
jej twarz poważna i pełna nadziei.
- W porządku. A teraz zamknij oczy, tato.
Po dziesięciu sekundach otworzył oczy i lekko potrząsnął
głową.
- Ach, od razu lepiej. Czujesz to? Czujesz się lepiej?
Przytaknęła.
- Czy ona z nami zamieszka? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl