[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ścieżką w stronę domu. Po tej ostatniej mojej uwadze obaj jakiś czas nie zamieniliśmy słowa.
Znowu znalezliśmy się pod  Baterią i wtedy usłyszałem głos Karoliny.
W pierwszej chwili myślałem, że odbywa się tam kłótnia we troje, ale po chwili
przekonałem się, że tematem rozmowy jest Angela. Karolina protestowała przeciwko czemuś.
 Nie wolno tak z dziewczyną postępować  mówiła, na co Amyas odpowiedział coś z
irytacją. Furtka ogrodu otworzyła się właśnie, kiedy znalezliśmy się przy niej. Amyas speszył
się trochę, widząc nas. Karolina wychodziła z ogrodu. Powiedziała:
 Jak się masz Meredith! Dyskutowaliśmy nad sprawą wysłania Angeli do szkoły. Nie
jestem wcale pewna, czy to będzie dla niej dobre  a Amyas odpowiedział:
 Nie rób tyle histerii z powodu tej dziewczyny! Nic jej się nie stanie. Przynajmniej się
jej pozbędziemy! W tej właśnie chwili Elza nadbiegła dróżką od strony domu. W ręku
trzymała czerwony sweter. Amyas mruknął:
 Chodz wreszcie i upozuj się. Nie chcę tracić czasu!
Odszedł do sztalug. Zauważyłem, że się lekko zatacza i podejrzewałem, że musiał trochę
pić. Gotów go byłem usprawiedliwić, biorąc pod uwagę wszystkie te przykre sceny i
awantury.
 Piwo jest zupełnie ciepłe  burknął.  Dlaczego nie można tu trzymać trochę lodu?
Na co Karolina Crale odpowiedziała:
 Zaraz ci przyślę trochę piwa prosto z lodówki.
Amyas mruknął:
 Dziękuję!
Karolina zamknęła furtkę  Baterii i udała się razem z nami pod górę do domu.
Usiedliśmy obaj na tarasie, a ona weszła do wewnątrz. Po jakichś pięciu minutach na taras
wyszła Angela, niosąc tacę, na której stały dwie butelki piwa i kilka szklanek. Dzień był
upalny, powitaliśmy więc ten poczęstunek z przyjemnością. Podczas gdy pociągaliśmy piwo,
przeszła obok nas Karolina. Trzymała w ręku inną butelkę piwa. Powiedziała, że zaniesie ją
sama do ogrodu. Meredith ofiarował się, że ją wyręczy, ale oświadczyła stanowczo, że
pójdzie sama. Byłem wówczas taki głupi i myślałem, że to wszystko po prostu z zazdrości:
nie może znieść myśli, że Amyas i Elza są tam w ogrodzie sami. Zazdrość również
zaprowadziła ją tam przedtem pod pretekstem narady w sprawie wyjazdu Angeli. Szła na dół
krętą ścieżką, a ja i Meredith odprowadzaliśmy ją spojrzeniem. Nie zdecydowaliśmy jeszcze,
co mamy robić dalej, gdy tymczasem zjawiła się Angela, wołając, żebym poszedł się z nią
kąpać. Nie było sposobu zostać sam na sam z Meredithem, powiedziałem mu więc tylko:
 Po lunchu  na co on skinął głową.
Poszedłem więc kąpać się z Angelą. Popływaliśmy jakiś czas, potem położyliśmy się na
skalach, żeby się opalać. Angela była trochę milcząca, co mi bardzo odpowiadało.
Postanowiłem, że zaraz po lunchu wezmę Karolinę na bok i oskarżę ją bez ogródek o kradzież
trucizny. Nie było sensu powierzać sprawy Meredithowi, miał za słaby charakter. Nie,
zaatakuję ją znienacka. Będzie musiała oddać truciznę, a jeżeli nawet nie odda, to nie ośmieli
się jej użyć. Im dłużej się zastanawiałem, tym większego nabierałem przekonania, że to ona.
Elza była zbyt rozsądna i trzezwa, żeby ryzykować coś podobnego. Miała głowę na karku i
bałaby się o własną skórę. Karolina była typem zupełnie odmiennym. Niezrównoważona,
porywcza i zdecydowanie nerwowa. Ale ciągle nie mogłem wyzbyć się wątpliwości, czy
Meredith się nie pomylił. A może ktoś ze służby kręcił się po pokoju i rozlał płyn, a potem
bał się do tego przyznać. Widzi pan, trucizna trąci takim melodramatem, że trudno w coś
podobnego uwierzyć.
Tak długo jednak, póki nie nastąpi tragedia.
Spojrzawszy na zegarek, stwierdziłem, że jest już bardzo pózno, więc oboje z Angelą
puściliśmy się niemal pędem, żeby zdążyć na lunch. Wszyscy siedzieli już przy stole, oprócz
Amyasa, który został w ogrodzie i malował. Zdarzało mu się to bardzo często i pomyślałem
sobie, że nie przychodząc dzisiaj do stołu, postąpił bardzo taktownie.
Przy lunchu nastrój nie był specjalnie przyjemny.
Do kawy zasiedliśmy na tarasie. Szkoda, że nie mogę sobie lepiej przypomnieć, jak wtedy
wyglądała i co mówiła Karolina. W każdym razie zupełnie nie robiła wrażenia podnieconej.
Była spokojna i może trochę smutna. Cóż za diabeł wcielony był z tej kobiety!
Bo otruć z zimną krwią człowieka to diabelski czyn! Gdyby miała pod ręką rewolwer i
gdyby chwyciła go by zabić Amyasa, byłoby to jeszcze zrozumiałe. Ale to zimne,
uplanowane, mściwe otrucie& I taka była przy tym spokojna i opanowana!
W pewnej chwili wstała i powiedziała, że sama zaniesie mu kawę. A przecież wiedziała,
wtedy już musiała wiedzieć na pewno, że Amyas nie żyje. Razem z nią poszła panna
Williams, nie pamiętam już, czy to się stało na propozycję Karoliny, czy nie, ale raczej tak.
Odeszły więc razem. Wkrótce potem Meredith tez gdzieś znikł. Właśnie szukałem jakiejś
wymówki, by za nim pójść, gdy zobaczyłem, że biegnie z powrotem pod górę. Twarz miał
szarą i ledwie zdołał wyjąkać:
 Trzeba wezwać doktora& prędko& Amyas&
Zerwałem się z krzesła.
 Co się stało? Zachorował? Umiera?
Meredith odpowiedział:
 Zdaje się, że już nie żyje.
Na moment zapomnieliśmy o Elzie. Ale ona krzyknęła przerazliwie:
 Nie żyje?! Nie żyje?!&  A potem zaraz wybiegła. Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś
mógłby tak szybko biec& jak sarna, jak ranione zwierzę. Albo może jak mściwa Furia.
Meredith zawołał ku mnie gorączkowo:
 Biegnij za nią! Ja będę telefonował! Idz zaraz za nią! Nie wiadomo co może zrobić!
Pobiegłem więc za nią i dobrze zrobiłem, bo mogła była zabić Karolinę. Nigdy w życiu nie
widziałem takiej rozpaczy ani tak gwałtownej nienawiści. Cały pokost wychowania i kultury
znikł w jednej chwili. Nie darmo jej ojciec i babka byli młynarzami. W jednej chwili stała się
pierwotną kobietą, której zabrano kochanka. Gdyby mogła, wpiłaby się pazurami w twarz
Karoliny, wyrywała jej włosy, zepchnęła ją w przepaść. Nie wiem. dlaczego była przekonana,
że Karolina go zasztyletowała. Oczywiście nie miała racji. Przytrzymałem ją, a potem
wkroczyła panna Williams. Muszę przyznać, że zachowała się wspaniale. Uspokoiła Elzę w
ciągu jednej minuty, powiedziała jej po prostu, że ma być cicho, bo nikt nie myśli znosić tych
krzyków i awantur. To była herod baba! Ale dopięła swego. Elza uspokoiła się, stała tylko
zdyszana i drżąca.
Jeżeli chodzi o Karolinę, to moim zdaniem spadła z niej maska. Stała zupełnie spokojnie.
Mogło się zdawać, że jest oszołomiona. Ale tak nie było, zdradził ją wyraz oczu. Były
badawcze, całkowicie przytomne i badawcze. Przypuszczam, że zaczynał ją ogarniać strach.
Podszedłem do niej i powiedziałem tak cicho, że żadna z pozostałych dwóch kobiet nie
mogła chyba tego słyszeć:
 Zbrodniarko! Zabiłaś mojego najlepszego przyjaciela.
Drgnęła i zrobiła krok w tył.
 Nie, nie! To on sam&
Spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem:
 Możesz opowiedzieć tę historyjkę policji.
Tak też zrobiła  i nikt jej nie uwierzył.
OPOWIADANIE MEREDITHA BLAKE A
Szanowny Panie!
Zgodnie z przyrzeczeniem, podaję panu na piśmie sprawozdanie z wydarzeń, do których
doszło przed szesnastu laty, tak jak je najlepiej pamiętam. Przede wszystkim chciałbym
zaznaczyć, iż przemyślałem dokładnie wszystko, o czym mówiliśmy podczas naszego
spotkania. Po dłuższym zastanowieniu jestem jeszcze głębiej przekonany niż poprzednio, iż
jest w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, aby to Karolina Crale otruła swego męża.
Zawsze wydawało mi się to nieprawdopodobne, lecz z jednej strony brak jakiegokolwiek
innego wytłumaczenia, a z drugiej jej własne zachowanie sprawiło, że niby owca [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl