[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zbytnio się rzucają w oczy! Wstawaj, kapitanie, obejrzymy pańskiego konia. Idę tuż za
panem, ostrzegam! - Dotarłszy do swego wierzchowca, Francuz uniósł rękę, by uderzyć
konia po zadzie i zmusić do ucieczki.
 Nic z tego!  oświadczył Val i trzasnął przeciwnika pistoletem w skroń. - To cię na
chwilę uspokoi, żabojadzie!
W jukach nie było nic prócz żywności, ale Val się nie spodziewał, że coś w nich znajdzie.
Zaczął dokładnie obmacywać siodło w poszukiwaniu podejrzanych wypukłości albo
szwów. W końcu wsunął rękę pod kulę siodła i odkrył przemyślny schowek.
- Voik! - zawołał z uśmieszkiem satysfakcji, wydobywając cienki pakiet. - Zaopiekuję się
tym, monsieur Je capitaine.
Val wyjął zza pasa nóż i zdjąwszy szary koc, zrolowany i przytroczony z tyłu do siodła,
pociął go na cienkie pasy. Nim Francuz odzyskał przytomność, miał już skrępowane ręce
i nogi.
- Jestem oficerem i dżentelmenem  zaprotestował.  Zapewniam, że nie złamię
danego słowa i nie będę próbował uciec.
- Nie chcę pana obrazić, kapitanie, ale nie mogę pozwolić, by poruszał się pan
swobodniew pobliżu naszego obozu.
- Wobec tego cofam swą obietnicę! - odparł gniewnie Francuz.  Jeśli nie szanuje pan
mego oficerskiego słowa, zrobię wszystko, co w mojej mocy, by się panu wymknąć.
Będzie pan miał ze mną prawdziwe piekło, poruczniku!
Cholera jasna! pomyślał Val. Ten żabojad ma rację! Może mi zatruć całą drogę powrotną!
Muszę chyba uwierzyć bydlakowi na słowo.
- A da mi pan słowo honoru, jak pana rozwiążę, kapitanie?
- Ma pan moje oficerskie słowo, panie poruczniku.
- Niech będzie. Ale pojedzie pan przodem. A za próbę ucieczki kula w łeb! Zrozumiano?
Oui, monsieur.
Zanim dotarli do obozu, zapadł już wieczór. Val udał się wraz z jeńcem do namiotu
kapitana Granta, ale go tam nie
zastał.
 Pan kapitan został zaproszony na obiad do księcia Wellingtona - wyjaśnił ordynans
Granta.
- Psiakrew!  mruknąl Val. Pewnie lepiej byłoby zaczekać... Ale Grant wyraznie mu
polecił skontaktować się z nim niezwłocznie, jeśli uzyska jakieś ważne informacje. Val nie
wiedział, czy zdobyte dokumenty były rzeczywiście ważne, ale lepiej być nadgorliwym niż
opieszałym.
- Proszę za mną, kapitanie  rzekł. - Zawrze pan znajomość z księciem Wellingtonem!
Val spotkał się z Wellingtonem tylko raz czy dwa, całkiem przelotnie. A teraz będzie
musiał przeszkodzić w generalskim obiedzie!
 Mam nadzieję, że pański pakiet okaże się tego wart, kapitanie - mruknął Val,
zmierzając do siedziby Wellingtona, który zajmował dom podobny do kwatery Gordonów.
Drzwi otworzył adiutant generała.
74
- Książę Wellington je teraz obiad, poruczniku - oznajmił.
- Proszę przekazać jego książęcej mości moje najuniżeńsze przeprosiny, ale muszę
niezwłocznie pomówić z kapitanem Grantem.
- Chwileczkę.
Na szczęście, gdy po minucie drzwi znów się otwarły, ukazał się w nich Colquhoun
Grant.
- Jakieś nowiny, poruczniku? - spytał z przyjaznym
uśmiechem.
- Bardzo mi przykro, że przeszkadzam, panie kapitanie, ale...
- Ale czynisz to na moje wyrazne polecenie, Aston! Nie ma za co przepraszać. Co my tu
mamy?
 Je suis capi raine Moreau  przedstawił się Francuz, nim Val zdążył odpowiedzieć.
 Zamierzał przedostać się do Francji, panie kapitanie. Znalazłem przy nim dwa listy -
zameldował Val, wyciągając z kieszeni munduru dokumenty.
 Aż dwa?
Jeden zaszyty w podszewce munduru, drugi ukryty w łęku siodła.
- Słyszałem już o tych waszych siodłach na specjalny obstalunek, panie kapitanie.
Chętnie jutro sam mu się przyjrzę. Dał pan parol?
- Oui.
 Kapralu Painter!  zawołał Grant. W drzwiach pojawił się ordynans Wellingtona.
- Zaprowadzcie kapitana Moreau do namiotu. Tego za
moim.
 Tak jest, panie kapitanie.
 A teraz proszę wejść, poruczniku. Generał zaprasza na obiad w naszej kompanii.
- Ależ, panie kapitanie, to niemożliwe  wzdragał się Vat.  Jestem brudny, nie mogę
tak zasiąść przy generalskim stole!
- Książę Wellington nie zgorszy się tym z pewnością, poruczniku.
Val wytarł buty i otrzepał mundur, nim wszedł do domu. Czuł, jak od milego, lecz zbyt
raptownego zetknięcia z żarem kominka zaczyna go piec spękana skóra na twarzy i
rękach.
- Prosimy bliżej, poruczniku!
Przy stole zebrało się niewielkie grono osób:  roclzina Wellingtona nie ucztowała dziś w
komplecie. Major Gordon był jednak obecny i Val poczuł ulgę, ujrzawszy przyjazną twarz.
- Wasza książęca mość raczy wybaczyć, że przeszkodziłem w obiedzie.
- Bzdura! Rozkazy kapitana Granta są ważniejsze niż moja zupa. I cóż nam przywiózł ten
młodzieniec, Colquhounie?
 Kilka informacji niezbyt wielkiej wagi. Nie ma tu nic, o czym byśmy już nie wiedzieli -
odparł Grant, podsuwając Wellingtonowi pierwszy pakiet.
Val upadł całkiem na duchu. Tyle wysiłku na nic! Cóż, takie przypadki często się zdarzają
w pracy zwiadowcy. Dobrze o tym wiedział. Zwykle więcej niż połowa przechwyconych
wiadomości nie zawierała żadnych rewelacji. Ale przeszkodzić staremu Nochalowi w
obiedzie dla byle głupstwa!
75
- Za to przesyłka ukryta w siodle jest na wagę złota - kontynuował Grant, uśmiechając się
ciepło do Vala.  Zdaje się potwierdzać wszelkie nasze podejrzenia co do informatora,
dostarczającego Francuzom poufnych wiadomości o sytuacji politycznej w Anglii. Te
dokumenty miały dotrzeć do własnych rąk Bonapartego. Massćna zapewnia go, że
pańska armia niewątpliwie cofnie się w głąb Portugalii i trzeba będzie już tylko zaczekać
na upadek obecnego gabinetu.
 Co rzeczywiście może się zdarzyć w każdej chwili, wasza książęca mość  wtrącił
major Gordon  o ile zostanie ustanowiona regencja. Wszyscy wiemy, jak książę Walii
faworyzuje Wigów.
- Massćna kończy zapewnieniami, że cały naród francuski darzy pełnym zaufaniem
swego przywódcę.
- Chciałbym być równie pewien zaufania ze strony naszego rządu, majorze - zauważył
Wellington z gorzką ironią. - Ufają jednak słowom nieboszczyka o wiele bardziej
niż moim. Biedny John Moore za życia nie był dla nich : takim autorytetem, nieprawdaż,
Grant? Ciągle im powtarzam, że nię dam Francuzom Portugalii... ale muszę przyznać -
dodał z westchnjeniem - że sądziłem, iż głód wcześniej zmusi ich do odwrotu.
 Massna trzyma się tylko dlatego, że ten nasz sprzedawczyk podsyca w nim nadzieję.
 No cóż, całkiem nam tu zacisznie za Torres Vedras  oświadczył Wellington.
Spokojnie kroił plaster wieprzowiny na drobne kawałki i zjadał powoli, delektując się
każdym kęsem. - A jeśli w końcu wypadnie nam stąd odejść, to zrobimy to jawnie,
frontowymi drzwiami. Nie będziemy wymykać się przez kuchnię. - Pociągnął wina i
obejrzał się na Colquhouna Granta. - Znajdziesz tego, kto szpieguje na rzecz Francuzów,
prawda?
- Oczywiście, wasza książęca mość.
Val był niezmiernie rad, że kapitan nie dodał:  Zlecilem to zadanie porucznikowi
Astonowi ; musiałby się wówczas tłumaczyć, czemu do tej pory nie zdobył na ten temat
żadnych istotnych informacji.
 Proszę mi powiedzieć coś więcej o tym francuskim oficerze, poruczniku! Jak
zamierzał się przedostać na drugi kraniec Hiszpanii?
- Miał w jukach cywilne ubranie, wasza książęca mość. Zdaje się, że chciał wędrować w
przebraniu hiszpańskiego wieśniaka. Całe szczęście, że był w mundurze, kiedyśmy się
spotkali.
- Jest pan zachrypnięty, poruczniku. Mam nadzieję, że to nie początek jakiejś choroby?
Wino powinno temu zaradzić
- dodał Wellington, wskazując Valowi nietknięty kieliszek, stojący obok jego nakrycia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl