[ Pobierz całość w formacie PDF ]
równocześnie do głowy.
- Gdzie go poło\yłeś? - spytała Rusty.
- Na stole.
- Chyba ja jestem bli\ej. - Rusty wyciągniętymi rękami
badała przestrzeń naokoło i na nic nie natrafiła. Postąpiła do
przodu krok, potem drugi. Poczuła stęchłą woń tapczanu,
zanim do niego dotarła.
- Jest tapczan. - Dotknęła brzegu mebla. - Teraz ju\ nic
nie stoi miedzy mną a stołem. - Z wyciągniętymi ramionami
pewnie posuwała się przed siebie, gdy nagle potknęła się o
jakiś sznur, biegnący na wysokości jej kolan. Przypomniała
sobie o sekundę za pózno, \e akurat tędy przeprowadziła kabel
od laserowej drukarki. Siłą rozpędu poleciała do przodu i z
przera\eniem usłyszała, jak kosztowne urządzenie spada z
krzesła i z trzaskiem ląduje na podłodze.
- Rusty! Krzyk Trenta dobiegł ją w momencie, gdy
wymachując ramionami, spadała w ciemność. Przed upadkiem
chwyciła za róg stołu. Coś się z niego ześlizgiwało.
- Aap komputery! Rusty po omacku wyciągnęła ręce, lecz
na pró\no. Oba komputery, a za nimi jakiś mniejszy
przedmiot, znalazły się na podłodze koło drukarki.
- Chyba znalazłam twój telefon - rzekła, starając się nie
myśleć o stanie swego komputera.
- Nic ci nie jest? - spytał Trent. Fizycznie nic, ale kiedy
ostatnio zrzuciła swój komputer na podłogę?
- Trochę się potłukłam. - Czy\by straciła swą nową,
świetną wersję reklamy?
- To j u \ przestało być zabawne.
- A w ogóle było?
- Pewno kiedyś będziemy się z tego oboje śmiać.
- Tak, ale dopiero, gdy zwabimy tu wujków i moją
babcię, \eby spróbowali tego leku, który nam zaaplikowali.,
Trent ni to zachichotał, ni to jęknął.
- Pewnie myśleli, \e rozpalimy ogień w kominku albo \e
mamy latarki. Nie! sądzę, by sobie uświadamiali, w jakich
ciemnościach się znajdziemy.
- Wątpię, czy oni w ogóle myśleli. - Rusty nie była
\yczliwie usposobiona. Pomacała podłogę wokół siebie.
Natknęła się na przewrócone krzesło i drukarkę. Poczuła, \e
jej palce są dziwnie śliskie.
- Trent, chyba twoja drukarka krwawi. Roześmiał się, a
jej ul\yło.
- Nie ruszaj się. Poszukam telefonu - powiedział.
- W pobli\u mnie go nie ma.
- Dobrze. Sprawdzę gdzie indziej. Słyszała, jak ostro\nie
posuwa się wzdłu\ stołu.
- Chyba komputery diabli wzięli.
- Niewątpliwie.
- To fatalnie. - Rozmiar klęski jeszcze nie całkiem do
Rusty docierał.
- Teraz o tym nie myśl. No tak, wobec tego o czym mają
teraz myśleć? Zachrzęścił plastyk.
- Znalazłem komputer. Telefon nie mógł upaść du\o
dalej... Mam.
Rusty usłyszała syk Trenta. Jakieś małe przedmioty spadły
na obudowę komputera, po czym potoczyły się gdzieś po
podłodze.
- Co to było? Trent odpowiedział po dłu\szej chwili:
- Telefon się rozpadł. Nastąpiłem na pojemnik z
bateriami.
- Chyba szukanie ich nic nie da, prawda?
- Prawda.
- Więc jesteśmy tu uwięzieni?
- Chyba \e śnieg stopnieje albo oni przyjadą nas odkopać.
Rusty powstrzymała się od pytania, kiedy to nastąpi.
- W głowie mi się nie mieści, \e coś takiego mogło nas
spotkać.
- Ale spotkało, Odsuńmy to rumowisko ze środka pokoju,
\ebyśmy się o nie ciągle nie potykali.
- Dobry pomysł. Poprzesuwali potrzaskany sprzęt
wartości tysięcy dolarów, a tak\e stół i krzesła pod ściany.
- Czuję, \e coś oślizgłego przylgnęło mi do dłoni.
- Oślizgłego?
- No wiesz, gładkiego, ale nie wilgotnego,
- Nie, nie wiem. Ale to brzmi zachęcająco. - W jego
głosie zabrzmiała nikła nuta humoru.
- Nie do wiary, \e masz ochotę na \arty.
- A co innego nam zostało? Według Rusty odpowiedz
narzucała się sama, lecz przez ostatni tydzień unikała
przebywania z Trentem sam na sam. A teraz byli razem, bez
krewnych, bez komputerów. Nie mogli pracować. Potrafiłaby
dokładnie opisać, co mogliby robić we dwójkę.
Niech diabli wezmą wujków i ich głupi plan. W
najbardziej nietypowy sposób znalezli mu kobietę, która
sytuowała się blisko niebezpiecznej granicy - jego ideału. A
Trent dotychczas nawet nie wiedział, jaki jest jego ideał
kobiety. Uśmiechnął się w ciemnościach. Rusty z pewnością
nie była ideałem w pojęciu wujków, ale to dla nich
najwyrazniej nie miało znaczenia.
Po chwili uśmiech przygasł na jego twarzy. Ju\ dłu\ej nie
mógł walczyć z losem. Był zgubiony.
Usłyszał, \e Rusty się porusza.
- Gdzie idziesz?
- Na tapczan. Tapczan. Zacisnął zęby i podjął decyzję.
- Mogę się przysiąść? - Jego głos zabrzmiał prawie
normalnie.
- Jeśli mnie znajdziesz. - Zaskrzypiało stare drewno pod
materacem.
O, znajdę cię, odparł w myślach. Poruszał się ostro\nie, a\
poczuł przy nogach brzeg materaca. Gdzie ona jest? Przesunął
dłoń i natrafił na jej wyciągniętą rękę. Cofnęli je natychmiast
oboje i roześmieli się z zakłopotaniem.
- Nie jest ci zimno? - Temperatura nie była niska, śnieg
stanowił dobrą izolację, ale zawsze mo\na mieć nadzieję.
- Trochę - odparła.
- Przysuń się, to cię obejmę. - Mówił to sztucznie
rzeczowym tonem jak re\yser dający wskazówki na scenie. Ru
- sty przesunęła się bli\ej. Trent wyciągnął rękę i ruszał nią po
omacku, a\ natrafił na miękkie ramię Rusty. Siedzieli oboje w
bezruchu. Trentowi bardzo odpowiadało, \e spowijają ich
ciemności, gdy\ całe jego ciało wyrywało się ku Rusty, a jego
dłoń nie obejmowała ju\ wcale jej ramienia, lecz pierś.
Jakie miał szanse? Co powinien dalej robić? Udawać, \e
ręka zsunęła mu się przypadkowo? Usprawiedliwiać się czy
nie? Poczekać, a\ ona się odezwie?
Trudna decyzja. Sprawa była powa\na i nie mógł działać
pochopnie.
- Rusty?
- Tt...aak? Nie było wątpliwości, \e jest świadoma całej
sytuacji.
- Och, przepraszam. - Przesunął dłoń na jej ramię. -
Chybiłem celu.
- O, sądzę, \e osiągnąłeś cel. Trudno było powiedzieć,
czy była zła, czy nie.
- Rusty, jest tak ciemno, nic nie widzę.
- Nie musisz. Męskie ręce są zaopatrzone w sonary, tak
jak nietoperze.
Ona była wściekła. Trent z ociąganiem wycofał ramię.
- To się stało przypadkiem. - Tak, z pewnością. -
Przesunęła się jeszcze bli\ej. Tak samo jak ja mogłabym
wyciągnąć rękę i całkiem przypadkowo...
Oboje wstrzymali oddech, gdy jej dłoń natrafiła po drodze
na wyczuwalny dowód męskiej gotowości.
- Od jak dawna tak się z tobą dzieje?
- Od wielu dni - wyjąkał.
- Jestem pod wra\eniem. Znowu objął ją ramieniem i jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]