[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciężkiej cholery, jest grane? Skoro już mam odpowiadać za współudział, chyba
powinienem wiedzieć, w co się pakuję? W końcu ukrywam przestępcę.
Leslie nie mogła złapać tchu. Czuła, że za chwilę rozsadzi jej płuca.
Poczuła ręce Jase'a na ramionach i spojrzała mu w oczy.
- Wyglądasz, jakbyś miała zemdleć - rzucił niecierpliwie. - Wracaj do
pokoju. Musimy porozmawiać.
Na miękkich kolanach podniosła się z podłogi. Jason odwrócił się,
zamierzając wyjść z łazienki. I całe szczęście, bo zaczęły nią szarpać silne
mdłości i zwróciła całe śniadanie. Kiedy skończyła, podał jej zwilżony ręcznik.
Więc jednak nie wyszedł. Wspaniale. Nic tak dobrze nie wpływa na
samopoczucie kobiety, jak kompletne upokorzenie na oczach mężczyzny.
Wzięła od niego ręcznik, unikając jego spojrzenia i wypłukawszy usta, otarła
twarz.
- Dziękuję - wybąkała niepewnie. Nie wiedziała, czy dziękuje za ręcznik,
czy za to, że dla niej skłamał.
Jason zaparzył kawę i podał dziewczynie dymiącą filiżankę, wsypawszy
do niej uprzednio znaczną ilość cukru.
- Siadaj - nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Posłusznie wykonała
polecenie, po czym duszkiem opróżniła zawartość filiżanki.
- Jeśli nie lubisz słodkiej kawy, zaparz sobie herbatę -powiedział na
widok jej skrzywionej miny. - Jesteś w szoku. Musisz podnieść poziom cukru.
Nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego tak się o nią troszczy. Przecież
nic o niej nie wie. Panowie policjanci dobitnie mu to uświadomili.
- Chodzi o defraudację? - zapytał. - Złapali cię na fałszowaniu
rachunków?
Zaprzeczyła, potrząsając głową.
- Więc co? - zirytował się nie na żarty. - Nie próbuj bawić się ze mną w
kotka i myszkę. Opowiadaj, co się stało. Tylko bez wykrętów. Chcę usłyszeć
prawdę.
Leslie wypiła kolejną porcję kawy, wzdrygając się z obrzydzeniem po
każdym łyku. W końcu, odstawiwszy filiżankę na bok, splotła dłonie i zaczęła
mówić.
Feralnego piątku pracowała do pózna. Miała spore zaległości, więc
wyszła z biura w Deer Creek dopiero około dziewiątej wieczorem.
Parking świecił pustkami. Wydawało się, że dookoła nie ma żywej duszy.
By dotrzeć do auta, musiała przejść przez cały plac. Rano dotarła do pracy
pózniej niż zwykle i nie znalazła już miejsca w pobliżu wejścia do budynku.
Wóz był zaparkowany w pobliżu dużego kontenera na śmieci. Z drugiej strony
zakrywała go niemal w całości rozległa wierzba.
Kiedy zbliżała się do samochodu, zauważyła w przeciwległym końcu
parkingu dwa inne wozy i trzech pogrążonych w rozmowie mężczyzn. Jak
zwykle nieufna, przyspieszyła kroku, dziękując Bogu, że zmieniła szpilki na
tenisówki. Gumowe podeszwy skutecznie tłumiły odgłos kroków. Może przy
odrobinie szczęścia jej nie zauważą. Popędziła do wozu, zadowolona, że stoi w
odizolowanym, mało widocznym miejscu.
Z ręką na klamce, usłyszała głuchy dzwięk podobny do eksplozji.
Odwróciwszy odruchowo głowę, zamarła nie wierząc własnym oczom. Jeden z
mężczyzn osunął się bezwładnie na ziemię. Stojący obok wysoki osobnik
trzymał w ręku broń z długą lufą. Ruchem ręki nakazał koledze ponieść
zabitego.
W stanie kompletnego szoku, Leslie ostrożnie wsiadała do samochodu.
Starała się robić jak najmniej hałasu. Zablokowała drzwi.
Czuła, że oblewa ją zimny pot. Matko Przenajświętsza, była świadkiem
morderstwa! Musi jak najszybciej się stąd wydostać i wezwać policję.
Uruchomiwszy silnik, natychmiast wycofała samochód z parkingu i znalazła się
na ulicy. Usłyszała krzyki i spojrzała w lusterko. Jeden z zabójców biegł za jej
autem. Wcisnęła gaz do dechy i z piskiem opon popędziła w noc.
Po chwili miała ich na ogonie. Zcigali ją dając światłami znaki, żeby
zjechała na pobocze. Musiałaby chyba być niespełna rozumu, żeby się
zatrzymać i wdawać w dyskusję z mordercami. Skręciła kilka razy, usiłując ich
zmylić. Wyłączyła nawet światła, choć wiedziała, że i tak zdradzą ją światła
stopu. Gdyby tylko udało jej się odjechać na tyle, żeby ich zgubić. Z braku
lepszych pomysłów postanowiła wykonać manewr podejrzany kiedyś w jakimś
nędznym filmie akcji. Skręciwszy ostro w kolejną ulicę, wjechała na pierwszy z
brzegu podjazd, zatrzymała gwałtownie wóz i zgasiła silnik.
Prześladowcy dali się nabrać i pojechali dalej, ale po kilku minutach
wrócili, jadąc znacznie wolniej. Leslie zsunęła się z siedzenia i, na ile było to
możliwe, starała się przylgnąć do podłogi. Ależ jest bezmyślna! Mogła przecież
wysiąść i uciekać póki był na to czas. Teraz już za pózno. Wszystko stracone.
Jeśli ją znajdą, nie ma mowy, żeby przeżyła noc.
Czekała. Wydawało jej się, że tkwi w wozie co najmniej od godziny.
Mordercy nie wrócili. Postanowiła zaryzykować. Byle tylko dotrzeć do domu.
Tam będzie bezpieczna. W końcu żaden z nich jej nie znał. Nie wiedzieli, kim
jest ani gdzie mieszka. Audziła się nadzieją, że było zbyt ciemno, żeby udało im
się odczytać numer z tablicy rejestracyjnej.
Na wszelki wypadek zaparkowała wóz na obrzeżach osiedla, a pozostały
dystans pokonała pieszo.
Puściwszy się biegiem po schodach, dopadła drzwi mieszkania i z ulgą
weszła do środka. Chwilę potem zadzwoniła do biura szeryfa i powiadomiła
policję o zdarzeniu. Dyżurny poinformował ją, że przyśle do niej dwóch
mundurowych. Mieli ją przesłuchać i spisać zeznania.
Kompletnie wytrącona z równowagi, Leslie nie potrafiła znalezć sobie
miejsca. Rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa. Pierwszą osobą, jaka przyszła
jej do głowy, była Teri - przyjaciółka i sąsiadka z naprzeciwka. Jej mąż
wyjechał w delegację, więc pewnie się nudzi i ogląda telewizję.
Przeszła przez korytarz i zapukała mocno do drzwi. Teri otworzyła jej w
piżamie. Wyglądała jak człowiek wyrwany z głębokiego snu. Leslie odruchowo
chciała się wycofać. Było jej głupio, że obudziła koleżankę. Nie sądziła, że jest
już tak pózno.
- Przepraszam, że wyciągnęłam cię z łóżka. Pogadamy jutro.
- Nie, zaczekaj. Już się rozbudziłam. Co się stało? Wyglądasz, jakbyś
zobaczyła ducha.
- Gorzej. Zobaczyłam coś, czego nie powinnam była widzieć.
Teri zdecydowanym ruchem wciągnęła ją do środka. Opadłszy na kanapę,
Leslie podkuliła nogi i objęła ramionami kolana.
- Dobra, mów, co się stało - domagała się niecierpliwie sąsiadka.
- Widziałam, jak ktoś zastrzelił człowieka.
- Rany Boskie! Jak? Gdzie?
Leslie zdała jej zwięzłą relację z wydarzeń na parkingu.
- Potrafiłabyś rozpoznać sprawców? - zapytała Teri, wysłuchawszy
uważnie opowieści.
- Myślę, że tak. Plac był dość dobrze oświetlony. Poza tym przyjrzałam
się jednemu z nich w lusterku, kiedy jechał za mną samochodem.
- Znasz go?
- Nie. Nigdy wcześniej go nie widziałam - odparła potrząsając głową.
- Masz szczęście, że cię nie dopadli. Jesteś pewna, że nie przyjechali za
tobą?
- Niczego nie jestem już pewna. Gonili za mną po całym mieście.
- Zrobię ci herbaty - odezwała się Teri wstając. - Policja zaraz tu będzie,
tak?
- Tak. Muszę wziąć się w garść. Nie chcę wyjść na histe-ryczkę, kiedy
będą mnie przesłuchiwali.
- Ależ moja droga, zapewniam cię, że masz prawo trochę histeryzować.
W końcu nie co dzień ogląda się taki koszmar.
Leslie wyglądała niecierpliwie przez okno, wypatrując policjantów. Nigdy
w życiu nie była tak przerażona. Pocieszała się myślą, że kiedy już złoży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]