[ Pobierz całość w formacie PDF ]
traci, będąc podejrzliwym, niż ryzykuje, obdarzając innych zaufaniem.
- A kiedy ktoś zawodzi nasze zaufanie?
- Zdarza się. Ale nie można stać się ofiarą. Nie można obrażać się na cały świat.
Vance zamyślił się. Czy jest ofiarą? Czy pozwala, by dwa lata po śmierci Amelia nadal
zatruwała mu życie? Jak długo będzie oglądał się przez ramię, spodziewając się
kolejnego ciosu, kolejnej zdrady?
Shane poczuła, jak ucisk jego palców się zmniejsza. Na twarzy Vance'a ujrzała wyraz
bólu i zadumy. Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Ktoś cię skrzywdził?
- Zawiódł.
- To boli najbardziej - powiedziała smutno. - Kiedy ktoś, kogo kochasz, okaże się
nieuczciwy, trudno się z tym pogodzić. Ja... - Ujęła go za rękę. - Chodz, wezmę cię na
przejażdżkę.
- Na przejażdżkę? - Przez moment nie wiedział, o czym Shane mówi.
- Tak. Zlęczymy tu od dobrych kilku tygodni. - Pociągnęła go w stronę schodów. - A jest
taka ładna pogoda... - Zamknęła drzwi piwnicy. - Założę się, że nie zwiedziłeś jeszcze
miejsca słynnej bitwy, przynajmniej nie z doświadczonym przewodnikiem?
- A ty jesteś takim właśnie przewodnikiem? - spytał z uśmiechem.
- Najlepszym, jakiego można sobie wymarzyć - odparła bez fałszywej skromności.
Poczuła, jak Vance'a opuszcza napięcie. - Znam każdy szczegół bitwy.
- No dobra, bylebyś mi pózniej nie zrobiła klasówki.
- E tam, już nie robię klasówek. Jestem na emeryturze.
72
- Bitwa nad Antietam - zaczęła Shane, prowadząc samochód wąską drogą pośród gór -
chociaż uznana za nierozstrzygniętą, była pierwszą próbą inwazji terenów Unii.
Słysząc nieco mentorski ton, Vance uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział.
- Siedemnastego września 1862 roku armie generała Lee i generała McClellana stoczyły
pod Sharpsburgiem nad potokiem Antietam najbardziej krwawą bitwę w całej wojnie
secesyjnej. - Wskazała mały biały budynek. - Właśnie tam poległo najwięcej żołnierzy.
Vance obejrzał się przez ramię.
- No proszę, a teraz wszystko wygląda tak cicho i spokojnie.
- Lee podzielił swoje oddziały - ciągnęła Shane. - Wysłał Jacksona, aby zdobył Harper's
Ferry. %7łołnierz z Unii przechwycił rozkazy generała Lee. To dało McClellanowi przewagę,
której mimo znacznie liczniejszych sił jednak nie wykorzystał. Zanim jego ludzie zdołali
przebić się przez linię wroga, Jackson wrócił z posiłkami. Lee stracił jedną czwartą
swoich żołnierzy i wycofał się do Wirginii. W sumie w bitwie zginęło ponad dwadzieścia
sześć tysięcy żołnierzy.
- Jak na emerytowaną nauczycielkę wciąż wszystko świetnie pamiętasz - zauważył
Vance.
Roześmiała się, pokonując ostry zakręt.
- Moi przodkowie tu walczyli. Dlatego babcia nie pozwalała mi o niczym zapomnieć.
- Serio? Walczyli? Po której stronie?
- Po obu. - Wzruszyła ramionami. - To było najgorsze. Dokonywanie wyboru,
opowiadanie się po jednej ze stron. Tu przebiegała granica. Niektórzy popierali Unię, inni
Konfederację Południa. - Zatrzymała samochód na niedużym parkingu przy drodze. -
Chodz, przejdziemy się. To bardzo piękna okolica.
Wokół rozciągały się góry oświetlone złocistymi promieniami zachodzącego słońca.
Podmuch wiatru poderwał z ziemi kilka czerwonych liści. Powietrze było rześkie.
- Krwawa Polana - oznajmiła Shane, wskazując przed siebie. - To tu się starli. Jedni
atakowali z północy, drudzy z południa. Artylerię ustawiono tu... i tam. - Wyciągnęła rękę
w bok. - Oczywiście walki toczyły się wszędzie, przy moście, za kościołem...
- Fascynuje cię temat wojny, prawda? - Vance przyjrzał się jej z zaciekawieniem.
73
- Tak. Jest to jedyny okres w historii, kiedy nie potępia się zabijania, lecz je gloryfikuje.
Ludzie stają się liczbami, statystyką. Następuje pełne odarcie ludzi z człowieczeństwa. -
Zamyśliła się. - Czy to nie dziwne, że kiedy w czasie pokoju człowiek zabija człowieka,
zwykle trafia na wiele lat do więzienia, a podczas wojny im więcej ludzi uśmierci, tym
większa jego chwała? Znaczna część tamtych żołnierzy to byli prości wieśniacy, chłopcy
urodzeni i wychowani na prowincji - ciągnęła, nie dopuszczając Vance'a do głosu - którzy
wcześniej strzelali co najwyżej do łasic wykradających jaja z kurnika. Nagle tych
chłopców ubrano w mundury, szare lub niebieskie, i posłano na wojnę. To były jeszcze
dzieci! - Zaprzątnięta własnymi myślami, nie zauważyła, jak bacznie Vance się jej
przygląda. - Czy szesnastolatek z Pensylwanii, który pędził przez tę polanę, żeby zabić
swego rówieśnika z Georgii, wiedział, co robi? Czy może traktował to wszystko jak
przygodę? Ilu z nich, tych chłopców, wyruszając z domu, chciało zabijać, a ilu siedzieć
przy ognisku, pić, palić, udawać dorosłych?
- Podejrzewam, że większość - przyznał Vance, poruszony obrazem, jaki Shane
namalowała. - Niestety...
- Wojna zmienia ludzi, pozbawia marzeń i złudzeń. Ci, którzy przeżyli, którzy wrócili do
domu, stali się zgorzkniali...
- Tego właśnie nie rozumiem, Shane. Skoro nienawidzisz przemocy, dlaczego
zainteresowałaś się historią?
- Dlaczego? Z powodu ludzi, ofiar tej wojny. Z powodu chłopca, który walczył tu ponad
sto dwadzieścia lat temu. Miał siedemnaście lat. - Wbiła wzrok w polanę, jakby widziała
na niej postać, o której mówiła. - Znał smak whisky, ale jeszcze nie miał kobiety. Gnał
przez polanę niesiony dumą i strachem. Walenie serca zagłuszał huk dział. Zabił jednego
anonimowego wroga, drugiego. Nawet nie zapamiętał jego twarzy. A po bitwie, po wojnie,
wrócił do domu; już nie był chłopcem, lecz mężczyzną, starym, zmęczonym, marzącym o
spokojnym życiu.
- I co się z nim stało?
- Poślubił ukochaną z dzieciństwa, dochował się dziesięciorga dzieci oraz tabunów
wnucząt, którym opowiadał o tym, jak w 1862 roku walczył na Krwawej Polanie.
Otoczył ją ramieniem.
- Na pewno byłaś świetną nauczycielką.
- Raczej świetną gawędziarką - sprostowała.
- Chyba nie doceniasz swoich możliwości.
74
- Och, nie. Znam swoje wady i zalety; potrafię trzezwo na siebie spojrzeć. Ale basta,
koniec wymądrzania się. Wejdzmy na wieżę; widok stamtąd jest niesamowity.
Ruszyła biegiem, ciągnąc Vance'a za rękę. Po chwili zaczęli wspinać się po wąskich,
żelaznych stopniach.
- Uwielbiam tu przychodzić - powiedziała, nie przejmując się niezadowolonymi z ich
wizyty gołębiami, które poderwały się do lotu, po czym wsparta o kamienny mur,
wychyliła się, pozwalając, by wiatr targał jej włosy. - Spójrz na te bajeczne kolory! -
Odsunęła się na bok, robiąc Vance'owi miejsce. - Widzisz? To nasza góra.
Nasza góra. Uśmiechnął się, kierując wzrok we wskazanym kierunku. Powiedziała to tak,
jakby góra należała wyłącznie do nich. Gdzieniegdzie majaczyły domy, stodoły. W
panującą wokół ciszę wdarł się szum przejeżdżającego drogą samochodu oraz głośny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]