[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niektóre fakty nie ulegają wątpliwości. Niewielu ziemskim gatunkom udało się tu
zaaklimatyzować. Z pewnością na początku hodowano też i inne, które jednak
wymarły, gdy utracono bazę techniczną potrzebną do ich utrzymania. Stąd też
tutejszy człowiek musiał wykorzystywać miejscowe formy życia jako główne
49
zródło pożywienia. Owo życie nie zawiera wielu składników ważnych dla
człowieka. Na przykład wydaje się, że jedynym zródłem witaminy C są rośliny
przywiezione z Ziemi; Sairn zaobserwował, że tubylcy spożywają wielkie ilości
trawy i liści pochodzących z tych gatunków, a zdjęcia fluoroskopowe wykazały, że
taki sposób odżywiania w poważnym stopniu zmienił wygląd ich przewodu
pokarmowego. Nie udało się nikogo z nich skłonić do oddania próbek skóry, krwi,
śliny i tym podobnych, nawet ze zwłok. - Boją się czarów, pomyślała ponuro
Evałyth, tak, i do tego już się cofnęli. Jednak intensywna analiza mięsa zwierząt
spożywanych tu najczęściej wykazała niedostatek trzech podstawowych
aminokwasów, przystosowanie się zaś człowieka do tej sytuacji musiało
spowodować poważne zmiany na poziomie komórkowym i podkomórkowym.
Prawdopodobny rodzaj i zasięg tych zmian da się obliczyć.
- Obliczenia są już gotowe. - W momencie gdy komputer ponownie prze-
mówił, Evalyth schwyciła oparcie fotela i wstrzymała oddech. - Istnieje dość
wysokie prawdopodobieństwo powodzenia. Ciało mieszkańca Athei stanowi tu
element obcy. Metabolizm sobie z nim poradzi, ale ciało spożywającego je tubylca
będzie wydzielać pewne związki chemiczne, a te nadadzą charakterystyczny
zapach jego skórze i oddechowi, podobnie jak moczowi i kałowi. Istnieje poważna
szansa, że będzie go można odszukać za pomocą zmodyfikowanej metody
Freeholdera w promieniu nawet kilku kilometrów jeszcze po upływie
sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu godzin. Ponieważ jednak cząsteczki
omawianych związków przez cały czas ulegają rozpadowi i rozproszeniu, zaleca
się szybkie działanie.
Odnajdę mordercę Donliego. Wokół Evalyth rozszalała się ciemność.
- Czy zamówić dla ciebie organizmy i zadać im właściwy program poszuki-
wań? - zapytał głos. - Możesz je otrzymać w ciągu około trzech godzin.
- Tak - wyjąkała. - Och, proszę... czy masz jeszcze jakieś rady?
- Ten człowiek nie powinien zostać zabity od razu, należy go tu sprowadzić na
badania, choćby tylko po to, by udało się wykonać naukowe zadania wyprawy.
Oto przemawia maszyna, wykrzyknęła w myślach Evalyth. Zaprojektowano
ją tak, by służyła badaniom. Nic poza tym. Ale należała do niego. A jej odpowiedz
była tak podobna do tego, co powiedziałby Donli, że Evalyth nie potrafiła dłużej
powstrzymać łez.
Jedyny wielki księżyc wzeszedł nieomal w pełni wkrótce po zachodzie słońca.
Przyćmił blask większości gwiazd; dżungla w dole skąpana była w srebrnej
poświacie przetykanej czernią. Na niewidocznym krańcu świata unosił się
nierealny śnieżny stożek góry Burus. Przycupniętą na grawisaniach Evalyth
opływał wiatr pełen woni wilgotnych i gryzących; zdawał się zimny, choć nie był, i
chichotał za jej plecami. Co kilka minut rozlegało się jakieś skrzeczenie; coś
krakało w odpowiedzi.
Popatrzyła spode łba na indykatory położenia świecące na tablicy
sterowniczej. Niech to Chaos, Moru musi być w tym rejonie! Nie mógłby uciec
pieszo z doliny w tym czasie, a sprawdziła już prawie całą dolinę. Jeśli skończą się
jej żuczki, a nie znajdzie Moru, czy może założyć, że on nie żyje? Ale przecież i
50
tak znalazłoby się jego ciało? Chyba że leży gdzieś głęboko zakopane. O, tu będzie
dobrze. Unieruchomiła grawisanie, zdjęła ze stojaka kolejną fiolkę i wstała, by ją
opróżnić.
%7łuczki wyleciały w wielkiej masie, drobne jak dym unoszący się w świetle
księżyca. Kolejne niepowodzenie?
Nie! Chwileczkę! Chyba skupiają się w ledwie widoczne pasmo i znikają w
dole! Serce jej łomotało, gdy patrzyła na indykator. Jego neu rodetektorowa
antena nie kołysała się już bez celu, ale wskazywała prosto na zachodni
południowy zachód, odchylenie trzydzieści dwa stopnie poniżej poziomu. Tylko
skupisko żuczków mogło spowodować takie jej zachowanie. A jedynie ta
konkretna mieszanina cząstek, na jaką żuczki zostały uczulone, w koncentracji
kilku na milion lub większej, zmusiłaby je do skupienia się na zródle emisji.
- Jaaaaa - nie zdołała powstrzymać tego jastrzębiego okrzyku. Potem jednak
zagryzła wargi, a po podbródku pociekł jej nie zauważony strumyczek krwi.
Dalej prowadziła sanie w milczeniu.
Miała do pokonania ledwie kilka kilometrów. Zatrzymała się przed polaną. W
porastającej ją wybujałej roślinności połyskiwały kałuże spienionej wody.
Otaczające polanę drzewa wyglądały jak lity mur. Evalyth zsunęła z hełmu na
oczy okulary noktowizyjne. Dostrzegła stojący na polanie szałas, pośpiesznie
upleciony z pędów i gałęzi, oparty o dwa najwyższe drzewa, których gałęzie miały
go chronić przed wykryciem z powietrza. %7łuczki wlatywały do szałasu.
Evalyth opuściła sanie na metr nad ziemią i ponownie wstała. W jej lewej
dłoni znalazł się wyciągnięty z kabury ogłuszacz, prawa spoczywała na rękojeści
miotacza.
Z szałasu wygramolili się dwaj synowie Moru. %7łuczki wirowały wokół nich
jak mgła zamazująca ich sylwetki. Oczywiście, pojęła Evalyth, osiągając mimo to
z powodu wstrząsu wyższy stopień nienawiści, mogłam się domyślić, że to oni
będą pożerać. Chłopcy bardziej niż inni przypominali gnomy: wychudłe kończy-
ny, wielkie głowy, wydęte brzuchy typowe dla niedożywienia. Krakeńscy chłopcy
w ich wieku byliby dwukrotnie więksi i znacznie bardziej zaawansowani w pro-
cesie dojrzewania. Te nagie ciała należały do dzieci, choć ich groteskowość miała
w sobie coś ze starości.
Za chłopcami wyszli rodzice, zignorowani przez opętane obsesją żuczki.
Matka zawodziła; Evalyth rozpoznała kilka słów.
- Co się stało, co to za paskudztwo... och, pomocy... - Ale wzrok Evalyth
spoczywał tylko na Moru.
Kiedy kuśtykając wychodził z szałasu, pochylony, by zmieścić się w otworze
wejściowym, wydał się Evalyth jakimś ogromnym chrząszczem spełzającym z
kupy gnoju. Poznałaby jednak zawsze tę kudłatą głowę, choć teraz jej własny
mózg rozpadał się na kawałki. Moru miał w ręku kamienny nóż, zapewne ten
sam, którym pokroił Donliego. Zabiorę mu go, wraz z ręką, która go trzyma,
łkała. Będzie żył, a ja rozczłonkuję go własnoręcznie, w chwilach przerwy zaś
będzie patrzył, jak obdzieram ze skóry jego odrażający pomiot.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]