[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wizorem i wpatrywała się w ekran, choć właściwie nie widziała
nic. Wreszcie poszła spać, myśląc o dziecku i zmianach, jakie
zajdą w jej życiu.
124
Spała jak suseł, i to dziwnie długo. Teraz, gdy poznała prawdę,
zasypiała łatwo. Obudziło ją pukanie do drzwi.
Tassy! wołał Ben.
Wygramoliła się z łóżka, odgarnęła włosy i pobiegła na dół.
Przykro mi, zaspałam oznajmiła. Wejdz.
Nie posiadał się ze zdumienia, widząc jej koszulę nocną i bose
nogi. Idiotka ze mnie, pomyślała. Muszę wyglądać jak ofiara
losu.
Przyjechali moi rodzice. Chcieliby cię poznać i obejrzeć dom.
Rozejrzała się wokół ze zgrozą.
Daj mi godzinkę, dobrze?
Oczywiście. Przyjdz na kawę, gdy będziesz gotowa.
Dzwięk słowa kawa" chyba jej zaszkodził. Z przylepionym do
ust uśmiechem zamknęła drzwi i ledwo zdążyła do łazienki.
Przekomiczne, stwierdziła po chwili. Po ataku mdłości znów
czuje się znakomicie. Zjadła śniadanie, coś wypiła oczywiście
nie kawę i już wszystko w porządku.
Całe szczęście, bo zanim matka Bena znajdzie się w pobliżu,
trzeba wyszorować wszystko na wysoki połysk! Wreszcie, za-
dowolona z wyglądu swojego lokum, wyszła do ogrodu, prze-
szła do ogródka Bena i przyłączyła się do zebranego pod wierz-
bą towarzystwa.
Och, są i psy! Ben omal nie przewrócił jej z radości. Le-
żeć!
Pies położył się na ziemi, merdając ogonem. Roześmiała się i
poklepała go po karku, po czym przywitała się z gośćmi.
O, tak. Ojciec nie wyparłby się Bena. Byli jak dwie krople wo-
dy, jeśli nie liczyć włosów, które Ben odziedziczył po matce,
oraz tych zdumiewających, zielonych oczu, które obserwowały
ją z nie skrywaną ciekawością.
Przedstawili się jako David i Joan. Matka, pełniąc honory domu,
125
zaproponowała jej kawę.
Nie, dziękuję odparła jest za gorąco. Czy mogłabym się
napić wody mineralnej? Z trudem przywołała na twarz
uśmiech. Na samą myśl...
Jest w lodówce powiedział Ben i poszła do kuchni.
Zastanowiło ją, co właściwie Ben powiedział o niej rodzicom.
Postanowiła obserwować go i dostosować się do sytuacji.
Miejmy nadzieję, że miał dość rozwagi, by poinformować ich
tylko o tym, że Tassy wynajmuje u niego mieszkanie i pracuje w
tym samym szpitalu.
Rodzina Lazaarów piła kawę, a Tassy sączyła wodę mineralną.
Usiłowała nie eksponować swej osoby, jak na zwykłą lokatorkę
przystało. Potem Ben zwrócił się do rodziców:
Zapraszam na wycieczkę po posesji.
Uroczy pomysł odrzekła natychmiast jego matka. Ojciec
podzielił jej zdanie. Ben spojrzał na Tassy.
Czy mogę pokazać twoje mieszkanie?
Oczywiście. Drżała jednak na myśl o tym, że sokole oczy
matki dopatrzą się uchybień.
Niepotrzebnie się niepokoiła. Nim dotarli do jej części, Bili i
Ben, hasając po podwórku, przewrócili jej pojemnik na śmieci.
Opakowanie po teście znalazło się na ziemi.
Szybko pochyliła się i wrzuciła śmieci z powrotem do kosza, ale
jeden z psów uprzedził ją, porwał pudełeczko i popędził do
ogrodu. Dobrze, pomyślała sobie. Może zniszczy dowód rze-
czowy.
Proszę wejść zaprosiła serdecznie gości, otwierając drzwi
wejściowe w nadziei, że pies w spokoju rozszarpie swe osobli-
we trofeum. Jednakże miał inne zamiary. Znudzony zabawą
wśród kwiatów, wpadł do domu, podbiegł prosto do Lazaara
seniora i upuścił pudełeczko u jego stóp.
Pudełeczko uchowało się w całości, więc na pierwszy rzut oka
126
widać było, co zawiera. David Lazaar pochylił się, podniósł je i
wręczył Tassy bez słowa, ale na pewno wszystko odgadł. Po-
dobnie Ben i jego matka. W ciszy, jaka zapadła, brzęk spadają-
cej szpilki byłby ogłuszającym hukiem.
Tassy? odezwał się Ben.
Odetchnęła głęboko i podniosła wzrok. W jego oczach tlił się
płomień nadziei.
Tak rzekła po prostu.
Mój Boże! Spojrzał na swoje ręce, a potem z powrotem na
dziewczynę. Jego oczy podejrzanie zabłysły. Dziecko. Ro-
ześmiał się jak człowiek oszołomiony, urwał, po czym uniósł
Tassy w ramionach, obrócił się z nią dookoła, pocałował ser-
decznie i postawił na ziemi. Będziemy mieli dziecko! zawo-
łał radośnie i znów ją przytulił. Wreszcie zwrócił się do rodzi-
ców. Znów zostaniecie dziadkami, moi drodzy.
Państwo Lazaar spojrzeli najpierw na Bena, potem na Tassy, a
wreszcie po sobie. Matka rozpłakała się ze wzruszenia.
Och, Ben! wykrztusiła, przyciskając rękę do ust. Już my-
ślałam, że nie dożyję czasów, kiedy się ustatkujesz. A jednak
dane mi było to szczęście.
Nie jestem aż taki stary. Nagle śmiech zgasł mu na ustach.
Mój Boże, ty mówisz poważnie! Mamo, o co chodzi?
Opanowała się i otarła oczy.
Nie chciałam cię niepokoić...
Czym? Głos Bena był dziwnie bezbarwny.
Znalazła jeszcze jednego guza wytłumaczył ojciec. Za dwa
tygodnie ma biopsje.
Ben usiadł na poręczy kanapy jak marionetka, której nagle od-
cięto sznurki, a Tassy zrobiło się zimno. Pobladł jak kreda i
wpatrywał się w matkę z niedowierzaniem.
Myślałem, że jesteś zdrowa!
Byłam. To pewnie niegrozne, ale kobieta, u której raz stwier-
127
dzono raka piersi, nigdy naprawdę nie uwierzy, że nic jej nie
grozi. Och, nie chciałam cię martwić, kochanie. Uśmiechnęła
się i poklepała go po ramieniu. To pewnie nic poważnego.
To po co robią biopsję? Ben był spięty i mocno trzymał rękę
Tassy. Na pewno ogarnął go strach, że choroba zabierze mu
matkę, którą najwyrazniej kochał. Uścisnęła mu dłoń, by mil-
cząco podtrzymać go na duchu. Co powiedział onkolog?
%7łe to wcale nie musi być grozne. Ben, już przedtem miałam
nieszkodliwe torbiele. Jestem po prostu przewrażliwiona na tym
punkcie. Nie przejmuj się. Porozmawiajmy o dziecku.
Podejrzewam, że zasady poprawności politycznej zabraniają
na tym etapie wspominać o małżeństwie upomniał ją ojciec.
Wcale nie, Davidzie. Joan miała rozmarzone spojrzenie.
Trudno nie zauważyć, że się bardzo lubią. Pytanie tylko kiedy.
Oczywiście niebawem, wezcie jednak pod uwagę moją biopsję,
ale to i tak będzie w któryś poniedziałek.
Mamo, nie popędzaj przerwał jej Ben delikatnie. Daj mi
czas oświadczyć się Tassy, zanim wybierzesz kolor sukni. Na-
tychmiast zakładasz, że się pobierzemy.
Ależ oczywiście, że się pobierzecie! Dlaczego nie?
Może ona mnie nie kocha? powiedział spokojnie Ben, wciąż
kurczowo trzymając rękę Tassy.
Tassy otworzyła usta, by zaprzeczyć, jednak zmieniła zdanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]