[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczesała do tyłu i ściągnęła w węzeł. Wiedziała, że pastor cenił sobie, kiedy kobiety ubierały się
skromnie. Tak przynajmniej słyszała. Wytarła głośno nos. Dlaczego tak się denerwuje? Nie miała się
czego wstydzić. W głębi duszy wiedziała jednak, czego się boi. Lękała się, że pastor może odmówić
im ślubu, albo zadać jej pytanie, na które nie będzie potrafiła odpowiedzieć. Pamiętała, jak matka
opowiadała jej, że kiedy ona i Jens w swoim czasie udali się do pastora, ten zaczął przepytywać ją z
dziesięciu przykazań. Ane wyprostowała się i podniosła wysoko głowę. Pomyślała, że pastor jest już
starym człowiekiem i właściwie powinien chyba przekazać plebanię swojemu następcy. Spojrzała
jeszcze raz do lustra, przeciągnęła palcem po brwiach i w końcu uznała, że jest z siebie zadowolona.
Kiedy zeszła do kuchni, Trygve już na nią czekał.
- Jesteś gotów? - spytała, stając przed nim.
- Zlicznie wyglądasz - pochwalił ją. - Jak konfir-mantka.
- %7łartowniś z ciebie - zbeształa go. - Wyprowadz Mię ze stajni, dobrze? Przyda jej się trochę ruchu.
Poza tym to nasz najładniejszy koń, a ja strasznie się denerwuję - dodała nagle.
- Dlaczego? - spytała Elizabeth, przerywając na moment szycie. - Pastor na pewno się ucieszy, że
dwoje młodych ludzi chce zawrzeć związek małżeński.
Ane się uśmiechnęła. Poczuła ulgę. Po chwili jednak
59
wątpliwości wróciły. Bo przecież pastor mógł z jakiegoś powodu się nie zgodzić. A to on miał ostatnie
słowo.
- Jedziemy - odezwał się Trygye i wstał.
Ane strzepała kilka niewidzialnych okruszków z poły jego marynarki, on podał jej rękę i wyszli.
Plebania leżała skąpana w słońcu. Trygve pomógł Ane wysiąść z wozu; przy okazji przytrzymał ją
nieco dłużej w objęciach.
- Nie przejmuj się tak - pocieszał ją. - Pastor wie, że chcemy się pobrać.
Ane wiedziała, że Trygye ma rację. Gdyby nie śmierć Kristiana, ślub pewnie odbyłby się latem.
Poczuła przypływ smutku, ale szybko wzięła się w garść. Wyprostowała się i uśmiechnęła.
- Chodz, miejmy to już za sobą.
Zauważyła, że zza firanki ktoś im się przygląda. Pewnie jakaś ciekawska służąca, pomyślała. Po
chwili otworzyły się drzwi.
- Dzień dobry - powiedział Trygye. - Pastor jest w domu?
- Spodziewa się was? - spytała dziewczyna.
Ane czuła narastającą irytację. Służące na plebanii często zachowywały się wręcz arogancko.
- Nie zrozumiałaś pytania?
- Zaraz sprawdzę - odpowiedziała dziewczyna i znikła.
Drzwi pozostały uchylone; Ane nie mogła się powstrzymać i lekko je pchnęła.
- Ane-Elise! - powstrzymał ją Trygye.
- Co takiego? Zamknęła nam drzwi przed nosem. Co to za maniery?
Trygye nie zdążył nic powiedzieć, bo dziewczyna już wróciła. Czerwona na twarzy zaprosiła ich do
środka. Pewnie pastor zwrócił jej uwagę, pomyślała Ane.
55
- Witam i przepraszam, że musieliście czekać - powiedział pastor. - Dziewczyna jest nowa - dodał
ciszej i poprosił, żeby usiedli. - Z czym przychodzicie? - spytał, składając ręce na blacie biurka.
Ane zerknęła na Trygvego, jakby chcąc ustalić, kto ma przedstawić sprawę. Trygve odchrząknął i
poprawił rąbek kołnierzyka.
- Uznaliśmy, że pora zawiadomić pastora, iż zamierzamy się pobrać.
- Zamierzacie wstąpić w święty związek małżeński? Dlaczego obaj używają takich uroczystych słów?
Nie można po prostu powiedzieć, że chcemy wziąć ślub, zastanawiała się Ane, a głośno dodała:
- W pazdzierniku. To dobry czas, wkrótce po uboju, i po wykopkach - ciągnęła dalej.
Nagle zamilkła. Zauważyła, że obaj mężczyzni przyglądają jej się nieco zdziwieni. Czyżby
powiedziała coś nie tak?
- Rozumiem - uśmiechnął się pastor.
Wyciągnął grubą książkę parafialną i zaczął się rozglądać za kałamarzem. Znalazł go, ale nadal
najwyrazniej czegoś szukał.
- Gdzie ja położyłem okulary? - mamrotał sam do
siebie.
- Pastor ma je na szyi, na sznurku - powiedziała Ane, wskazując na nie palcem.
- Racja, są.
Włożył okulary i sięgnął po pióro.
- Chyba pora, żeby ktoś młodszy przejął wszystkie zajęcia - westchnął, znów bardziej do siebie niż do
swoich gości.
Ane już chciała zaprotestować, zapewnić pastora, że wcale nie jest taki stary, ale uznała, że lepiej
będzie milczec.
Pastor zwilżył palec śliną i zaczął przerzucać kartki w swojej księdze.
61
- No więc tak: Ane-Elise Jensdatter - powiedział. Zanurzył pióro w atramencie i zaczął mozolnie pi-
sać, czytając jednocześnie na głos.
- Urodzona w czerwcu 1871 roku.
Skończył i spojrzał znad okularów na przyszłego pana młodego.
Trygye podał imię, nazwisko i datę urodzenia. Pastor wszystko zapisał, dodając jeszcze jakąś uwagę.
Następnie przyłożył bibułę i, zadowolony, spojrzał na swoich gości.
- Wszystko jest w porządku - oświadczył, zamykając księgę. - Dwudziestego piątego pazdziernika w
Dalsrud będzie wesele.
Ane odprężyła się i odetchnęła z ulgą. Szybko wstała i podała pastorowi rękę.
- Bardzo dziękujemy.
Duchowny uśmiechnął się, wziął jej dłoń i uścisnął. Zauważyła, że bacznie przygląda się jej talii.
Wiedziała dlaczego, ale udała, że niczego nie zauważyła. Gdyby była w ciąży, to przecież
przyspieszyliby ślub.
Trygye też podziękował pastorowi i oboje ruszyli do drzwi. Ane nie mogła się doczekać, kiedy
opuszczą plebanię. Dopiero w drodze do domu naprawdę się odprężyła.
- Tak się cieszę, że mamy to już za sobą - powiedziała szczęśliwa.
Wszystko zostało już zapisane w księdze. Pod koniec pazdziernika zostanie żoną Trygyego. Spojrzała
na swoją dłoń i wyobraziła sobie złotą obrączkę, symbol związku małżeńskiego.
Po obiedzie wszyscy w domu zwykle chwilę odpoczywali. Natomiast Ane i Trygye wybrali się na
spacer.
- Coś ostatnio bardzo lubisz spacerować - narzekał Trygve, ale w końcu podążył za nią, aczkolwiek
niechętnie.
62
Ruszyli razem w stronę nadmorskich skał, do miejsca, które kiedyś, dawno temu, pokazała jej matka.
- Moja mama tu zawsze przychodzi, kiedy potrzebuje spokoju, żeby coś przemyśleć.
Trygve stał, rozglądając się dookoła i pozwalając, żeby wiatr rozwiewał mu włosy.
- Czyż nie jest tu ładnie?
- Jest i doskonale rozumiem, że twoja matka lubi tu przychodzić.
- Chodz, usiądzmy.
Ane znalazła zagłębienie w ziemi, gdzie mech był gruby i miękki jak poduszka.
- Nie bój się. Tu jest sucho - zachęcała go.
- Myślisz, że twoja matka nie będzie miała ci za złe, że pokazałaś mi to miejsce?
- Dlaczego miałaby mieć mi to za złe? Przecież wkrótce zostaniesz moim mężem. Może kiedyś też bę-
dziemy mieli takie  swoje" miejsce?
- Może - powiedział i przyciągnął ją do siebie.
- Zastanawiałeś się, kogo zaprosimy na ślub?
- Nie, ty decyduj.
- Wszystkich z Heimly, poza tym Bergette i jej rodzinę no i część naszych sąsiadów. Na wszystkich ta-
kich uroczystościach bywa też lensman z żoną, chociaż osobiście za nią nie przepadam. Jest zbyt... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl