[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niewidoczny.
-
Dziwne - powiedziałem do Huona. - Te istoty z pewnością nie
potrafią zbudować silnika napędzającego taką barkę. Skąd więc je biorą?
-
Ludzie morza są bogaci. Korale i perły, które wyławiają służą im
jako moneta. Na pewno handlują z mieszkańcami miasta Ys...
Miałem właśnie zamiar popytać go dalej na temat tego miasta, kiedy mój
delfin wystartował jak torpeda.
Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że te istoty są tak silne. Płynęły szybko
i miarowo, pozostawiając za sobą długi farwater. Musiałem przez cały
czas kurczowo trzymać się mojej amazonki, żeby nie wpaść do morza.
Barka płynęła naszym śladem.
Sytuacja zupełnie uniemożliwiała nawiązanie rozmowy z moją piękną
przewodniczką, bo fale przez cały czas opryskiwały mi twarz. Brzeg był
teraz widoczny jedynie w postaci czarnej kreski na samym krańcu,
horyzontu. Dokąd nas wiodły te istoty, pozostawało wciąż tajemnicą.
Zresztą i tak nie miało to żadnego znaczenia, bo przecież nie miałem już
na to wpływu. Podróż ta jednak przez cały czas trzymała mnie w napięciu.
Przecież Halibron nie kłamał mówiąc, że nienawidzi ludzi. Nie było
wykluczone, że zechce sprawić nam jakąś przykrą niespodziankę.
Spojrzałem na Huona, ale ten wydawał się być całkiem spokojny. W
końcu jego poprzednia podróż na grzbiecie Halibrona przebiegła bez
niespodzianek. Od czasu do czasu machał do mnie zadowolony, a ja mu
odmachiwałem.
Przepłynęliśmy następne kilkanaście mil i ziemia zupełnie zniknęła z
horyzontu.
Nagle nasi przewoznicy bez żadnego ostrzeżenia jednocześnie
zanurkowali głęboko w kierunku dna. Nie stanowiło to dla nich żadnego
problemu, bo przecież używali tlenu z wody, ani dla mnie, bo miałem
skafander. Gorzej było z Huonem, który w ciężkiej zbroi spadał na dno
jak kamień.
Do zupełnego utopienia brakowało mu jedynie sekund.
Na szczęście woda była na tyle przezroczysta, ze udało mi się go odnalezć
leżącego bezwładnie na piasku dna. Próbował nieudolnie oswobodzić się
ze zbroi, a sprawiał przy tym wrażenie niezgrabnego kraba.
Szybko ponurkowałem do niego i wyciągnąłem hermetyczny namiot,
który nadmuchał się automatycznie wokół niego. Ciśnienie szybko
wyparto wodę z wnętrza. Po kilku dalszych sekundach Huon wreszcie
doszedł do siebie i dal mi ręką znak że wszystko jest w porządku.
Ci indzie delfiny musieli nas rzeczywiście nienawidzić, jeżeli mimo
rozkazów próbowali nas utopić. A może właśnie takie mieli rozkazy? Któż
to mógł wiedzieć?
Nie mogłem ich dostrzec w pobliżu, ale krajobraz i bez nich był
wystarczająco przerażający. Spomiędzy długich podwodnych alg
wydostawały się kreatury jak z koszmaru. Długie macki pełne
przyssawek, pancerne ryby z paszczą pełną ostrych jak brzytwy kłów i
oczach błyszczących jak piekło. W oddali dostrzegałem również tutejsze
odmiany ziemskich mątw o jadowitych mackach ruszające groznie w
poszukiwaniu zdobyczy.
Trochę dalej wznosiło się miasto ludzi - delfinów. Widać było place pełne
wodorostów o malowniczych barwach i budowle przypominające swoją
monumentalnością świątynie.
W zarośniętych skałach dostrzegałem wejścia do wielu grot, służących
zapewne za mieszkania.
Na głębokości trzydziestu metrów światło słoneczne było jeszcze
wystarczająco silne, żeby zalewać wszystko migotliwą poświatą.
Nie dane mi było jednak zbyt długo podziwiać tego widoku, bo strażnicy
miasta zaraz nas wykryli i gromadą rzucili się w naszą stronę. Były ich
setki, wydostających się nieprzerwanie z kolczastych muszel.
W większości były to olbrzymie węże morskie uzbrojone w potrójny
garnitur zębów. Huon również je dostrzegł i dawał mi rozpaczliwe znaki
wymachując niepotrzebnie mieczem.
Podpłynąłem bliżej do niego i wyjąłem swój ultradzwiękowy pistolet.
Najlepsza broń na taką sytuację. Zacząłem od razu strzelać do pierwszych
rzędów napastników.
Efekt był wręcz niespodziewany. Wszystkie trafione węże wybuchały i
rozpadały się na mnóstwo kawałków pływających teraz wokół nas.
Mimo to ich atak wcale nie zmniejszył na sile.
Nowe potwory bez przerwy zastępowały swoich zabitych towarzyszy.
Dołączyły do nich ogromne rekiny i małże poruszające się na zasadzie
odrzutowej. Kiedy trafiałem którąś z nich woda natychmiast zabarwiała
się ciemnym atramentem zasłaniającym pole widzenia. Ponieważ prąd w
tym miejscu płynął w moją stronę wkrótce byłem całkowicie oślepiony.
Odrobinę mnie to zaniepokoiło.
Ryzykowaliśmy coraz bardziej przegraną pod wpływem zaduszenia nas
przez masę Ciemności nie pozwalały mi na staranne celowanie. Złapałem
uchwyt namiotu, w którym zamknięty był mój towarzysz i włączyłem
swoje pole ochronne oraz plecak antygrawitacyjny.
W ten sposób zbliżyliśmy się do olbrzymiej pustej muszli, która
przynajmniej ochraniała nasze tyły. Umieściłem Huona w jej wnętrzu, a
sam zająłem się obroną wejścia.
Pole ochronne pozwoliło mi na chwilę wypoczynku, ale mimo wszystko
daleko mi było do pełnego opanowania sytuacji. Zapasy tlenu w namiocie
Huona starczą jedynie na jakieś dziesięć godzin. Musiałem więc znalezć
jakiś sposób wydostania się z tej matni bez zwracania na siebie uwagi tej
sfory potworów.
Na szczęście ludzie - delfiny nie ujawniali się w dalszym ciągu.
Najprawdopodobniej mieli całkowite zaufanie do swoich strażników i do
ich apetytów. My zaś nie zamierzaliśmy urozmaicać im menu.
Ponieważ muszla wyglądała na twardą więc postanowiłem jej użyć jako
łodzi podwodnej. Dwa generatory anty - g umieszczone na obu jej
końcach powinny pozwolić na osiągnięcie powierzchni morza bez
dodatkowych problemów. Przez chwilę zajęty byłem majsterkowaniem i
uruchamianiem tego urządzenia. Nic się jednak nie stało.
Zaniepokojony wzmocniłem natężenie promieni anty - g, ale z tym samym
efektem, jeżeli nie liczyć lekkiego drgania.
Coś musiało nas trzymać na dnie. Tylko co?
Ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz i dostrzegłem, że rząd kalmarów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl