[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzając kolejny erotyczny dreszcz u Sama. - Była też
jedna rozciÄ™ta z boku. Ale to nie koniec. Wyobraz so­
bie. .. Czekaj, teraz się pochyl, bo muszę umyć ci plecy.
MyÅ‚a mu plecy, a potem gÅ‚owÄ™, trajkoczÄ…c przez ca­
ły czas o długich do łokci czerwonych rękawiczkach,
czarnych skórzanych gorsetach i innych podniecajÄ…­
cych ozdobach, które odkryła w szafach. Co gorsza,
domagaÅ‚a siÄ™ dokÅ‚adnych wyjaÅ›nieÅ„. Im dÅ‚użej tÅ‚uma­
czył jej ich przeznaczenie, tym bardziej szalała jego
wyobraznia i tym gwaÅ‚towniej reagowaÅ‚o ciaÅ‚o. Wresz­
cie biedny Sam nie wytrzymał.
- Kobieto, zamilknij wreszcie, bo za chwilę każę ci
nałożyć jeden z tych kostiumów - mruknął groznie,
obejmując mokrą ręką szyję Amy i przyciągając ją do
siebie.
- Naprawdę? - wyszeptała bez tchu. - Chciałbyś
zobaczyć mnie w czymś takim?
Odpowiedział po długiej chwili, kiedy oderwał się
od jej ust.
- Uwielbiam ciÄ™ oglÄ…dać, wszystko jedno, w co je­
steś ubrana. Albo nie ubrana. A teraz uważaj, bo zaraz
będziesz mokra. - Z rozkosznym pomrukiem wtulił
twarz w kuszący rowek między jej piersiami.
- W takim razie zdejmÄ™ to od razu i nie bÄ™dzie kÅ‚o­
potu - powiedziała ze śmiechem, wysuwając się z jego
uścisku.
Sam patrzyÅ‚ gÅ‚odnym wzrokiem, jak kilkoma rucha­
mi rozpina suknię i odrzuca ją z wdziękiem.
- Podobają mi się te ubrania - mrugnęła do niego
porozumiewawczo - bo tak Å‚atwo siÄ™ zdejmujÄ….
Woda głośno chlusnęła z wanny. Brody dopadł
Amy jednym skokiem i porwał w ramiona. Niósł ją do
łóżka, caÅ‚ujÄ…c zachÅ‚annie. OtoczyÅ‚a jego szyjÄ™ ramiona­
mi, mokra i szczęśliwa. Niczego bardziej nie pragnęła
niż jego miłości.
Potoczyli siÄ™ na łóżko. Sam, nie przerywajÄ…c po­
caÅ‚unku, bÅ‚yskawicznie zdarÅ‚ z dziewczyny skÄ…pe koron­
ki i zaczął sunąć po jej ciele ustami, coraz niżej. Rozwarł
jej uda i uwiÄ™ziÅ‚ w twardym uÅ›cisku, drażniÄ…c jÄ… do sza­
leństwa wargami i językiem, aż zaczęła wić się z jękiem,
zatapiajÄ…c palce w jego wÅ‚osach. Wówczas spowolniÅ‚ pie­
szczotÄ™, doprowadzajÄ…c Amy do samej krawÄ™dzi rozko­
szy, kiedy mogła już tylko błagać bezsilnie, udręczona
pragnieniem. Dopiero wtedy zagarnÄ…Å‚ ja znienacka pod
siebie i wszedł w nią gwałtownym pchnięciem.
- Sam, och, błagam - jęknęła, wyprężając się
w Å‚uk.
ZnieruchomiaÅ‚ na moment, pragnÄ…c przedÅ‚użyć roz­
kosz. Ręce Amy błądziły po jego plecach i pośladkach
urywanymi, chaotycznymi ruchami, jakby do reszty
traciła już kontrolę nad sobą. Sam cofnął się jeszcze,
prawie wychodząc z niej, aż krzyknęła rozpaczliwie,
z całej siły starając się wciągnąć go z powrotem. Wtedy
runÄ…Å‚ w niÄ… gwaÅ‚townym rzutem, teraz już nieprze­
rwanie prąc do spełnienia. Rozkosz narastała w coraz
szybszym, pierwotnym rytmie, w którym drgali oboje,
spleceni ciasno, zachÅ‚anni, nieprzytomni z miÅ‚oÅ›ci i po­
żądania. Amy śmiała się i płakała. Kiedy poczuła, że
szczyt, ku któremu dąży, jest bliski, mocno oplotÅ‚a Sa­
ma nogami.
Wielka fala uniosÅ‚a jÄ… i dziewczyna szybowaÅ‚a, wol­
na, dzika i szalona, a opadajÄ…c wbiÅ‚a zÄ™by w ramiÄ™ Sa­
ma. Ostry, zmysÅ‚owy ból podziaÅ‚aÅ‚ na niego jak ostro­
ga. Odnalazł swój własny szczyt, gdy eksplodował
w niej z krzykiem. Przez moment trwali, połączeni
więzami rozkoszy, a potem, nasyceni, przytulili się do
siebie i zapadli w błogi sen.
Po paru godzinach Sama obudził chłód. Wysunął się
z ramion śpiącej Amy i okrył ją troskliwie. Wstał, ale
nim odszedÅ‚ od łóżka, patrzyÅ‚ na niÄ… przez dÅ‚ugÄ… chwi­
lę, nie mogąc się nacieszyć swoim szczęściem. Wciąż
nie potrafił uwierzyć, że go pokochała i zgodziła się
dzielić z nim trudy wygnania.
PochyliÅ‚ siÄ™ i pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… w czoÅ‚o, a potem pod­
szedł do szafy i wyciągnął stamtąd pudło. W środku
były rzeczy na zmianę i kasetka z pieniędzmi. Ubrał się
i większą część gotówki włożył do torby, którą woził
przy siodle. Resztę wsadził do kieszeni i wyszedł na
korytarz, rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ za Dorette.
Pomimo póznej pory siedziała w swoim kantorku,
robiąc rachunki. Kiedy zajrzał do środka, uniosła głowę
znad biurka i uśmiechnęła się zapraszająco.
- Napijesz siÄ™? - zapytaÅ‚a i nie czekajÄ…c na odpo­
wiedz, podeszła do wąskiego mahoniowego barku,
w którym trzymała najlepszą irlandzką whisky na
swój prywatny użytek.
- CzegoÅ› z twoich zapasów? Bardzo chÄ™tnie - roz­
promienił się.
Dorette nalała mu solidną porcję i drugą, podobną,
sobie. Wręczyła Samowi szklaneczkę i wskazała fotel.
Przez chwilÄ™ siedzieli w miÅ‚ym, przyjacielskim milcze­
niu, smakujÄ…c trunek.
- Odjeżdżamy wczesnym rankiem. Kapitan Slater,
wiesz, ten zwiadowca, depcze mi po piÄ™tach. BÄ™dÄ™ po­
trzebował zapasów na drogę. Sprzedasz mi coś, żebym
nie musiał czekać na otwarcie sklepów?
- Jasne. Czego potrzebujesz?
- Nabojów, żywnoÅ›ci i kilku bukÅ‚aków na wodÄ™. Je­
dziemy do Meksyku.
- Aż tak zle z tobą?
- Tamta kryjówka jest już spalona. Zresztą i tak
bym wyjechał. Mam dosyć, Dorette.
- Jedziesz z niÄ…?
- Tak. Ona jest głównym powodem.
- Nigdy tak nie postępowałeś z kobietą.
- Zmieniłem się. I Amy jest inna niż wszystkie.
- Wiem. Gdzie ją spotkałeś?
Wzruszył ramionami i pociągnął kolejny łyk.
- Zgarnąłem ją ze sobą, kiedy uciekałem z Santa
Clara.
- To znaczy, że ją porwałeś? - zdumiała się Dorette.
- Ale ona wcale nie zachowuje siÄ™ jak...
- Och, Dory, ona jest ze mną z własnej woli. I kocha
mnie. Nie do uwierzenia, prawda?
- Powiem ci, że wcale się nie dziwię. - Na moment
jej spojrzenie staÅ‚o siÄ™ smutne. - Kto wie, może powin­
nam być zazdrosna...
Sam parsknął śmiechem z niedowierzaniem.
- Przestań sobie kpić. Kto jak kto, ale ty powinnaś
wiedzieć najlepiej, ile jest wart stary rabuś, który się
skończył.
- Zgadza siÄ™. Tyle jest wart, ile zÅ‚oto, które zrabo­
wał. .. dopóki je ma.
Dorette skrycie kochała Brody'ego od momentu,
kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Była jednak zbyt
trzezwa, by mieć złudzenia. Nie pokochałby kobiety,
która żyła tak jak jego matka.
- CieszÄ™ siÄ™, że jesteÅ› szczęśliwy - powiedziaÅ‚a cie­
pło. - Rozmawiałam z Amy. To słodka dziewczyna.
Czuły uśmiech złagodził twarde rysy Sama.
- Kocham jÄ….
Kobieta westchnęła i popatrzyła na niego poważnie.
- Czy ty w ogóle pomyÅ›laÅ‚eÅ›, w co chcesz jÄ… wpa­
kować? Ona nie wie, co znaczy twarde życie.
- Jest twardsza, niż myślisz. Potrafi nie zsiadać
z konia przez cały dzień, spać na ziemi i obywać się bez
wygód.
- Dobrze, ale jak długo? Czy chcesz, żeby spędziła
tak resztę swego życia?
- Nie musi. Mam pieniądze, za które kupię ziemię
w Meksyku. Będzie miała dom, meble i ładne suknie.
Wszystko, co zechce.
- A pomyślałeś, jak się będzie czuła w tym kraju,
nie znając języka, wśród obcych, wiedząc, że nigdy już
nie zobaczy swojej rodziny?
- Będzie miała mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl