[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do czasów szkoły, kiedy mógł sobie pozwolić na luksus długotrwałych rozmyślań.
Może to jest tak jak w tej wspaniałej książce Melville'a, pomyślał,
przypominając sobie nauczyciela, który stał przed cała klasą i ględził o
metaforach. Chris słuchał go i uznał, że Prawdziwy Świat wcale nie był taki.
„Świat zaczyna otaczać mnie coraz ciaśniej, a ja jestem zmuszony — jak to
powiedział Hemingway — wbrew sobie wziąć udział w tworzeniu historii. I tkwię
w grze, która toczy się o najwyższe z możliwych stawki: życie i śmierć.
Być może teraz zrozumiałem, co to naprawdę oznacza. Może nauczyciel
angielskiego miał rację. Istnieje Dobro
169
i istnieje Zło. A ich siły, jak wielkie fale Atlantyku, mogą cię pochłonąć,
okręcić i skołować, i już nigdy nie będziesz tym samym człowiekiem".
Nagle zdał sobie sprawę, że jego niewinność, no... w każdym razie aura
niewinności, jaka go otaczała, znikła bezpowrotnie. Zaczęła blednąc już wtedy,
gdy Bunny za jego przyzwoleniem roztrzaskał czaszki tym dwóm wieśniakom. I
Chris już wiedział, że czymkolwiek była owa niewinność, on już nigdy tego
czegoś nie odzyska.
Ogarnął go przejmujący smutek.
To nie Chris miał teraz objąć wartę, ale dokuczała mu bezsenność, więc
postanowił wstać. Parokrotnie niemal udało mu się zasnąć, ale za każdym razem,
gdy jego umysł się wyciszał, włączał się projektor slajdów. Pojawiały się
obrazy z powtarzającego się snu, a koncentracja na nadaniu im lepszej ostrości
nie pozwala mu na zaśnięcie.
Przez ostatni tydzień Chris męczył się z niespaniem. Kiedy zapadał w sen,
napływał obraz, jakby zdjęcie plutonu. Z szaleńczą regularnością wizja bladła,
niknąc w ciemnościach, a potem znów się pojawiała. Za każdym razem, gdy obraz
napływał, ze zdjęcia znikały kolejne znajome twarze. Pluton topniał na jego
oczach.
Chris wyślizgnął się spod poncha i podnosił się ostrożnie, by jego sylwetka
nie odcinała się na tle nieba. Kiedy się przeciągnął i rozejrzał po
obozowisku, zobaczył Eliasa na warcie, nieopodal jego dołu strzeleckiego.
Przycupnąwszy obok niego, Chris zaproponował, że dotrzyma mu towarzystwa.
— Nie mogę zasnąć, chłopie. Jak chcesz, to idź i uderz w kimono.
170
— Ja też nie mogę spać...
Chris powiódł wzrokiem za spojrzeniem sierżanta — ku górze, w stronę gwiazd.
— Cudowna noc.
— Tak. Uwielbiam to miejsce nocą. Gwiazdy są takie czyste, chłopie. Wiesz —
nie ma w nich dobra ani zła. One po prostu tam są.
Elias z wahaniem przeniósł wzrok z gwiazd na Chrisa. Dzieciak z melancholią
spoglądał w niebo, ale Elias wiedział, że jego umysł błądzi gdzieś indziej.
„Wpadł w pułapkę — pomyślał Elias, przyglądając się głębokim zmarszczkom
zakłopotania przecinającym czoło Taylora. Za dużo myśli, próbując rozgryźć
nowoczesną amerykańską armię i Wietnam".
Wszyscy ci spryciarze próbowali rozwiązać ten problem błyskotliwymi
spostrzeżeniami na temat natury ludzkiej i nieuchronności wojny. To zwykłe
bzdury. To wszystko jest takie proste... Jedyne, co ci ludzie powinni byli
zrobić, to spojrzeć w lustro... odpowiedź nawinęłaby się sama. Tay-lor był w
kropce. Miał swojego mola, który go zżerał. Teraz ten mol robił, co mógł, aby
go zniszczyć.
Chris westchnął i oparł się wygodnie o korzeń drzewa. — Barnes zagiął na
ciebie parol, co?
— Barnes wierzy w to, co robi.
— A ty...?
— Wierzyłem, kiedy przyjechałem tu pierwszy raz... w 1965 roku. A teraz? Nie
wiem. To co się stało dzisiaj, to dopiero początek. Przegramy tę wojnę...
Chrisowi to wydawało się niepojęte. Militarna potęga Ameryki... zniszczona
przez bandę żółtków biegających po dżungli?
171
— Naprawdę tak uważasz? Naprawdę myślisz, że przegramy?
— Za długo kopaliśmy w dupę innych. Sądzę, że już najwyższy czas, żeby ktoś
dokopał i nam. Moim zdaniem jedyną korzyścią z całego tego gówna są ludzie,
którzy tu byli i którym udało się pozostać przy życiu. Setki tysięcy takich
facetów jak ty, Taylor. Wrócą do swoich wielkich miast i małych miasteczek w
Świecie rozumiejąc, co znaczy odebrać komuś życie, i... wiedząc, co po czymś
takim dzieje się z własną duszą. Pojmą, że to gówno może ich skręcić jak
korkociąg, tak jak to zrobiło z Barnesem i Bunnym, i sprawić, że wewnętrznie
będą jak martwi. I jeżeli Bozia obdarzyła ich choć odrobiną mózgu, do końca
życia będą walczyć przeciwko tego typu gównom... — To bez sensu, Taylor.
Zabijanie jest bez sensu. To najgorsza rzecz, jaką znani. I kiedy jakiś
ochlapus, jak O'Neill, zaczyna to gloryfikować, mógłbym na niego rzygać.
Następnym razem, Taylor, jeśli jacyś politycy zaczną sprzedawać ciebie i twoje
pokolenie, aby wysłać was na wojnę, powiedz im, żeby się odpierdolili. Bo ty
już wiesz. Widziałeś to i wspomnienia pozostaną w tobie na zawsze... tam...
Chris jęknął z bólu, kiedy Elias dźgnął go mocno pod żebra... — i to gówno
pozostanie z tobą aż po dzień twojej śmierci. To dlatego ci, którym udało się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]