[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pani Miller zawahała się. Na łóżku, z podwiniętymi, podkurczonymi nogami leżał
Ben Miller. Mamrotał niespokojnie, potrząsając od czasu do czasu głową, jakby
się z kimś kłócił. Dawno powiedział matce, że po wypadku stał się tylko połówką
mężczyzny, i to była prawda, po części dlatego, ponieważ tak o sobie myślał.
Stał się zgryzli wy, nieznośny i zmienny w nastrojach, rzadko potrafił wydu-
145
sić z siebie słowo podzięki czy chociażby zwykłe dzień dobry. Ani razu nie
powiedział nawet, że ją kocha.
Jaką cenę musiała płacić pani Miller za takie życie? Myślała o skromnych
oszczędnościach, złożonych w New Milford Savings Bank. Jedenaście lat zabrało
jej uskładanie tych pieniędzy, głównie z tego, co dostawała za sprzątanie domu
Pearsona. A teraz Ben miał jej zabrać i to?
Obróciła się. Gość obserwował ją bez słowa. W końcu odezwała się cicho:
 Sam pan wie, co będzie najlepsze, doktorze. Nic więcej nie mogę powiedzieć.
Chrząknął, jakby miał powiedzieć coś bardzo osobistego, ale potem zmienił zdanie
i wzruszył ramionami.
 Chyba zadzwonię po karetkę. Naprawdę nie widzę innego wyjścia.
Poprawił przykrycie Bena i odczekał chwilę, żeby dać pani Miller ostatnią szansę
na zmianę zdania, ale ona powiedziała:
 Tak będzie najlepiej, wiem. Bóg mówi, co czynić, nie ja. Niespodziewanie Ben
zasyczał:
 Tylko się nie zbliżajcie!
 Co?  spytał Serling.
 Tylko się nie zbliżajcie!  powtórzył Ben. Nie dotykajcie mnie. Nie dotykajcie
mojej skóry.
 Ben?  półgłosem zapytał lekarz.
Ben zagulgotał i zakrztusił się. Popatrzył na niego i szepnął:
 Nie waż się mnie tknąć. Widziałem, jak na mnie patrzyłeś. Wiem, czego chcesz.
Przestań się na mnie gapić. Wiem, co chcesz zrobić! Na Boga Wszechmogącego,
wiem, co chcesz zrobić!
Doktor siadł na skraju łóżka i delikatnie, ale stanowczo oderwał palce Bena od
poręczy łóżka. Ben nie przestawał patrzeć na niego spode łba jak zbity pies,
jakby się go bał; ale równocześnie był na niego zły.
 Nie waż się dotknąć mojej skóry  sapał chrapliwie.  Nie waż się.
W końcu Ben zapadł w płytki sen. Doktor Serling ponownie wygładził przykrycie na
jego łóżku i podniósł się ociężale.
 Ma wyrazne halucynacje  powiedział do pani Miller.  Nie wiem dlaczego. Może
to uboczny skutek obecności tych wszy-
146
stkich albumin w jego organizmie. Tak to jest przy zaburzeniach pracy nerek.
Ciało reaguje jak zablokowany rów odpływowy i ta blokada może wpłynąć na pracę
mózgu.
 Jest taki przestraszony  powiedziała zaniepokojona pani Miller.
Doktor pozbierał resztę porozrzucanych butelek i zamknął swoją lekarską teczkę.
 Widziałem gorsze przypadki. Pamięta pani tego starego Bu-racka, który mieszkał
po drugiej stronie Boardman's Bridge? Był przekonany, że ludzie z FBI przychodzą
w nocy do jego sypialni i biją go gumowym wężem. I dosłownie wierzył w to, do
tego stopnia, że zaczęły mu się pojawiać blizny na ciele. To też były zaburzenia
pracy nerek.
 O co chodziło Benowi z tym niedotykaniem skóry?
 Nie mam pojęcia. Kiedy umysł ludzki ulega halucynacjom, zwykle odrzuca logikę.
Wybucha wtedy jak wulkan i to wszystko, co go przerażało i martwiło, najczęściej
zostaje wyrzucone na powierzchnię.
 Poprzednio nigdy nic takiego nie mówił  powiedziała pani Miller, ledwo
powstrzymując się od łez.
Gość położył pocieszająco dłoń na jej ramieniu.
 Co pani powie na fliżankę dobrej, gorącej kawy? Jeszcze do końca nie
odtajałem. Spojrzała na syna.
 Myśli pan, że można go tak zostawić? A jeśli obudzi się znowu i dostanie
jednego z tych ataków?
 Zostawimy otwarte drzwi  zasugerował.
Wyszli z pokoju, podczas gdy Ben spał niespokojnie, mamrocząc przez sen. Pani
Miller poszła do kuchni nastawić kawę w maszynce. Tymczasem doktor Serling ze
swobodą stałego gościa poszedł do pokoju dziennego, nałożył okulary i podniósł
słuchawkę.
Właśnie kiedy połączył się ze szpitalem okręgowym w Litch-field, pani Miller
wróciła z kuchni. Stanęła w drzwiach z rękami złożonymi na podołku fartucha,
obserwując go z wyrazem smutku i rezygnacji.
 Zgadza się. Dobrze. Cóż, im szybciej podłączycie go do dializy, tym lepiej 
mówił.
 Kawa będzie za chwilę  powiedziała pani Miller.
147
l
Minęło zaledwie pięć minut, podczas których rozmawiali w kuchni, a maszynka
pyrkotała i bulgotała, kiedy Ben nagle otworzył oczy. Przez chwilę leżał z głową
na poduszce, podczas gdy usta w ciszy formułowały jakieś niezrozumiałe słowa.
Wsłuchiwał się w brzęk filiżanek, które matka ustawiała na tacy, trzaski
drzwiczek szafek kuchennych, dzwięki rozmowy. Pani Miller mówiła:
 .. .prawie od tego momentu, kiedy o mało co nie umarł... te koszmary, które
trapiły go we śnie... ale nic podobnego...
Stękając z wysiłku, Ben uniósł głowę i popatrzył na nocny stolik. Cyfry zegarka
wskazywały 4.33; powierzchnia szklanki z wodą połyskliwą jak rtęć błyszczała
niczym srebrna elipsa.
 Nie moją skórę  szepnął chrapliwie.
Macając na wpół sparaliżowaną ręką nad blatem udało mu się dosięgnąć szklanki,
chwycić ją i postawić sobie na piersi.
Z konwulsyjnym drżeniem wylał zawartość na koc, a potem podniósł szklankę do
twarzy.
 Nie moją skórę  powtórzył.  Nie dotkniecie mojej skóry.
Włożył brzeg szklanki do ust, zacisnął na moment szczęki, a potem ugryzł szkło
tak mocno, że pękło z ostrym trzaskiem. Wygięty półksiężyc błyszczał mu w ustach
jak kły.
Ostrożnie wyjął szkło spomiędzy zębów i pozwolił, by reszta szklanki stoczyła
się na podłogę.
 Skóra  zamamrotał i w jego głosie zabrzmiała dziwna zmysłowość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • actus.htw.pl