[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tu Rzesiński uczynił pauzę.
A o żonie i rozwodzie nie było mowy? zapytała Grzybowska.
Owszem, ktoś mu znać o mojem utrapieniu wspomnieć musiał, więc jako pan przykładny, do zgody mnie zachęcał, a od
rozwodu odwodził.
Ruszył z lekka ramionami.
Nie jestem od tego, i owszem, zawsze za zgodą świętą i za przykładnem pożyciem małżeńskiem, byleby było możliwem,
czemu nie?
Widzę, żeś pan do tych sentymentów powrócił, które się zawsze w nim znaleść spodziewałam, panie kasztelanie
przemówiła Grzybosia nie wątpię, iż się teraz wszystko tak ułożyć potrafi, że będziecie zadowoleni; król użyje skutecznych
środków.
Rozmowa zręcznie zwrócona przez pannę respektową, poszła potem o państwu marszałkowstwu o należnym im respekcie i
podziękowaniu. Rzesiński chciał się submitować. Był to teraz baranek łagodności i wyrozumiałości pełen. Grzybowska, która na
tę metamorfozę rachowała, sama się jej wydziwić nie mogła. Wszystko tedy szło jak najszczęśliwiej i jak najlepiej.
Rzesiński pożegnał swą dobrodziejkę, a że mu pilno było się z gwiazdą pochwalić, pojechał z nią do miasta. Na nieszczęście
nikogo z tych, którym chciał pokazać ją, nie zastał w domu, wrócił więc dla posilenia się pod Orła białego, i tu dopiero przed
liczną nader kompanią miał przyjemność błysnąć dekoracyą, która jeszcze swieżuteńko z pudełka dobyta, świeciła blaskiem
dziewiczym.
Obiad się miał ku końcowi, gdy współbiesiadnicy wnieśli, że nowego orderata oblać należało. Umiał się znaleść Rzesiński i
kosz burgunda wnieść kazał. Wesołość była powszechna, kieliszki się ponapełniały, wzrok szczęśliwego jubilata krążył do koła,
gdy niespodzianie przy drugim końcu stołu ujrzał twarz jakąś znaną, nieznaną, której z razu przypomnieć nie umiał. Skromny
człowieczek, który czyimś widać kosztem był podejmowanym, skłonił mu się z daleka. Kasztelan dopiero teraz poznał malarza
Plerscha.
Gdy się z krzeseł ruszono, artysta przyszedł się przysiąść do niego. Był blady, mizerny i smutny.
A jakże ten nieszczęśliwy przypadek? ci zbójcy? asindziej byłeś raniony, co? zapytał jubilat przeszło to?
Ból czuję czasem w głowie rzekł Plersch zresztą zdrów jestem; roboty moje w Wiszniowcu pokończyłem i znowu się
po Warszawie kręcę... a pan kasztelan dobrodziej? familia...
Rzesiński się cofnął nieco.
A no, a no, dobrze wszystko.
Panią kasztelanowę z dala widywałem tu niekiedy.
Rzesiński chrząknął i popił burgunda.
Dla nas malarzów taka piękność to prawdziwy skarb. Zdaje się, że z każdym dniem cudniejszą się staje. W naturze takich
nadzwyczajnych piękności jest coś z natury mieniących się kamieni, które coraz inną barwę przybierają, a coraz świetniejszą...
Hm! mruknął szambelan a gdzieżeś asindziej widział moją żonę?
W teatrze, na spacerach, na hecy, na widowiskach; zachwycała wszystkich nas a ćmiła swą pięknością, panie.
Rzesińskiemu to pochlebiło.
Tak, tak rzekł piękność primae classis!
Ale nam pan jej z Warszawy nie zabierzesz? spytał malarz.
Nie wiadomo, nie wiem, to się okaże odparł Rzesiński.
Rozmowa była nieco ciężka i kasztelan oba wiał się splątać, a wydać nie chciał, zwrócił ją więc na inne sprawy; Plersch
jednak wracał uparcie do kasztelanowej.
Masz pan kasztelan zapewne rzekł po chwili doskonały portret pani dobrodziejki, Lampiego lub Bacciarellego...
wszyscy magnaci nasi zdobią teraz portretami domy swoje...
Nie, jeszcze portretów nie mam odpowiedział Rzesiński, i jak promień światła uderzyła go myśl, iż otrzymawszy
gwiazdę, z nią nieuchronnie malować się był kazać powinien. Chwycił Plerscha za rękę.
Wiesz asindziej co? zamawiam sobie naprzód mój portret u niego, potem...
Dał znak głową. Plersch wstał zarumieniony i szczęśliwy.
Kiedyż mu służyć mogę?
Choćby jutro.
Zaczęto się umawiać. Plersch miał małą pracownię na zamku. Sam więc zaprosił szambelana, który skwapliwie pochwycił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]