[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, że jego niepokój może mieć związek z pieniędzmi Fay.
- A co będzie, jeśli w spadku po rodzicach dostaniesz tylko parę dolarów i prośbę o
wybaczenie? - spytał znienacka.
- To niemożliwe - odparła, śmiejąc się.
- Ale gdyby tak się stało?
Spoważniała.
- Byłoby mi bardzo ciężko - przyznała. - Nie jestem przyzwyczajona do życia z
ołówkiem w ręku. Nigdy nie sprawdzam cen i niczego sobie nie odmawiam. Ale jak do
wszystkiego w życiu, także do tego mogłabym przywyknąć. Nie boję się pracy.
Skinął głową. Wiedział, że z takim podejściem na pewno sobie poradzi.
Tuż przed Jacobsville niespodziewanie skręcił w piaszczystą wiejską drogę.
- Dokąd jedziemy? - zapytała, rozglądając się po nieznanej okolicy.
- Chcę ci pokazać moje ranczo - odparł i spojrzawszy na nią z szelmowskim błyskiem
w oku, dodał: - A tam zagonię cię do kurnika i wreszcie się do ciebie dobiorę.
- Masz kurnik? - spytała zaciekawiona.
- Pewnie. I wielkie stado kur. Bardzo lubię świeże jajka - oznajmił, pomijając fakt, że
w chudych miesiącach, kiedy nie sprzedawał bydła, dorabiał w ten sposób do i tak niemałej
pensji.
- Hodujesz bydło?
- Tak, ale nie na mięso. Za bardzo lubię zwierzęta, żeby przeznaczać je na rzez. Mesa
Blanco trzyma stada rzezne, ale ja staram się nie mieć z tym za wiele wspólnego.
Te słowa zupełnie nie pasowały do wizerunku twardego mężczyzny, który do niego
przylgnął. Przyjaciel zwierząt, kryjący wrażliwą naturę pod pancerzem ze stali, to zjawisko
dość nietypowe.
- Masz psy albo koty?
- I szczeniaki, i kocięta - wyliczał. - Kiedy robi się ich za dużo, rozdaję je znajomym.
Większość jest wysterylizowana. Wypuszczanie samopas niewysterylizowanych zwierzaków
uważam za przestępstwo. - Zwolnił na zakręcie, za którym ukazał się typowy biały dom
farmerski. - A ty miałaś kiedyś jakieś zwierzę? - zapytał.
- Nie - odparła ze smutkiem. - Rodzice nie przepadali za zwierzętami. Matka chyba by
zemdlała, gdyby dostrzegła kocią sierść na swoich antykach.
- Wolę koty od antyków - oznajmił.
- Ja też.
Był mile zaskoczony. Wyglądało na to, że Fay wcale nie jest taka, za jaką początkowo
ją wziął.
Wokół domu wszędzie kwitły kwiaty: na drzewach, krzewach i na kwietnikach koło
werandy. Fay mogła je podziwiać w jasnym świetle księżyca, któremu niewiele brakowało do
pełni.
- Jak tu pięknie! - zachwyciła się.
- Dziękuję.
- Sam je wyhodowałeś?
- A któż by inny? Bardzo lubię kwiaty - odparł zaczepnym tonem, pomagając jej
wysiąść z samochodu.
- Ja nic nie mówiłam - zastrzegła się. - Zresztą, sama też bardzo lubię kwiaty.
Weszli na długą drewnianą werandę, na której stała staromodna huśtawka i fotel na
biegunach. Z oddali dobiegało ciche porykiwanie bydła.
- Masz duże stado? - zapytała.
- Spore, wyłącznie rasy Santa Gertrudis. Jako stado zarodowe, nie rzezne.
- Jakże mogłoby być inaczej? - zażartowała, on zaś roześmiał się i stanął z boku,
robiąc jej przejście.
Salon urządzony w stylu pierwszych osadników robił przyjemne wrażenie: panował w
nim idealny porządek, ale widać było, że ktoś tu mieszka. Fay uznała, że jak na kawalera
Donavan dobrze radzi sobie z prowadzeniem domu. Powiedziała mu o tym.
- Dziękuję za uznanie, ale nie wszystko robię sam. Pomaga mi żona jednego z
pracowników.
Poczuła irracjonalne ukłucie zazdrości. On zaś musiał wyczytać to z jej twarzy, bo
uśmiechnął się i dodał:
- Ona ma pięćdziesiąt lat i jest szczęśliwą mężatką.
Speszona przeszła w głąb pokoju.
- Uważaj! - ostrzegł ją.
Ledwie zdążył to powiedzieć, jej stopę zaatakował mały kłębek pręgowanej sierści
uzbrojony w bardzo ostre ząbki.
- O rety! - zawołała ze śmiechem. - Prawdziwy miniaturowy tygrys!
- To kotka. Tresuję ją na kota obronnego. Ma na imię Bel.
- Bel?
- Tak, to jest zdrobnienie od Belzebub. %7łebyś ty wiedziała, co ona zrobiła z
zasłonami!
Wzięła na ręce kociaka, którego zaciekawione szarozielone oczka lśniły na tle
ciemnego futerka.
- Ale piękny! - pochwaliła.
- Nie przeczę.
Kotek zmrużył oczy i zaczął cicho mruczeć, miętosząc łapkami rękaw jej żakietu.
- Porobi ci dziury - powiedział Donavan, sięgając po kociaka.
Spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie szkodzi - odparła.
- Przecież wiem, że ten ciuch kosztował majątek.
Nie zważając na jej protesty, zabrał kotka i zamknął go w sypialni.
- Napijesz się kawy? - zapytał.
- Chętnie.
- To nie potrwa długo - obiecał i, powiesiwszy kapelusz na wieszaku, poszedł do
kuchni.
Fay rozejrzała się po pokoju. Jej uwagę przykuła fotografia stojąca na kominku.
Uwieczniony na niej chłopiec był bardzo podobny do Donavana, tyle że miał ciemniejsze
oczy i bardziej okrągłą buzię. Wyglądał na smutnego.
- To Jeff - wyjaśnił Donavan.
Stał w drzwiach kuchni, oparty o futrynę, i czekał, aż kawa się zaparzy. Zdjął
marynarkę i został w koszuli, w której dla wygody rozpiął kołnierzyk i pierwszy guzik.
Wyglądał bardzo seksownie i emanował męskością.
- Jeff bardzo ciebie przypomina - zauważyła. - Byliście z siostrą do siebie podobni?
- Bardzo.
- Jaki on jest? - zapytała. - Lubi sport?
- Nie przepada za futbolem, interesują go za to wschodnie sztuki walki i jest w nich
całkiem niezły. Ma niebieski pas w tekwondo. To koreański styl walki, w którym zadaje się
ciosy głównie nogami.
- Chyba wiem, o czym mówisz. Ta dyscyplina sportu będzie na letniej olimpiadzie,
prawda?
- Tak - odparł zaskoczony. - Jeff ma ambicję znalezć się w naszej reprezentacji
olimpijskiej.
- Moi znajomi brali udział w przygotowaniach do olimpiady w Atlancie. Z tego, co
mówili, igrzyska są niesamowitym przedsięwzięciem.
- Chyba nie masz zbyt wielu przyjaciół tutaj, w Jacobsville? - podchwycił.
- Zaprzyjazniłam się z Abby Ballenger - odparła. - Poza tym mam kilka koleżanek z
pracy.
- Mam na myśli osoby, które należą do twojej sfery.
Odstawiła na miejsce zdjęcie Jeffa.
- Nigdy nie miałam tam przyjaciół. Nie odpowiadają mi ich rozrywki.
- Naprawdę?
Zaszedł ją od tyłu, i objąwszy ją w pasie, przytulił do siebie.
- A co to za rozrywki? - Szorstkim policzkiem musnął jej twarz.
- Sypianie z kim popadnie - odparła schrypniętym głosem. - W dzisiejszych czasach
to... samobójstwo. Wystarczy, że trafisz na nieodpowiedniego partnera i już masz wyrok
śmierci.
- Tak, to prawda. - Zaczął całować jej szyję. Dotknął czubkiem języka tętnicy. Czuł,
jak puls Fay gwałtownie przyspiesza. Położył dłonie na jej biodrach i mocno przycisnął je do
swoich ud.
- Donavan? - szepnęła drżącym głosem.
Przeniósł dłonie na jej brzuch i zaczął wykonywać nimi delikatne ruchy, od których
zrobiło jej się gorąco.
Nie zachowywała się jak dziewczyna wprawiona w sztuce miłości. Upojony jej
zapachem, w którym dominowała woń gardenii, pomyślał, że jej kamuflaż zdaje egzamin
wyłącznie wtedy, kiedy on trzyma się od niej z daleka.
Powinien być rozczarowany, gdyż bardzo jej pragnął i wiele oczekiwał po tej nocy.
Tymczasem, paradoksalnie, gdzieś w głębi serca radował się na myśl, że ta kobieta być może
jest nadal niewinna. Czuł, że musi koniecznie to sprawdzić.
- Odwróć się do mnie - szepnął jej do ucha. - Chcę cię pocałować.
Jego słowa obudziły w niej przyjemny dreszcz. Oszołomiona obróciła się ku niemu i
po chwili poczuła na wargach ciepły pocałunek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]