[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwy kli hobby ści wy cofają się wkrótce, to skończy się na zdjęciach, by ć może uda im się
z wielkim wy siłkiem odwalić kilka głazów i na ty m koniec. Podziemia zazdrośnie kry ją swoje
sekrety. Mimo to nie powinni się tu kręcić. Trudno powiedzieć, jak cienka może by ć granica,
której nie wolno przekraczać.
Stojący nieopodal zielonoszary jeep wy glądał profesjonalnie. Trzeba mieć sporo pieniędzy,
by sprawić sobie takie auto. Nikogo nie by ło widać, zapewne więc udało im się wejść do środka.
Ale jak? Przecież wejście do bunkra zostało zapieczętowane, zaspawane stalowy mi blachami
i sztabami& Musieli uży ć jakiegoś dobrego sprzętu, zwy kła piła do metalu by nie wy starczała,
chy ba że chciało się spędzić na pracy wiele dni.
Już miał zejść na dół i przy łapać plądrujący ch podziemia intruzów, ostrzec ich przed
niebezpieczeństwami, jakie mogą im grozić przy tego ty pu eskapadach. Oczy wiście nie przed
ty mi prawdziwy mi, bo wtedy zostałby uznany za nieszkodliwego wariata i zlekceważony. Lecz
podziemia nadal by ły grozne, również w ty m najbardziej potoczny m znaczeniu. Znał budowę
panzerwerków, wiedział, że już za drzwiami wejściowy mi często znajdowała się stalowa
zapadnia, fałszy wa podłoga, a każdy, kto na niej stanął, mógł wpaść do betonowego
pomieszczenia, którego podłoga wy łożona by ła stalowy mi ostrzami. Oczy wiście po wojnie wiele
z tego rodzaju pułapek unieszkodliwiono, lecz nie wszy stkie i nie wszędzie.
Nagle posły szał rozmowę. Ktoś wy chodził z bunkra. Postanowił na razie nie zdradzać swojej
obecności i pozostać w ukry ciu. %7łołnierski insty nkt nakazał mu najpierw rozpoznać, z kim może
mieć do czy nienia. Z wnętrza betonowego bunkra wy łoniły się cztery osoby. Trzech mężczy zn
i kobieta. Każdy z nich dzwigał sprzęt, jakieś urządzenia elektroniczne. Taszczy li też coś, co
wy glądało na akumulator, noży ce hy drauliczne i mechaniczną piłę tarczową. Nie by ło to
z pewnością standardowe wy posażenie przeciętnego tury sty. Cała czwórka miała na sobie
wojskowe stroje maskujące, major dostrzegł też z zaskoczeniem, że posiadają przy sobie również
broń. Długie wojskowe szturmowe noże tkwiły w przy mocowany ch do pasów pochwach. Każdy
z nich miał również przy piętą kaburę, a w niej dało się dostrzec pistolet. Istniała oczy wiście
możliwość, że ma do czy nienia z grupą rekonstruktorów, a broń to jedy nie rekwizy ty. Poza ty m
świadkiem takiej inscenizacji powinna chy ba by ć jakaś kamera, tej nie mógł jednak nigdzie
dostrzec.
Nagle major posły szał cichą wy mianę zdań. Rozmawiali po rosy jsku. Przy padł jeszcze
bardziej do ziemi, wietrząc jakąś tajemnicę. Kimkolwiek by li przy by sze, z pewnością nie
potrzebowali niewy godny ch świadków. Obserwował ich z ukry cia, jak zmierzają do jeepa
spręży sty m krokiem, w który m wprawne oko Staszewskiego potrafiło dostrzec efekt wojskowego
szkolenia. Szy bko spakowali sprzęt do samochodu. Wy glądało to tak, jakby każdy z nich miał
przy dzielone własne zadanie, zakres czy nności, które ty lko on powinien sprawnie wy konać.
Z pewnością nie by li to amatorzy, działali w sposób zorganizowany. Po chwili samochód
odjechał, zostawiając za sobą chmurę kurzu i zapach spalin w powietrzu. Major leżał jeszcze
chwilę w trawie, ciesząc się, że go nie zauważy li, po czy m wy cofał się ostrożnie w stronę
świerkowego lasu.
Stare sprawy mogły znów obudzić czy jeś zainteresowanie. Ktoś dotarł do dokumentów.
Możliwe, że czekano długo, rozważano wszy stkie za i przeciw. Jeśli jednak ten ktoś wie, co robi,
musi mieć w ty m jakiś plan. Po ty ch wy wiadowcach zjawią się następni, wy posażeni we
wszy stko co potrzeba. Najgorsze, że może im się udać.
* * *
Nagle z zamy ślenia wy ry wa go przeciągły skowy t dobiegający z głębi lasu. Zry wa się
z krzesła i ostrożnie podchodzi do okna. Uchy la jedno z jego skrzy deł, pozwalając, by delikatne
światło księży ca szerszą strugą wlało się do wnętrza i nadało meblom bardziej wy raziste kształty.
Wy tęża wzrok, wbija go w czarne kontury świerków i sosen. Znów skowy t. By ć może jakiś pies,
a jednak& coś przerażająco ludzkiego jest w ty m dzwięku. Jakaś rozpacz i skarga. Major czuje, że
kark i ręce pokry wa mu gęsia skórka. Wy cie cichnie, a jednak w lesie ktoś jest. Trzaska złamana
gałązka. Najpierw gdzieś w oddali, lecz po chwili dużo bliżej. Na podwórzu dzwoni łańcuch, szura,
trąc o drewno. To Alek umy ka do budy, zwierzęcy insty nkt każe mu się ukry ć. Coś pojawiło się
w lesie, znajduje się blisko domu.
Major zastanawia się, co robić. Czuje się nagle bardzo stary i niedołężny. Opada go
zwątpienie we własne siły. Wie jednak, że nie może poddać się temu paraliżującemu uczuciu.
Stara się odpędzić od siebie to straszne przy puszczenie, które pojawia się w jego umy śle, że może
już by ć za pózno. Dziwni przy by sze plądrujący bunkry mogli posunąć się za daleko. Może już
by ć na wolności.
Zastanawia się, co począć dalej. Mógłby wy jść przed dom, z visem w jednej ręce i latarką
w drugiej, stawić czoło niebezpieczeństwu. Wie, że nie będzie miał szans. Poległby jednak godnie,
w walce, jak na polskiego żołnierza przy stało. Bo przecież żołnierzem jest się w głębi serca. Nie
liczą się odebrane dy sty nkcje. Nie liczą się zarekwirowane dokumenty. Nie liczy się pogarda
i zapomnienie, którą otaczano go przez te wszy stkie lata.
Jest już prawie gotów, kiedy świta mu w głowie pewna my śl: Jeszcze nie czas. Jeszcze nie
teraz. By ć może ona rzeczy wiście tam jest i właśnie tego chce . Zapala światło, zbiega po
schodach, sprawdza, czy drzwi frontowe są dobrze zamknięte. Przy suwa do nich ciężką szafkę.
Równie dobrze mógłby stanąć naprzeciw burzy morskiej uzbrojony w wy kałaczkę, a jednak ten
sy mboliczny gest poprawia nieco jego samopoczucie. Wdrapuje się z powrotem na górę, czując,
że serce łomocze mu w piersi. Czy to nie jest w pewien sposób zabawne, że tak wiele zależy od
jednego, starego serca?
Zapala lampkę przy biurku i, nie bacząc na zmęczenie, zaczy na gorączkowo pisać. Ludzie,
fakty, zdarzenia. Trzeba notować. Kolejny trzask za oknem. Już bardzo blisko. Pomarszczona, lekko
drżąca dłoń przesuwa się, trzy mając wieczne pióro. Papier zapełniają kolejne litery, słowa,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]